niedziela, 4 maja 2014

[36] DZIEWCZYNA W CZERWONEJ PELERYNIE. Wolę Czerwonego Kapturka

Autor: Sara Blakley-Cartwright
Na podstawie scenariusza: Davida Liesliego Johnsona
Tytuł: "Dziewczyna w czerwonej pelerynie"
Oryg. tytuł: "Red Riding Hood"
Wydawnictwo: Galeria Książki
Tłumaczenie: Dorota Strukowska
Stron: 358
I wydanie: 2011 (PL - 2011)
Gatunek: fantasy, romans
Ocena: 2/10








Siostra Valerie była piękna, dobra i urocza. A teraz nie żyje. Henry, przystojny syn kowala, próbuje pocieszyć Valerie, lecz jej zbuntowane serce bije mocniej dla kogoś innego - drwala uważanego za wyrzutka, Petera, który proponuje dziewczynie inne życie z dala od domu. Po brutalnym zabójstwie siostry świat Valerie zaczyna w szaleńczym tempie wymykać się spod kontroli. Od pokoleń gniew Wilka łagodzono comiesięczną ofiarą, jednak teraz nikt nie jest bezpieczny. Kiedy do wsi przybywa doświadczony pogromca wilkołaków, mieszkańcy dowiadują się, że bestia żyje pośród nich - może nią być każdy... Wkrótce okazuje się, że Valerie jako jedyna posiada zdolność rozumienia głosu potwora. Wilk mówi, że dziewczyna musi poddać się jego woli, zanim przeminie krwawy księżyc. W przeciwnym wypadku zginą wszyscy, których kocha. [źródł: okładka]

Powiem bez ogródek: ta książka to niezły koszmarek. Została napisana na podstawie filmu i długo się zastanawiałam, jak ją oceniać. W końcu stwierdziłam, że skoro filmu nie oglądałam, to potraktuję to, jakby go nie było. Dlaczego? Bo ocena spadłaby pewnie jeszcze bardziej w dół.

W recenzjach czytałam o mrocznej atmosferze, a tu nie wiem od czego zacząć. Więc może zacznę od sprawy wbrew pozorom mniej ważnej, czyli od stylu i języka.

Od pierwszych stron zauważyłam dziwny styl pisania. Z początku był on tylko specyficzny, ale potem zrozumiałam, że jest on po prostu surowy i dosyć infantylny - moje opowiadania na przełomie podstawówki i gimnazjum były podobnej jakości. Fakt, że jest to debiut mógłby usprawiedliwiać, ale autorka chyba rzadko trzymała w ręku długopis (znaczy: rzadko pisała coś w wordzie). Będzie się to jeszcze powtarzało w kolejnych minusach.

A teraz dam upust swojej czytelniczej frustracji: NIE CIERPIĘ, KIEDY Z CZYTELNIKA ROBI SIĘ DEBILA, NAWET GDY JEST ON PRZECIĘTNIE INTELIGENTNĄ NASTOLATKĄ. Dziękuję, koniec wybuchu. Nigdy, przenigdy nie spotkałam książki zbudowanej na niemalże samych błędach rzeczowych. Przecież każdemu mogą się zdarzyć potknięcia!, powie ktoś zaraz. Mogą, to prawda. Jednakże większość z wymienionych poniżej potknięć jest na tyle głupia, że chyba każdy by je zauważył. Dlaczego? Bo to nieścisłości historyczne, proszę państwa.

Akcja dzieje w średniowieczu. Chyba, bo jeden z bohaterów, ojciec Solomon, o którym będę jeszcze pisała, był wdowcem. Czyli wiek jakiś XVII. Chociaż kto to wie.

Buenty:
  • Zupełne ignorowanie mentalności na wsi w tamtym okresie. Dziewczyna obściskuje się publicznie z chłopakiem, lecz jednocześnie jest zaręczona przez rodziców wbrew własnej woli.
  • Wieś jest wsią, ale za to jaką! Oprócz wielkiej liczby mieszkańców, posiada nawet więzienie.
  • Żniwa na przełomie jesieni i zimy. Coś dodać?
  • Po wspomnianych żniwach praktycznie brak zmęczenia.
  • W chrześcijaństwie palenie ciał na stosach puszczanych na wodę.
  • Wszyscy umieją pisać i czytać, chociaż o szkole ani słowa!
  • Wieśniacy z łatwością rozpoznają słonia, mówi się o zabijaniu tygrysa [s. 311].
  • No i jeden z moich debeściaków: zapałki!

Mam nadzieję, że nikt nie będzie uważał tego za czepialstwo; to się naprawdę rzucało w oczy podczas lektury! Z resztą nie tylko to. Wystąpiło mnóstwo błędów logicznych, których nie będę na szczęście wymieniać.

Teraz pora na moją opinię o kreowanych postaciach, która nie jest zbyt pozytywna. Przede wszystkim wspomniany ojciec Solomon. Autorka chyba opuściła tę lekcję, na której mówiono o tym, że w książkach młodzieżowych powinno zachować się neutralność religijną. A tutaj wszyscy duchowni są be - ojciec Auguste, bo przez całą książkę zachowywał się jak ciota, a ojciec Solomon, bo był okrutny i w ogóle. Powielono tu mnóstwo krzywdzących stereotypów. Ojciec Salomon m.in. uważa niepełnosprawnego Claude'a za opętanego i na siłę szuka wszędzie czarownic. Stosuje tortury i sam osądza. Nie waha się zabić swojego człowieka, którego ugryzł Wilk. A wszystko robi w imię "Boga". I żeby takie stereotypy promować w książkach dla młodzieży?!

Co do pozostałych bohaterów, to nie mam o nich również najlepszego zdania. Valerie, jak można się domyślić, przypomina toczka w toczkę wszystkie typowe bohaterki paranormal romance. Natomiast wątek miłosny mógłby się obronić, gdyby... był. W książce nic się praktycznie nie dzieje, te 350 stron napędzają opisy nie wiem czego i wielka czcionka. Wątek miłosny jakby jest, ale go nie ma. Mimo że trójkąty królują ostatnio w literaturze młodzieżowej, to gdyby ten poprowadzić odpowiednio, mógłby wiele zyskać. A tak...

Muszę wspomnieć też o zakończeniu. Ono... nie miało trochę sensu. Niby wszystkie fakty złożyły się w całość, ale zabrakło czegoś. Od pierwszych stron myślałam, że Wilkiem jest babcia, co byłoby bardzo oryginalne i świetnie odnosiło się do baśni. A tu... często używane przez młodzież słowo: żal.

Ogólnie to chyba jedna z najgorszych przeczytanych przeze mnie książek. Od jedynki ratuje ją trzecia część, w której historia w miarę toczyła się do przodu. Największą zaletą tej książki jest prędkość czytania. Nawet do szaty graficznej muszę się przyczepić, bo a) trąci kiczem, b) przytłacza podczas lektury, c) zupełnie nie pasuje do tematu. Czy polecam, to odpowiecie sobie sami, a ja powtórzę za tytułem tej recenzji: wolę Czerwonego Kapturka.

Marre


Książka bierze udział w wyzwaniach:
Czytam fantastykę
Historia z trupem
Przeczytam tyle, ile mam wzrostu - 34+2,5=36,5cm