sobota, 10 października 2015

Jan Dobraczyński - LISTY NIKODEMA | Ewangelia według faryzeusza


Córka faryzeusza Nikodema jest ciężko chora. Łapiąc się wszelkiej nadziei, odwiedza on chrzczącego w Jordanie Jana. Wtedy pierwszy raz spotyka Jezusa z Nazaretu. Zafascynowany, podąża za Nim, słucha jego nauczania i broni, gdy reszta Sanhedrynu obraca się przeciwko Niemu...

Listy Nikodema to powieść epistolarna. Główny bohater przekazuje swojemu przyjacielowi Justusowi szczegóły swojego życia. Lubię powieści epistolarne, bo jest to niezwykle intymna forma narracji. Ale w tym przypadku...

Książkę tę męczyłam kilka tygodni. Gdyby nie było moją lekturą, to dawno rzuciłabym ją w kąt pokoju. Chociaż nie jest to książka zła. Tylko współczesnego czytelnika mocno odrzucająca.

Zacznę od tego co przede wszystkim rzuca się w oczy: styl. Dawno nie czytałam czegoś, co tak trąciłoby myszką. Autor napisał to nieco ponad 60 lat temu, lecz ja miałam wrażenie, jakby książka miała na karku co najmniej setkę. To mój największy zarzut, bo przed lektura wydaje się dużo cięższa i zwyczajnie nie sposób się nią cieszyć.

A gdyby nie to, książkę czytałoby się całkiem dobrze. Przekonałam się o tym, gdy w weekend przed sprawdzianem musiałam przełknąć na raz 200 stron. I nagle, gdy już przemogłam wewnętrzne opory, odkryłam, że Listy napisane są całkiem sprawnie i, choć akcja do zawrotnych nie należy, nie znajdziemy tu też zbędnych przedłużeń.

Ale o czym one właściwie opowiadają, możecie zapytać? Jan Dobraczyński sfabularyzował Nowy Testament. Nie mniej, nie więcej. Nikodem staje się świadkiem większości wydarzeń, a jeśli czegoś nie widzi, to zostaje o tym poinformowany w dosyć sugestywny dla czytelnika sposób. Autor bardzo zgrabnie "wepchnął" głównego bohatera w wiele scen, jednocześnie nie stawiając go na pierwszym planie. Momentami jednak przesadził. Nikodem wydaje się zbyt bierny. I choć w posłowie mowa jest o tym, że uczyniono go metaforą człowieka współczesnego [w domyśle właśnie biernego, nie potrafiącego zawierzyć w pełni Bogu], to nie uzasadnia to płaskości postaci. Drugi mój zarzut, to brak wątków pobocznych. Autor ciekawie [i wiernie!] interpretuje ewangelię, ale zabrakło mi czegoś więcej. Czegoś wykraczającego poza Biblię i ubogacającego historię. A tu, poza historią Rut, nie znajdziemy niczego takiego. A szkoda.

Z Rut wiąże się inny problem. Autor nie lubi wyjaśniać. Oczywiście, dla piszącego listy Nikodema, a także dla ich adresata, pewne nazwy są jasne, jak na przykład hebrajskie określenia miejsc, funkcji społecznych. Ale dla czytelnika niekoniecznie. Dlatego na początku lektury zostałam zasypana masą obcych słów, których znaczenia musiałam domyślić się w dalszej części. Tak samo rzecz ma się z Rut, chorą... No właśnie. Kim ona jest dla Nikodema? Ja założyłam, że żoną. Zaniepokoiłam się dopiero kilkadziesiąt stron dalej, gdy dowiedziałam się, że to dziecko... A z tego wnioskuję, że jednak córka. Jednocześnie nigdzie pada słowo o jej matce. I co tu z ty począć...?

Z drugiej strony autor barwnie odmalowuje realia epoki - spór między saduceuszami a faryzeuszami, stosunek Izraelitów do Cesarstwa Rzymskiego i nie tylko. Jan Dobraczyński odwalił tu po prostu świetną robotę. Kiedyś jednak research to było research... Sprytnie też łączy występujące w Biblii postaci, na przykład Marię Magdalenę z Marią z Betanii. Tworzy w ten sposób zaskakująco spójne i realistyczne charaktery. Udało mu się też we wspaniały sposób oddać boskość Jezusa, nie zapominając o Jego człowieczeństwie. Rozumiałam sposób, w jaki przyciągał ludzi.

Podsumowując. Listy Nikodema to nie jest zła książka. Odniosłam jednak wrażenie zmarnowanego potencjału. Nie nadaje się też moim zdaniem na lekturę, bo choć to świetna interpretacja Biblii [powtarzam się...], to mało poza tym. Polecam tylko jako powieść religijną, ponieważ na innych polach sprawdza się słabo.

Marre

Autor: Jan Dobraczyński
Tytuł: "Listy Nikodema"
Wydawnictwo: Instytut Wydawniczy Pax
Stron: 429
I wydanie: 1952
Gatunek: literatura religijna
Ocena: 5,5/10