sobota, 21 stycznia 2017

Moja przygoda z audiobookiem | Michael Punke "Zjawa"

Wszystkie użyte zdjęcia stanowią kadry z ekranizacji.


No, teraz mogę powiedzieć, że wypróbowałam już wszystkie "metody" czytania książek. Papierowe, ebooki, a ostatnio audiobooka. Niełatwo było mi się zebrać, aby po jakikolwiek sięgnąć, ale zadziałała stara, dobra, uniwersalna metoda: biblioteka nie posiadała zwykłego egzemplarza. (To naprawdę rozwiązało wiele problemów w moim życiu). I teraz z czystym sumieniem mogę się nazwać tradycjonalistką, która papieru nie wyrzeknie się za żadne skarby. Co nie znaczy, że jej się takie słuchanie nie podobało.

Podczas ekspedycji Kampanii Futrzarskiej Gór Skalistych jeden z jej członków, Hugh Glass, zostaje ciężko ranny w wyniku ataku niedźwiedzia. Wobec zagrożenia ze strony wrogo nastawionych Indian Arikara pozostali traperzy postanawiają zostawić nieprzytomnego towarzysza pod opieką dwójki ludzi: Johna Fitzgeralda oraz młodego Jima Bridgera, aby ci zapewnili mu opiekę, a w razie śmierci Glassa - godny pochówek - a następnie dołączyli do reszty. Wkrótce jednak, pod naciskiem Fitzgeralda, porzucają Hugh na pastwę losu. Pozostawiony bez broni i pożywienia, postanawia za wszelką cenę przeżyć i dokonać dzieła zemsty.


Cudna forma...

Zacznę może od oceny samej strony technicznej. Wypożyczając płytkę, nie miałam jakichś wygórowanych oczekiwań. Oczywiście miałam nadzieję, że nie trafię na jakąś jąkałę itd., ale nawet przez myśl mi nie przeszło, aby spodziewać się arcydzieła. Po prostu niemożliwość statystyczna. Tymczasem już na starcie zauroczył mnie hipnotyzujący głos Jarosława Łukomskiego. Nie mogłam trafić lepiej. Idealnie pasował do atmosfery książki. Świetnie też poradził sobie z licznymi wtrętami francuskimi oraz angielskimi i indiańskimi nazwami własnymi. Każdemu z bohaterów nadał specyficzny sposób mówienia, ale nie przesadził też z nadmierną stylizacją. Czytanie Zjawy było, w mojej opinii, zadaniem dość trudnym, lecz końcowy efekt okazał się świetny.

Jednak samo słuchanie generalnie mnie do siebie nie przekonało. Przede wszystkim: to jest ponad 9 godzin na niecałe 300 stron książki. 33,(3) strony/h? Czytam gdzieś 3 razy szybciej. Radzono mi przyspieszyć nieco nagranie, ale wówczas brzmiało to bardzo nienaturalnie i irytująco. Wróciłam więc do normalnej prędkości po niecałych pięciu minutach. Tak więc owszem, audiobook dodaje sporo "punktów" do przyjemności lektury, ale w moim przypadku okazuje się zwyczajnie niewydajny. Jednak ostateczny problem leżał gdzie indziej.




... i nierówna treść

Trudno mi było skupić się na odbiorze. Na odbiorze właśnie, bo treść "wchodziła" bardzo dobrze. Prywatne refleksje i ocena są dla mnie bardzo ważne, a podczas słuchania nie krystalizowały mi się jak zwykle. I nie sądzę, by miało to jakiś związek z symultanicznym* układaniem puzzli. Co więcej uważam to za połączenie idealne. Ale nie zmieniajmy tematu. Choć jestem zarówno słuchowcem, jak i tzw. fotografikiem, to jednak łatwiej mi się skupić na tekście czytanym. Wątpię, czy potrafiłabym w pełni zrecenzować słuchaną książkę. Ale kilka uwag zapisać mogę.

Z góry zastrzegam, że najpierw obejrzałam film. W skrócie: choć był całkiem niezły, to niczym mnie nie porwał, no chyba że liczyć widoczki. Bardzo estetyczny, ale niestety niewiele poza tym. Zarówno książkę, jak i film łączy jeden ważny problem: ujęcie motywu zemsty. To w filmie nieco mnie zawiodło i liczyłam, że w powieści, jako formie bardziej opisowej oraz refleksyjnej, został on potraktowany lepiej. Niestety nie. Zemsta wydaje się być pewną naturalną reakcją na porzucenie Glassa. Nie poświęca się jej niemal wcale miejsca. Nie jest to może zaleta, ale ma pewne uargumentowanie w prostej naturze głównego bohatera. Zawód wiąże się z rozwiązaniem owego wątku. W filmie (postaram się pisać jak najjaśniej, ale i bez spoilerów) postawiono na dość typowe zakończenie, robiące wszystko, byśmy przypadkiem nie uznali protagonisty za tego złego, ale i by Fitzgeraldowi dostało się to, na co zasłużył. Nie usatysfakcjonowało mnie specjalnie - znamy je już z innych pozycji i ogólnie ciężko uznać je za odkrywcze. W powieści znajdziemy coś zupełnie innego, bardziej zgodnego z historyczną prawdą. Tutaj również obędzie się bez spoilerów: Michael Punke zastosował ukochane przeze mnie zakończenie otwarte. Bardzo stonowane i... nijakie, prawdę mówiąc. Nijakie do tego stopnia, że nie zorientowałam się, iż to koniec książki, i byłam głęboko zszokowana, gdy zamiast kolejnego rozdziału lektor zaczął czytać posłowie. Zabrakło mi... no nie wiem. Ciekawie byłoby usłyszeć jakąś refleksję Glassa. Gdyby bohater, który przez większą część czasu zdawał się nie myśleć, wypowiedział jakąś ciekawą, niebanalną ideę. Ale takową trzeba by chyba najpierw wymyślić. No trudno.




Takich znacznych różnic fabularnych znajdziemy więcej. Paradoks polega na tym, że Punke inspirował się prawdą historyczną, a Iñárritu - powieścią Punke'a. Reżyser dodał między innymi całkowicie fikcyjny wątek indiańskiego syna Glassa. I choć uwiarygodniał on motywacje protagonisty, to ucieszyłam się, nie znajdując go w książce. Mało odkrywczy, prezentujący typowy motyw "tych złych białych". Ogólnie "indiańskie wątki" u Punke'a są dużo ciekawsze i bardziej bogate. Ukazują wiele szczegółów z życia rdzennych mieszkańców Ameryki i ich różnorodność. Indianie czynią tyle samo złego, co dobrego, nie różniąc się pod tym względem od białych. W powieści znajdziemy też dość mocno rozbudowane retrospekcje, ujawniające nam przeszłość postaci. Podobały mi się i żałuję, że w ekranizacji z nich zrezygnowano.

Nie potrafię jednak zadecydować w innej kwestii. Czy Zjawa nie jest aby nudna. Pierwsza sprawa to kwestia samej fabuły. W filmie znacznie ją uproszczono, co liczę za plus. A raczej wyprostowano. W książce, jak już pisałam, wszystkie wydarzenia są mocniej umotywowane historycznie. Drogę Glassa można więc podzielić na kilka etapów. I w pewnym momencie zaczęłam łapałać się na tym, że gdy coś szło zbyt dobrze, to zaraz musiało się posypać. To częsta wada w literaturze/kinie przygodowym i autorowi nie udało się jej ominąć. Dlatego niektóre wydarzenia mogą wydać się sztuczne. Jednak sedno problemu leży gdzie indziej. Zjawa składa się głównie z opisów, co samo w sobie nie jest złe. Mam obiekcje co do ich natury. Autor pisze bardzo szczegółowo. Przekazuje w ten sposób olbrzymią wiedzę na temat "dziewiętnastowiecznego survivalu", ale czasem wydaje się przesadzać. Miejscami popada w straszną techniczność, gubiąc zupełnie klimat, którego, prawdę mówiąc, jest bardzo mało. Jakby starał się przebić, a nie mógł. A pisząc: "miejscami", miałam na myśli: "często". Istnieje możliwość, że to wina tłumacza. Ale jest ona dość nikła, a poza tym mnie, jako odbiorcę, nie powinno to za bardzo interesować. Podejrzewam, że gdybym musiała siedzieć na miejscu i tylko słuchać, to szybko by mnie coś strzeliło.




Zjawa ma więc swoje wady i zalety. Nie znajduję dla niej konkretnej grupy odbiorców; każdy musi rozważyć potencjalne słabe strony i sam zadecydować. Wywołała we mnie sprzeczne uczucia, ale wzbudziła też wspomnienia o innych lekturach, pochodzących z otchłani dzieciństwa: Tomkach Wilmowskich i spółce (muszę kiedyś nadrobić tego Winnetou). A to chyba dość dobra rekomendacja.


Marre


*Przepraszam za ten wstrętny anglicyzm, ale zawsze miałam słabość do używania wyrażeń, które mnie samą irytują.


Autor: Michael Punke
Czyta: Jarosław Łukomski
Tytuł: "Zjawa"
Oryg. tytuł: "The Revenant: A Novel of Revenge"
Wydawnictwo: Sonia Draga
Tłumaczenie: Przemysław Hejmej
Czas trwania/liczba stron: 9 h 17 min/297 stron
Rok I wydania: 2002 (PL - 2014)
Gatunek: western (no powiedzmy)