Tytuł: "Will Grayson, Will Grayson"
Oryg. tytuł: "Will Grayson, Will Grayson"
Wydawnictwo: Bukowy Las
Tłumaczenie: Magda Białoń-Chalecka
Stron: 365
I wydanie: 2010 [PL - 2015]
Gatunek: young adult
Ocena: 4/10
Nie lubię wklejać opisów okładkowych tylko po to, by wytknąć, jak bardzo nic nie mają do treści książki. Ale muszę. Bo ponownie otrzymałam zupełnie coś innego, niż oczekiwałam.
Pewnego zimnego wieczoru w Chicago przecinają się ścieżki dwóch Willów Graysonów. Nazywają się tak samo, ale do tej chwili żyli w zupełnie różnych światach. Teraz ich życie rusza w całkiem nowym i nieoczekiwanym kierunku. Po drodze jest miejsce na przyjaźń i miłość, muzykę i futbol, a emocjonalna plątanina znajduje kulminację w najbardziej szalonym i spektakularnym musicalu, jaki kiedykolwiek wystawiono na deskach licealnych scen.
Po opisie oczekiwałam historii o przyjaźni dwóch zupełnie innych chłopaków, z dwóch różnych światów, których początkowo łączy tylko wspólne nazwisko, ale potem rodzi się między nimi prawdziwa więź. I włączają się wspólnie w organizację jakiegoś musicalu [który od początku wydawał mi się słabym rozwiązaniem fabularnym]. Ale to dziwne, bo tak jakby opis "wygadywał" zakończenie. A no nie wygaduje, bo ma mało wspólnego z rzeczywistością.
Zacznijmy od stwierdzenia prawdziwego. Ci dwaj chłopcy się spotykają. Ale nie łączy ich przyjaźń, a raczej postać wspólnego przyjaciela, Kruchego [nie dajcie się zmylić: to naprawdę wielki chłopak]. Znaczy dla jednego przyjaciela, a dla drugiego chłopaka. Bo tak naprawdę, przynajmniej ja takie odniosłam wrażenie, głównym wątkiem jest wątek gejowski. I tu moim zdaniem wydawnictwo się nie popisało. Czyżby bało się, że zrobi tym antyreklamę książce? Więc nigdzie, ale to nigdzie nie zamieściło informacji o prawdziwej tematyce powieści Will Grayson, Will Grayson. Istnieją na pewno osoby, sama takie znam, które z pewnością nie sięgnęłyby po tę książkę po usłyszeniu takiej informacji. Nie dlatego, że to zatwardziałe homofoby, ale po prostu, bo je taka tematyka nie kręci. Ja się chyba do nich zaliczam. I nie chodzi tu o kwestie światopoglądowe, ale o zwyczajną rzetelność w opisach okładkowych, na którą tak strasznie zawsze nalegam.
Ale pora wziąć się za właściwą ocenę. Jak można się spodziewać, w książce narratorami są dwaj Willowie Graysonowie. Pod pewnymi względami zupełnie różni, a pod innymi zaskakująco podobni. Ich charaktery wykreowano naprawdę dobrze i choć nie odnajduję z nimi zbyt wielu wspólnych cech [o czym za chwilę], to naprawdę mogłam się wczuć w ich punkt widzenia [zazwyczaj]. Narracja prowadzona jest w obu przypadkach w pierwszej osobie, w czasie teraźniejszym. W dalszej części pozwolę sobie nazywam jednego Willem Graysonem od Jane i Willem Graysonem od Isaaca. Lepszej metody chyba nie znam, bo jak oznaczę ich cyferkami czy literkami, to sama się pomylę. A więc tego pierwszego wymyślił Green, a tego drugiego Levithan. Mam problem z narracją tego od Isaaca. Jego rozdziały zapisane są dosyć śmiesznie, bo bez użycia dużych liter. Jego stwórca napisał w swoistym posłowiu, że wynika to ze sposobu, w jaki jego bohater postrzega sam siebie, z jego problemów na tle depresyjnym itd. itd. Założył, że z początku będzie to irytować, ale potem przestanie.
A no nie. Mnie nie przestało. Gubiłam się w dialogach zapisywanych jak w scenariuszach i wszystko to wydawało mi się niepomiernie sztuczne. Nie odczułam w tym wpływu charakteru Willa od Isaaca, a jedynie sztuczną "artystyczność". No bo czy literatura nie powinna bronić się sama w sobie?
Nie podobało mi się też, że historie tych dwóch chłopaków właściwie nie miały ze sobą zbyt dużo wspólnego. Nie wpasowały się w siebie, nie dopełniły. To pewnie z tego powodu, że za każdą odpowiadał inny autor i nie udało im się do końca ze sobą zgrać.
Wspomniałam o irytacji. Otóż odkryłam, że można się do tego uczucia przyzwyczaić. Otóż pierwsze sto stron wkurzało mnie strasznie i czytałam tylko dlatego, że nie miałam na dzisiaj żadnej książki do recenzji i musiałam pochłonąć coś szybko ;) Potem już jakoś poszło. Ale uderzyło mnie, że nie poczułam żadnego wspólnego problemu z bohaterami. A tego najbardziej oczekuję od "czystych" młodzieżówek: poruszania uniwersalnych dla każdego kwestii. Jest wątek homoseksualny, ale w takim razie można by też umieścić coś dla innych. To nie jest młodzieżowa przygodówka, która może lecieć po schematach. Tu wszystko było takie "amerykańskie", że nie "polskie".
Książkę mimo wszystko czyta się dobrze. Język jest bardzo prosty, właściwie wszystko skupia się na dialogach, ale czasami autorom uda się pochwalić czymś ciętym lub zabawnym. Czyta się naprawdę szybko. Ale to nie wystarcza. Spodobać się może młodzieży zainteresowanej tematami LGBT. Ale nie musi. Reszcie raczej nie polecam.
Marre
źródło: zrecenzujemy.blogspot.com |