Na pewno znacie mnie jako osobę pierwszą do krytykowania young adultów [jestem targetem, to mogę, jasne?!]. Właściwie to za wszystko. A co z chwaleniem? Przyznam się, że niestety czasem mi się zdarza. I tak jest w przypadku Eleonory i Parka. Sięgając po tę książkę, miałam nadzieję na po prostu dobre czytadło. I właśnie to dostałam. Ale w kategorii lekturek na-dwa-popołudnia-nie-dłużej Eleonora i Park nie mają sobie równych.
Eleonora… nie sposób jej nie zauważyć: rude włosy, dziwne ciuchy. Czyta mu przez ramię. Uważa Romea i Julię za bogate dzieciaki, które dostawały wszystko, co chciały. Najbardziej nie lubi weekendów, bo spędza je bez niego.
Park… Dobrze mu w czerni. Denerwuje się, gdy musi prowadzić samochód w obecności taty. Uwielbia imię Eleonory i nie skróciłby go ani o sylabę. Wie, która piosenka jej się spodoba, zanim ona zacznie jej słuchać. Śmieje się z jej dowcipów, zanim ona dotrze do puenty.
Oto tocząca się w ciągu jednego roku szkolnego opowieść o dwojgu szesnastolatkach urodzonych pod nieszczęśliwą gwiazdą – dość mądrych, by zdawać sobie sprawę, że pierwszej miłości prawie nigdy nie udaje się przetrwać, ale na tyle odważnych i zdesperowanych, by dać jej szansę.
źródło opisu: okładka