Zawsze mówię, że nie lubię/nie widzę sensu recenzowania pozycji uznawanych za klasyczne. A tymczasem piszę o nich drugich tekst pod rząd. Ale trudno, (wewnętrzny) mus to mus. Bo Powrót z gwiazd, oprócz wielu inspirujących refleksji wzbudził we mnie również poczucie winy, że w którymś momencie przestałam poznawać kolejne książki Lema. Choć może to i dobrze? Może dobrze, bo w międzyczasie lepiej dojrzałam do lektury?