czwartek, 12 listopada 2015

Terry Pratchett - OSTATNI KONTYNENT | Z przymrużeniem oka o Australii

Coś zaginęło na Niewidocznym Uniwersytecie, najbardziej prestiżowej (tzn. jedynej) instytucji naukowej w Ankh-Morpork. Brakuje profesora - ale grupa poszukiwawcza jest w drodze! Zespół starszych magów podąży jego tropem, dokądkolwiek by prowadził, nawet na drugi koniec Dysku, gdzie Ostatni Kontynent, Czteriksy, wciąż jest w stadium budowy. Wyobraźcie sobie magiczną krainę, gdzie deszcz jest tylko mitem, gdzie to, co zwykłe, jest niezwykłe, a przeszłość i teraźniejszość biegną ramię w ramię. Przeżyjcie grozę spotkania z krasnoludem Madem, wojownikiem szos, Śmiercią, jednym czy drugim Stwórcą i przerażającym pływającym pasztecikiem... Wczujcie się w tę pasję, kiedy mieszkańcy Ostatniego Kontynentu odkrywają, co się dzieje, kiedy pada deszcz, a rzeki wypełniają się wodą (na przykład trzeba odwołać regaty)...
[źródło opisu: okładka]

Kurczę, mam problem z tą książką. Tak, ciągle ględzę, że mam go każdą kolejną, a później i tak ją recenzuję po swojemu, ale co zrobię, jak tak jest! Cóż, z pewnością pojawił się on również u większości polskich czytelników. Na czym on polega? Otóż Ostatni kontynent prawi o Australii. A raczej o brytyjskich [przepraszam za to arcyniepoprawne określenie!] stereotypach co do niej i jej mieszkańców.

A tych Anglicy mają zaskakująco sporo. Chyba nawet więcej, niż mieszkańcy Trójmiasta [ale tego właściwego, złożonego, jak sama nazwa wskazuje, z trzech miast] o Wejherowie. Dotąd spotkałam się z nielicznymi stereotypami o Australijczykach, nie licząc prostej, własnej konkluzji, że ciężko stwierdzić, czy ich angielski stał obok tego brytyjskiego. Ten fakt teoretycznie powinien uczynić lekturę niemożliwą. I wielu czytelników narzekała. Ja natomiast podeszłam do tego wszystkiego ze zmarszczonym toną niepewności wyrazem twarzy, by ostatecznie stwierdzić, że nie jest tak źle.

Wbrew pozorom Ostatni kontynent może okazać się ciekawym źródłem wiedzy na temat owych licznych przesądów. Z kontekstu łatwo wyczytać sens dowcipów i, nie wiadomo kiedy, czytelnik sam zaczyna się chichrać. Pratchett w cudowny sposób ujął małe dziwactwa typowego Australijczyka, niemożliwe do wymówienia nazwy własne i specyficzny sposób mówienia.

Jednocześnie zauważam, że potrzebowałam pięciu tomów Świata Dysku, aby zwrócić uwagę na pewną powszechną wadę. Otóż, o ile dialogi i sceny na ich oparte to bezbłędnie rozpisane majstersztyki, to przy szybkiej, dynamicznej akcji Pratchett zwyczajnie zaczyna się gubić, a czytelnik razem z nim. Powstaje mały chaos. O ile z wydarzeń na wyspie boga ewolucji [o tak, dużo czytacie] nie uroniłam ani przecinka, to na późniejszych przygodach magów ledwie mogłam się skupić. Dużo bardziej odpowiadały mi statyczne sceny pełne rozbrajających gagów niż te, w których "niespodzianki" czekają za każdym rogiem. Ale nie dotyczy to Rincewinda. Jego perypetii [ma do nich talent!] nigdy dość.

Jednakże nie tylko Rincewind zasłużył na miano genialnej postaci. Pozostali zachwycili mnie niemniej. Mój zachwyt jest tym większy, że to mój pierwszy tom poświęcony w całości magom z Niewidzialnego Uniwersytetu. Bibliotekarz, Pierwszy Prymus, Nadrektor, Dziekan, Myślak Stibbons, Pani Whitlow... Ci wszyscy (jeszcze paru) zapewniali mi niesamowitą zabawę przez kilka dni. Na nich zawsze można polegać!

Ostatni kontynent to z pewnością książka bardzo dobra, mimo że nierówna. Rewelacyjna pierwsza połowa pomaga przymknąć oko na słabszy ciąg dalszy. Czyta się szybko, Pratchett jak zwykle powala swoim dowcipem oraz ciętym językiem. Książka z pewnością wszystkim się spodoba.

Marre

Autor: Terry Pratchett
Tytuł: "Ostatni Kontynent"
Oryg. tytuł: "The Last Continent"
Seria: "Świat Dysku" [tom 22]
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Tłumaczenie: Piotr W. Cholewa
Stron: 302
I wydanie: 1998 [PL - 2006]
Gatunek: fantasy humorystyczne
Ocena: 7/10