niedziela, 15 lutego 2015

[99] PAN LODOWEGO OGRODU #4 - nadszedł finał finałów


Zbliża się ostateczne starcie o losy planety Midgaard. Czy uda się przywrócić równowagę, zanim cały świat okryje Martwy Śnieg? A może to tylko legenda i pochodzący z Ziemi Czyniący na zawsze zmienią obcą cywilizację według własnych chorych wizji?

Vukko Drakkainen wraca do Lodowego Ogrodu wraz z pogrążoną w twórczym śnie Passionarią Callo, Naszą Panią Bolesną. Towarzyszy mu Filar, syn Oszczepnika, spadkobierca Tygrysiego Tronu w odległym cesarstwie Amitraju, który został zmieniony w religijne piekło przez jedną z badaczek z ziemskiej ekspedycji. Teraz nie są już sami w walce, bo stanęli po jednej stronie z Fjollsfinnem. Ale wrogowie również się zjednoczyli. Rozpoczynają się przygotowania do wielkiej wojny.

No i ze smutkiem kończę serię. Czegokolwiek nie mówić o tym tomie, po prostu smutno mi, że nie wrócę na planetę Midgaard, do Lodowego Ogrodu. Że nie zobaczę więcej tych dziwnych, ale odlotowych wizji (dzieciaki, nie musicie ćpać, wystarczą dobre książki!).

Ale ten tom jest słaby. Może nie słabszy od tomu drugiego, który był kwintesencją nudy, ale finał... powinien porywać. A tutaj podobały mi się tylko elementy niefinałowe, czyli życie i szpiegostwo w Lodowym Ogrodzie. Minimum akcji, maksimum atmosfery. Dużo informacji o stworzonym świecie. A tam, gdzie pojawiała się akcja, to pojawiały się przydługie opisy i akcji w rezultacie nie było. Ginęła też atmosfera i wszystko inne.

Co do finału... Ja rozumiem batalistyka musi być. Szczegóły wojskowe też, ale ja sto razy bardziej wolę wykonanie Ziemiańskiego (Pomnik Cesarzowej Achai). Tam jest coś poza wojskowością. A Grzędowicz się rozdrabnia. O ile w poprzednim tomie działo się mnóstwo, to ten jest dużo grubszy, ale zawiera dużo mniej. Ucierpiała psychika postaci, humor Vukko i Cyfral (a może ich wspólny humor?).

W drugim tomie przy życiu trzymała mnie tylko narracja Filara. W trzecim obie narracje stały na jednym poziomie, A w czwartym, a szczególnie w jego drugiej połowie... NUDY. Nie ogarnęłam sensu wyprawy Tohimona do Amitraju. No dobra, trzeba było sprowadzić wojska, dowiedzieć, że dziewczyna odpłynęła, spotkać starych znajomych, kogoś zabić... Ale naprawdę błagałam o coś jeszcze, o jakiś zaskok. Niestety go nie dostałam.

Oczywiście nie można mówić o samych wadach. Grzędowicz powala pomysłami. Przejażdżka we wnętrznościach gigantycznego węża? Czemu nie? Jak już wspomniałam, dowiadujemy się też więcej o życiu w Lodowym Ogrodzie. Najlepszy moment to z pewnością wykład Kruczego Cienia o istocie magii - uwielbiam naukowe teorie o magii i kiedy zostanę już wielką-hiperuznaną-pisarką-bestsellerów-sprzedającą-miliony-egzemplarzy-swoich-książek, na pewno wymyślę coś w tym stylu. Ciekawie wyszła ostatnia bitwa Czyniących oraz magiczna śliwka Drakkainena (nie pytajcie - czytajcie). Podobał mi się też jego epilog (bo, uwaga, są dwa), ponieważ zupełnie nie wiedziałam, co się właściwie zdarzyło i to się liczy.

Ostatni tom Pana Lodowego Ogrodu czytało się całkiem dobrze. Po średnio ciekawym bitewnym początku, dałam się wciągnąć i w lekturze nie przeszkodziły mi nawet krótsze lub dłuższe nudy. Czytało się zaskakująco szybko jak na takiego grubaska (mój własny ojciec stwierdził, że "te książki go przerażają"). No i oczywiście mistrzostwo pod względem językowym i stylistycznym.

Mimo że to nie jest najwybitniejsza seria, to niezwykle cieszę się, że ją przeczytałam. Bo jest to pozycja wyjątkowa i w pełni zgadzam się z Andrzejem Pilipiukem, że wyznaczyła standardy zarówno dla pisarzy, jak i czytelników. Polecam.

Marre


Autor: Jarosław Grzędowicz
Tytuł: "Pan Lodowego Ogrodu #4"
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Ilustracje: Dominik Broniek
Stron: 869
I wydanie: 2012
Gatunek: science-fiction/fantasy
Ocena: 7/10