wtorek, 16 czerwca 2015

Samantha Shannon - ZAKON MIMÓW | To nie może być Naczelnik, czyli przeżywając książkę



Paige Mahoney udaje się zbiec z Szeolu I i powrócić do Sajonu Londyn, pod opiekę swojego mim-lorda Jaxona. Dziewczyna zdaje sobie jednak sprawę, że pragnie czegoś więcej, szczególnie, że jej pracodawca zamierza zataić informacje o Refaitach i Emmitach. Od teraz Paige będzie musiała grać na dwa fronty i odkryje skorumpowanie na najwyższych szczeblach organizacji jasnowidzów. A Sajon czuwa.

Bardzo rzadko zdarza się, żeby kontynuacja przerosła tom pierwszy. Nawet jeśli są na równym poziomie, to i tak część drugą odbiera się słabiej, ponieważ znamy już ten świat, nie ma tego powiewu świeżości. Po za tym zdarza się, tutaj chodzi akurat o najpopularniejszy chyba [i niestety] rodzaj serii, czyli trylogie, że tom drugi jest tylko przystankiem na złapanie oddechu pomiędzy dwoma pozostałymi. Tak więc bardzo ciężko napisać dobry sequel. Ale Samanthie Shannon się to udało.

Przede wszystkim, jak można wywnioskować już z opisu, mamy tu do czynienia z zupełnie innym otoczeniem niż w przypadku Czasu żniw, a więc i z nowymi możliwościami, które zostały świetnie wykorzystane. Autorka zagłębiła się w skorumpowane zakamarki londyńskiego Syndykatu. Strasznie spodobał mi się pomysł na swoiste "getto" dla nikczemnych augurów, Posłańców Literackich i nie tylko. Za sprawą Naczelnika czytelnik może również poznać nieco historii Międzyświatów. Tak więc Samantha Shannon nadal mnóstwo "wyciąga" ze szczegółowo wykreowanego przez siebie świata i wciąż dodaje kolejne szczegóły. Wciąż brakuje trochę tych opisów, które nie są chyba najmocniejszą stroną pisarki. Ale nie można mieć najwyraźniej wszystkiego?

W tym tomie Autorka postawiła szczególnie na akcję. Miałam wrażenie, że było jej więcej niż w tomie pierwszym, a i nie umknęło mi nigdzie parę miesięcy. Dzieje się naprawdę dużo - szczytem były trzy "przygody" jednego dnia - ale jednocześnie nie odczuwa się przesady. Zmniejszyła też rolę wątku romantycznego, tak że z ulgą mogę wywalić etykietkę "paranormal romance". Samantha Shannon zafundowała nam kilka ciekawych zwrotów, w tym jeden... na sam koniec. I wtedy też odkryłam, że potrafię przeżywać książkę. TAK WIĘC BŁAGAM WSZYSTKICH TYCH, KTÓRZY MAJĄ LEKTURĘ ZA SOBĄ: TO NIE BYŁ NACZELNIK, PRAWDA?!

No dobra, powinnam się uspokoić. Mam nadzieję, że był to ten tani chwyt, aby czytelnik nie mógł się doczekać następnego tomu, w którym okaże się, iż to był taki specjalny chwyt i tak naprawdę będzie to kto inny... Nie wspomniałam jeszcze o Paige, ale... nie ma tu za dużo do wspominania. Typowa bohaterka young adult. Wiecie o czym mowa? Uwielbiam jednak Jaxona za bycie totalną świnią, I Ivy za jej drugą tożsamość [nie, to nie spoiler, ona nie jest szpiegiem].

Zakon mimów naprawdę pozytywnie mnie zaskoczył. Jest to przede wszystkim szybkie czytadło, ale bazujące na oryginalnym pomyśle oraz niezwykłym świecie. Kwestia siedmiu tomów nadal pozostaje dla mnie zagadką, ale o ile przyjaciółka będzie kupować, to z pewnością po nie sięgnę. Polecam.

Marre

EDIT. Zdałam sobie sprawę, że zapomniałam o ważnym minusie: korekcie. Ta leży i kwiczy. W dialogach myślniki często zupełnie pomieszane, dodane "entery" przez co wypowiedź nie ma sensu. Błędy w nazwach własnych, takie jak "Zwierzchniuk" przede wszystkim bawią, ale kiedy zobaczyłam "niewidzieliśmy" to zalała mnie zwyczajnie krew.

Czas żniw | Zakon mimów

źródło: 8tracks.com



Autor: Samantha Shannon

Tytuł: "Zakon Mimów"
Oryg. tytuł: "The Mime Order"
Seria: "Czas żniw" [tom 2]
Wydawnictwo: SQN
Tłumaczenie: Regina Kołek
Stron: 528
I wydanie: 2015 [PL - 2015]
Gatunek: dystopia fantasy
Ocena: 7,5/10