Tytuł: "Władca Lewawu"
Wydawnictwo: Literackie
Stron: 110
I wydanie: 1989
Gatunek: dla dzieci, fantasy
Ocena: 3/10
Rodzice Bartka zniknęli, kiedy ten miał 4 lata i od tego czasu wychowuje się on w domu dziecka. Gdy tylko może wyrywa się stamtąd i wędruje ulicami Krakowa. Jednak pewnego dnia, kiedy ma trzynaście lat, jeden z korytarzy Smoczej Jamy prowadzi go nad Wisłę. Jednak nie jest to Wisła, a Ałsiw, płynąca przez Wokark. Chłopiec odkrywa zupełnie inne miasto zamieszkałe przez Allian. Nie znają oni żadnej przemocy poza jedną - pajęczakami prześladującymi co noc mieszkańców. Rządzi nimi panujący na Lewawie Nienazwany. Bartek będzie musiał uwolnić ludność od tyrana, a być może dowie się czegoś o swoich rodzicach...
"Władcę Lewawu" wypożyczyłam zachwycona lekturą innej książki tej autorki: Poczwarki (recenzja TUTAJ). A ta była wyjątkowo cienka - wprost idealna na dwie godziny z wychowawczynią (satysfakcja po zobaczeniu miny szkolnej bibliotekarki zdziwionej tempem czytania :)). No i ta "krótkość" była w tym wszystkim najgorsza. Czytając, miałam wrażenie, że ktoś specjalnie ją zmniejszył objętościowo, a historia wydawała się nienaturalnie krótka. Jakby autorkę rozliczano za każdą literkę i musiała się mocno ograniczać. Wyszło dziwnie i sztucznie.
Denerwował mnie również główny bohater. Rozumiem, że książka dla młodszego czytelnika, więc może mieć zbyt wielu wad, ale on miał 13 lat! A zachowywał się na 5 mniej... Nie lubię czegoś takiego.
Jednak, jak już zaznaczyłam jest to książka dla młodszego czytelnika, więc to jemu ma się przede wszystkim podobać. Nie zaliczę tej pozycji do tych, które czyta się świetnie w każdym wieku. Kategoria 10+ czyta to na własne ryzyko. Młodszym spodoba się nawet oryginalna fabuła (napisano to w 1982!) i "fajna" przygoda. Mnie się podobało średnio i będę raczej sięgała po książki pani Terakowskiej dla starszych.
Marre