niedziela, 15 listopada 2015

Marta Kisiel - DOŻYWOCIE | Z dożywotnikami na głowie


Jakiś czas temu, jak pewnie pamiętacie, recenzowałam Nomen Omen, najnowszą powieść Marty Kisiel. No i plum, wpadłam. Zakochałam się bezgranicznie. Ale powiem Wam coś w sekrecie. To było tylko zauroczenie. Prawdziwa miłość nadeszła dopiero teraz.

Siła wyższa bez wątpienia jest kobietą, Pech bez wątpienia mężczyzną, a Licho... licho je tam wie. Poza tym płeć uczulonego na własne pierze anioła stróża z manią czystości to dla Konrada Romańczuka [głównej osoby tego dramatu] bynajmniej nie największy problem.

Z połączonych mocy nadprzyrodzonego trio powstaje bowiem fatum z prawdziwego zdarzenia: klątwa ciekawych czasów. Będzie ona odtąd sprawowała dożywotni nadzór nad każdym krokiem Konrada, świeżo upieczonego spadkobiercy Lichotki, wiekowego domu z upiorną, gotycką wieżyczką rodem z kiepskich filmów grozy, oraz całym dobrodziejstwem inwentarza:
  • Nieszczęsną duszą panicza Szczęsnego, seryjnego samobójcy, poety, mistrza całorocznej depresji i haftu krzyżykowego - sztuk 1. 
  • Mackami szefa kuchni o chrypiącym imieniu [Krakers, jakby ktoś pytał], przybyłego wprost z głębin odwiecznego ZUA - sztuk minimum 8. 
  • Utopcami zawsze nie w tej łazience co trzeba - sztuk 4. 
  • Najprawdziwszą Zmorą w postaci charakternej kotki - sztuk 1 plus 4 kły i 18 pazurów w pakiecie. 
  • Wrednym, różowym królikiem, niepozornym omenem straszliwej zagłady - zbiór nieprzeliczalny.
Tylko właściwie kto tu kogo dostał w spadku: Konrad dożywotników czy dożywotnicy Konrada?

źródło opisu: okładka

Tak, musiałam po prostu przepisać ten mocno przydługi opis z okładki. Przepisać, bo nie znalazłam go nigdzie gotowego do kopiuj-wklej. Namęczyłam się więc chwilkę, a wszystko po to, abyście zakosztowali tego, co według mnie samo w sobie wystarczy, aby zachęcić czytelnika do lektury Dożywocia. Ale mimo wszystko pokuszę się jeszcze o recenzję.

To wciąga. I nie chodzi mi nawet o to, że spomiędzy kartek wyskakuje jedna z niezliczonego macek Krakersa i zaciąga cię do piwnicy Lichotki. O nie. To ta historia. To wszystko jej wina.

Tutaj łapcie stare wydanie, żebyście
w razie czego  poznali ;)
Ale od początku. Śmiem twierdzić, że tę powieść [albo zbiór opowiadań, zależy jak określić te pięć długaśnych rozdziałów] bardzo ciężko było zepsuć. Gdy teraz na to patrzę, to pomysł nie wydaje jakiś niezwykły: różne już domy w literaturze i filmach dziedziczono. Jednak gdy ałtorka* stworzyła tak oryginalne postacie, to gdziekolwiek by ich nie umieściła, powstałby istny samograj.

No bo jak nie pokochać uczulonego na własne pierze aniołka w bamboszkach [dodającego do każdego zdania alleluja], ducha, który wyłącznie czystym przypadkiem zdaje się parodią mickiewiczowskiego Upiora, piekielnego potwora z tendencją do dokarmiania wszystkiego wokoło czy morderczego Rudolfa Valentino? No i jeszcze garść bohaterów mniej lub bardziej drugoplanowych. Oni nigdy nie pozwolą człowiekowi się nudzić lub choćby odpocząć... A przynajmniej Konradowi.

On sam również nie wypada na ich tle jakoś blado. Mieszczuch, mały egocentryk, a do tego stereotypowy stereotypowy pisarz "literatury ambitnej"? Biere. No w końcu nie każdy przychodzi na spotkanie autorskie ze wściekle różowym królikiem pod pachą...

Kompilacja tak wyrazistych bohaterów może prowadzić tylko do jednego: gigantycznych salw śmiechu. Płakałam. I to nie raz. Uwaga: barwny język i styl z toną zaskakujących metafor połączony ze świetnym rozplanowaniem scen powoduje efekty zbyt silne dla obdarzonego słabym sercem czytelnika. Ałtorce* udało się coś niezwykłego: zaczynałam się śmiać jeszcze przed właściwymi wydarzeniami; z każdym słowem w mojej głowie pojawiało się coraz głośniejsze: Nie no, to chyba nie będzie... I zawsze było.

Jednocześnie, co już powtarzałam przy okazji Nomen Omen, dowcip Marty Kisiel nie jest ani pikantny, ani złośliwy. Pomimo wyraźnie ostrego pióra, udaje jej się tworzyć opowieść ciepłą, wręcz rodzinną [no dobra, może lepiej nie dawajcie tego dzieciom], ze wzruszającym morałem. Bo choć z każdej kolejnej perypetii Konrad wychodzi coraz bardziej połamany i/lub wściekły, to w którymś momencie zaczyna rozumieć swoją miłość do dożywotników.

Dożywocie to wyjątkowa lektura, która wciągnęła mnie na dwa dni. Śmiało mogę nazwać je jedną z najlepszych książek, jakie czytałam w tym roku. Aczkolwiek dziwnie mi jakoś, że powieść typowo rozrywkowa deklasuje wiele wybitnych dzieł. Dlatego znajdę jeden minusik: wątek Puk. Ałtorka* twierdzi, że bohaterka wydaje się płytka, bo za dużo przestrzeni jeszcze nie dostała. Dobra, poczekamy, zobaczymy -_- Oby jak najprędzej.

No właśnie, internety plotkują, że takowe będzie. I lepiej żeby było. Bo ja już na gwoździach siadam. A Wam radzę, abyście przeczytali jak najprędzej. Bo mam instynkt ewangelizatora i będę mordować. No sio, do księgarni.

Marre

*Tak ma być, zaufajcie.

PS. Martwi mnie tylko jedno: Dożywocie to debiut. Późniejszy Nomen Omen nie był aż tak dobry. To chyba nie oznacza tendencji spadkowej? :o

Za możliwość pomieszkania w Lichotce dziękuję wydawnictwu
Uroboros


Autor: Marta Kisiel

Tytuł: "Dożywocie"

Wydawnictwo: Uroboros
Ilustracje: Elwira Pawlikowska
Stron: 347
I wydanie: 2010
Gatunek: urban fantasy, humor
Ocena: 9,5/10