Wrzesień okazał się przerażająco intensywny i nic nie wskazuje na to, by następne tygodnie miały być lepsze. Atmosfera w szkole jednak jest świetna [pomimo tłumów rzucających się na wafle ryżowe w czekoladzie - nigdy nie sądziłam, że takie paskudztwo będzie nam zbawieniem], a i kilka książek udało się przeczytać, chociaż od pół miesiąca męczę Listy Nikodema [na szczęście już nie długo, bo do poniedziałku muszę skończyć - życzcie szczęścia]. Żyć więc, nie umierać.
Na blogu mieliśmy intensywny początek, a później rozluźnienie, związane ze zmianą częstotliwości publikowania postów na co trzy dni. Z przykrością [i irytacją - dopisek red.] stwierdzam, że wy również macie dużo mniej czasu, więc i statystyki słabsze. Najbardziej zasmuciło mnie małe zainteresowanie recenzją ogólnodostępnej sztuki teatralnej, czyli
Rybki Canero. Zwłaszcza, że to tekst bardzo dopieszczony i pomimo że szkolny, to jestem z niego bardzo zadowolona. Za to spodobało wam
Między postami ze schematem recenzji opatrzonym moimi drobnymi uwagami. Mogę już powiedzieć, że praca nad powiązanym kolejnym odcinkiem już wre.
No właśnie. Szkoła uczy pisania tekstów z wyprzedzeniem, a szczególnie na raty. Czego nigdy nie lubiłam - mój styl to: skup się, dzisiaj dzień publikacji, a ty masz ledwo metryczkę [i tagi! ^^]. Ale jako że nie jestem najbardziej twórcza po dziewięciu godzinach w wariatkowie szkole, to trzeba zacisnąć zęby i robić swoje. Mam nadzieję, że lotów nie obniżyłam ;)