Tytuł: "Kobieta epoki wiktoriańskiej. Tożsamość, ciało i medykalizacja"
Wydawnictwo: Impuls
Stron: 178 [191 z bibliografią]
I wydanie: 2013
Gatunek: literatura faktu/książka historyczna
Ocena: 6/10
Z góry pragnę przeprosić za tytuł. Może być on nieco krzywdzący dla książki, z której naprawdę trochę wyciągnęłam. Aczkolwiek to jedna z pierwszych moich reakcji po [i w trakcie] lektury. I nic tego nie zmieni.
Po książkę sięgnęłam zafascynowana tą epoką. Tak, mam swoje małe dziwne pasje [to ta a propos, gdybyście zastanawiali się kiedyś, czemu sięgam po wszystkie steampunki na mojej drodze ;)]. Tym razem chciałam do tego podejść nieco profesjonalniej i zyskać nieco "specjalistycznej" wiedzy na temat codziennego życia kobiet z warstwy średniej i wyższej, a także "wejść" nieco w jej głowę. Do lektury zasiadałam z pewną wiedzą [czyt. wiedzą z Wikipedii]. I dobrze. Bo nie jest to książka popularnonaukowa, ale naukowa. Styl i język są dosyć ciężkie, ale da się przyzwyczaić.
Autorka zajęła się przede wszystkim cielesnością kobiecą i seksualnością. Pokazała "ideał" kobiety tamtych czasów od strony psychicznej, czyli tzw. "anioła domu" - osobę najlepiej czującą się w domu, uległą mężczyznom, której najwyższym przeznaczeniem było macierzyństwo. Tak w bardzo, bardzo wielkim skrócie. Dowiedziałam się, jak strój "represjonował" płeć piękną, poznałam "zagrożenia" dla dziewcząt, płynące z edukacji, o "blednicach" i "histeriach", będących często reakcją na zaszczucie oraz zamknięcie kobiet, i jaką, mało chlubną, rolę odegrała w tym medycyna.
źródło: wiktorianizm.ucoz.pl |
Autorka nie skupiła się tylko na, pokaźnych swoją drogą, źródłach pisanych, ale zamieściła również kilka reprodukcji obrazów z tamtego okresu. Oczywiście, interpretacja jako takich nie jest mi obca, ale... Uświadomiono mi, ile można wywnioskować z pojedynczej pracy, jak głęboko wejść w epokę. Dziękuję za to i chapeau bas [nawet jeśli interpretacje były cudze].
I jakie moje całkowite odczucia po lekturze? [Bo chyba to przede wszystkim powinno się oceniać w non-fiction]. Moim zdaniem Agnieszka Gromkowska-Melosik opisała właśnie tytułową patologię. Z punktu widzenia współczesnego człowieka 95% elementów epoki zawartych w tej książce jest zwyczajnie chore. Rozumiem, to zupełnie inne realia, ale nie wmówicie mi, że było aż tak. Autorka poświęciła odmiennym stanowiskom historykom [akurat jeśli chodzi o relacje wewnątrzmałżeńskie] całe 4 strony, by potem wytknąć błędy w jednej, czołowej niby, ankiecie, i stwierdzić, że jej to jednak nie przekonuje. A dodajmy, że te odmienne stanowisko, to stwierdzenia, że przynajmniej w średnich warstwach społecznych dochodziło do małżeństw z miłości, a niektórzy szukali jednak w małżeństwie uczucia i przyjaźni... Podchodząc zdroworozsądkowo: czy to takie nieprawdopodobne? To samo tyczy roli wiary i macierzyństwa. Po raz kolejny traktuje się to jako sposób spętania człowieka, co szczególnie razi właśnie w książkach historycznych. Jakby niektórzy naprawdę nie rozumieli, że dla kogoś to jest [a w szczególności było kiedyś] rzeczywiście czymś ważnym.
Muszę przyznać, że ten moment zachwiał moją wiarę w prawdę historyczną Kobiety epoki wiktoriańskiej i chyba autorce nie udało się już do końca odzyskać mojego zaufania. W książce odnalazłam mimo wszystko bardzo wiele przydatnych informacji i zachęciło mnie do zagłębiania się w temat. Najpiękniejszym i jednocześnie najstraszniejszym z tego wszystkiego widokiem była bibliografia - a w niej znaczna większość prac nieprzetłumaczonych [i bez szans na przetłumaczenie] na język polski... A więc muszę się przykładać do nauki angielskiego... ;)
Polecam, ale jedynie osobom naprawdę zainteresowanym tematem.
Marre
źródło: victiorianerawomen.blogspot.com |