środa, 9 września 2015

[166] Miroslav Žamboch - BEZ LITOŚCI | Skąd te ninje, do diabła?

Autor: Miroslav Žamboch
Tytuł: "Bez litości"
Oryg. tytuł: Bez slitovani
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Tłumaczenie: Paweł Doliński
Ilustracje: Dominik Broniek
Stron: 457
I wydanie:
2003 [PL - 2006]
Gatunek: fantasy
Ocena: 4/10








Bakly, były gladiator obecnie najemnik, nie przepada za magią. Ta jednak ciągle staje na jego drodze. To przez nią ma najwięcej kłopotów i to przez nią musi spłacić pewien rodowy dług. Cóż, najemnik nie ma lekkiego życia, a jego mroczne i przerażające wspomnienia jest w stanie złagodzić jedynie wódka. Jakakolwiek, nawet ta najgorszego gatunku, byle pozwoliła zapomnieć o koszmarze przeszłości...

Miroslav Zamboch [dla usprawnienia pozwolę sobie zapisywać jego nazwisko wyłącznie za pomocą polskich znaków] pozytywnie zaskoczył mnie swoją powieścią W służbie klanu i uważam, że zawarł w niej jedno z najciekawszych przedstawień magii, z jakimi się spotkałam. Nic dziwnego, że kilka miesięcy później sięgnęłam po inną jego książkę. Wypadło na Bez litości. Pewnie gdybym sama miała ją kupić, wybrałam inną pozycję tego autora, ale nie jest moja. Pomyślałam, że będzie to przynajmniej miłe czytadło. I w zasadzie tak je odebrałam.

Bo to książka wyjątkowo mdła i nijaka. Naprawdę jestem zaskoczona tą różnicą w poziomie. Ja rozumiem, że Bez litości zostało wydane jakieś 10 lat przed W służbie klanu, ale... Tu nawet warsztat jakiś taki słabawy, język "nie leży". Może wina tłumacza, bo sprawdziłam, w obu książkach są różni. Jednak można to czytać na tyle powierzchownie, by nie zwracać uwagi na formę tego się czyta.

Powierzchownie, czyli szybko. I w moim przypadku wybiórczo. Bo gdy lektura nie wciąga, to zaczynam czytać w ten oto sposób: początek akapitu, nic ważnego, lecimy do następnego. I gwarantuję wam, że jeśli autor nie ma tendencji do ładowania całej akcji w długaśny akapit, a najważniejszych zwrotów umieszczania w środku, to nic się na tym nie traci. Tak jest też tutaj. Książkę czyta się szybko i na lekturze nie trzeba się mocno skupiać. No i w ogóle nie wciąga.

Bardzo mnie to fascynuje swoją drogą i zastanawiam się, dlaczego tak z niektórymi książkami bywa. W tym przypadku zraził mnie chyba z początku ten styl, a później nie mogłam się już odpowiednio wbić w historię. Poza tym ze smutkiem muszę zapytać: a co to za historia właściwie? Jakaś intryga polityczno-gospodarcza i sporo nawalania się. Główny bohater posiada śladowe ilości charakteru, ale za to sporą krzepę.

Fabuły prawie nie ma. Jest kilka wątków, czyli zleceń, które mają przysporzyć Bakly'emu pieniędzy, i które łączą się w całość, ale dopiero na końcu. Jakieś rozmowy poprzeplatane są nawalankami. A często jedno łączy się z drugim. Denerwował mnie natłok nazwisk, których z braku skupienia nie potrafił czasami dobrze dopasować.

Jednak największy zarzut mam co do świata przedstawionego, a raczej sposobu jego przedstawienia. No bo z góry zakładamy, że mamy do czynienia z quasi-średniowieczem z mocno rozwiniętą gospodarką rynkową (to ostatnie jest ważne, bo stanowi główną różnicę oprócz braku chrześcijaństwa). Czyli standard. Ale kurde, skoro pija się kawę/herbatę, buduje zapory z bazaltu i wynajmuje się wspomniane w tytule recenzji ninje, to co to są za realia?! Szczególnie, że autor nie wyjaśnia NIC! Istnieje taka zasada, że jeśli w powieści konie piją morską wodę, to wypada coś o tym wspomnieć... I tutaj też by się przydało ją zastosować.

Książka nie jest w sumie taka zła. Czyta się szybko i z pewnością szybko o niej zapomni.  Bo ogółem jest to równie nijakie, co sam tytuł. Dla tych, których odprężają opisy nawalania.Reszcie raczej nie polecam :P

Marre

PS. Jak widzicie, przeszłam już na tryb "co 3 dni". "Co 2" powróci ew. w marcu :\

PS2. Mogłabym napisać poradnik Jak znienawidzić lekcje polskiego w półtorej godziny.

PS3. Przepraszam, za "do diabła" w tytule, ale aż się prosiło.