poniedziałek, 21 września 2015

między scenami #1 RYBKA CANERO, reż. Juliusz Machulski | Moja rodzina to jednak pasożyty

źródło: adobi.me
Nigdy nie miałam zamiaru recenzować sztuk teatralnych. Tak właściwie, to to jest mój pierwszy raz. Ale skoro zostałam zmuszona, uznałam, że nie warto marnować czasu na króciutką recenzyjkę byle-nikt-się-nie-czepiał-bo-zacznę-warczeć i już lepiej napisać coś dłuższego, by móc opublikować to na blogu. Więc chwytajcie...

W liceum na lekcje języka polskiego przygotowujemy recenzyjki Teatru TV. Pierwszym spektaklem okazała się Rybka Canero* w reżyserii Juliusza Machulskiego. I choć nie jest to ideał, sztuka zasługuje przynajmniej na tytuł ciekawej.

Profesor Vogel popełnia samobójstwo. Tydzień później do jego willi przybywa rodzina na uroczystą stypę. Spotkanie tej dosyć różnorodnej gromadki przerywa przybycie policjantów, podających w wątpliwość przyczynę zgonu zmarłego. W trakcie poszukiwań mordercy na jaw wychodzą różne sekrety poszczególnych członków rodziny.

Całość najlepiej określić jako czarną komedię, kryminał doprawiony bardzo specyficznym humorem. O ile wątek kryminalny był dla mnie dosyć przewidywalny, to humor spodobał mi się dużo mocniej. Machulski poruszył wiele problemów dnia dzisiejszego, m.in. "modę" na macierzyństwo, homoseksualizm czy eutanazję, od bardzo nietypowej strony. Moim "debeściakiem" jest reakcja ojca na oświadczenie syna: Jesteś gejem? Ale po co?!

Pośmiać się jest więc naprawdę z czego i można spędzić prawie półtorej godzinki w przyjemnych oparach absurdu. Akcja prowadzona jest bardzo sprawnie tak, że czas mija niepostrzeżenie. Wzmacnia to jeszcze fakt, że wszystko dzieje w jednym miejscu, tj. w salonie profesora, gdzie znaleziono jego ciało. (Nieszczęsne sofy, które były świadkiem późniejszych zdarzeń...). Ale z drugiej strony scenariusz kuleje. Machulski wprowadził wiele wątków i odniosłam wrażenie, że o części zapomniał. Najlepszym tego przykładem jest wysadzanie pomników. Wszyscy sądzą, że robi to Olivier, bo do tego nakłaniał w swojej książce. Wychodzi zabawnie, ponieważ pytania o to padają w najmniej odpowiednich momentach. Ale potem cisza. O sprawie pomników ani widu, ani słychu. I dzięki kilku podobnym epizodom, w oparach absurdu można "wywąchać" nutkę bałaganu. A szkoda.

W spektaklu zobaczyć możemy całą plejadę gwiazd: Jana Englerta, genialnego Andrzeja Zielińskiego, Cezarego Pazurę, Katarzynę Warnke, Dawida Ogrodnika, Maję Ostaszewską i innych. Jak na sztukę, w której pojawia się trzynaście osób łącznie z niemowlakiem, to całkiem nieźle. Dzięki nim gra aktorska stoi na naprawdę mistrzowskim poziomie. Chociaż mnie do końca fascynowało, dlaczego Joanna Peterko [Katarzyna Warnke] zgrywała aż taką idiotkę. Bo efektu komicznego nie zaliczam jako przyczyny.

Wspomniałam o Andrzeju Zielińskim. To on odgrywa rolę Ignacego Vogla, głowy rodziny po śmierci ojca, głównego bohatera i chyba najnormalniejszego członka rodziny. To jego postać jest przeciwwagą dla całej reszty i to wraz z nim widz zagłębia się w to małe bagienko zamieszkane przez rybki canero*, zwane potocznie krewnymi... Aktor sprawdził się w tej roli po prostu idealnie. Nic więcej dodać nie potrafię.

Podsumowując. Mimo że do Rybki Canero można przyczepić się z powodu kilku rzeczy i Juliusz Machulski ma sporo za uszami, to jest to sztuka dobra. Ciekawie komentuje rzeczywistość i wywołuje szeroki uśmiech. A nawiązania do tytułowej "bohaterki" mogę śmiało określić jako genialne. Warto to zobaczyć i wyrobić swoje własne zdanie.

Marre

*Żyjące w dorzeczu Amazonki i Orinoko urocze stworzonko, któremu zdarza się wpłynąć do dróg moczowych większych ssaków. Usunąć je można wyłącznie operacyjnie. [na podstawie artykułu z Wikipedii]

PS. Dlaczego muszę pisać takie długie recenzje...? I dlaczego właściwie muszę je przepisywać ręcznie do zeszytu?!

Tytuł: "Rybka Canero"
Reżyseria: Juliusz Machulski
Scenariusz: Juliusz Machulski
Rok premiery: 2015
Ocena: 6,5/10