piątek, 27 września 2019

O mrocznej stronie przemysłu jądrowego | "Plutopia" Kate Brown


Jakiś czas temu wszyscy oglądali Czarnobyl, wszędzie mówiło się o promieniotwórczości, katastrofach nuklearnych, a ja silnie poczułam, że muszę sięgnąć po kolejną książkę na temat. Padło na Plutopię Kate Brown, amerykańskiej historyczki specjalizującej w Europie Wschodniej, która napisała także inne sążniste dzieło – na temat awarii w Czarnobylu właśnie. Ostrzeżono mnie przed dość zdecydowanymi (i odmiennymi od moich) poglądami autorki na energię jądrową, temat książki był jednak zbyt ciekawy, bym odmówiła sobie jej lektury. I mimo sporych zastrzeżeń – cieszę się, że tak zrobiłam.

Kate Brown napisała o dwóch mniej lub bardziej tajnych, leżących po przeciwnych stronach globu miastach, gdzie zajmowano się produkcją plutonu: Richland w USA i Oziorskiem w ZSRR. Mimo że stworzono je po przeciwnych stronach żelaznej kurtyny i w kompletnie innych ustrojach, to więcej je łączy, niż dzieli: powstały w podobnym czasie, pełniły podobne funkcje, oba zbudowano w odległych, słabo zaludnionych regionach kraju, w obu panowała intensywna inwigilacja mieszkańców, którzy równocześnie mieli ponadprzeciętnie wysoki poziom życia. W obu dochodziło jednak także do niewyobrażalnie wielkich zaniedbań kwestii bezpieczeństwa oraz skażeń środowiska, a ich ofiary nigdy nie uzyskały zadośćuczynienia.

Autorka skupiła się właśnie na kwestiach ekologicznych, szczegółowo opisując zaniedbania, spowodowane przez nie skażenia oraz skutki tych ostatnich dla ludzi. Tutaj pojawia się moje główne, prywatne rozczarowanie: oczekiwałam, że książka będzie raczej skupiała się na kwestiach związanych z funkcjonowaniem samych miast – socjologicznych, psychologicznych, urbanistycznych itd. Jest temu poświęcone sporo miejsca, zwłaszcza w pierwszej połowie Plutopii, ale nie mam wrażenia, abym uzyskała naprawdę pełen obraz Richland i Oziorska. Pragnęłam większej liczby wywiadów z ich mieszkańcami dotyczących ich codziennego życia. Zwłaszcza że w tej kwestii Kate Brown silniej skupiła się na mieście rosyjskim, uznając zapewne, że jej docelowi amerykańscy czytelnicy będą już posiadali jako takie wyobrażenie na temat miasta w stanie Waszyngton. No, ale ja nie.

To niezrównoważenie widoczne jest również dalej książce. Przez większą jej część autorka skacze między dwoma krajami, co pozwala ukryć, że nie przedstawia całej linearnej historii obu miast, raczej przyspiesza i zwalnia, by skupić się na wybranych wydarzeniach: im bliżej czasów obecnych, tym bardziej wybiórczo. I o ile historię zakładania obu wytwórni plutonu poznajemy dość szczegółowo, to już ich rozwój bardziej fragmentarycznie. Do tego autorka ma brzydki zwyczaj zaczynania stosowania jakiegoś terminu bez uprzedniego odpowiedniego wprowadzenia go: czy to Trójmiasta jako określenia kompleksu trzech miast w pobliżu Hanford, które scharakteryzowane zostaną dopiero kawałek dalej, czy nazw zakładów PUREX i Z, co do których czytelnik chyba sam musi się domyśleć, że to takie nazwy. Po prostu. Spotkałam się z zarzutem, że książka jest za długa (511 stron + 83 stron przypisów), ale według mnie powinna być właśnie dłuższa, aby jeszcze pełniej zaprezentować temat.

Jednak wady z poprzedniego akapitu to właściwie detale. Mogło by być jeszcze lepiej, ale już jest bardzo dobrze. Główny problem Plutopii (i prawdopodobnie również Czarnobyla) leży w silnym nacechowaniu emocjonalnym książki. Tak, nie bez powodu ukazała się ona w serii Reportaż, reportaże obiektywne nie są, zresztą co tak naprawdę jest? Tyle że w tym wypadku działa to na szkodę dla tej pozycji. Autorka nie ukrywa, że jest przeciwna energii atomowej. Nie zgadzam się, ale spoko. Jednakże sporo miejsca zajmuje jej pokazanie, jak tendencyjne i „pozoranckie” były prowadzone przez lata badania wpływu promieniowania na ludzi oraz jak klasistowskie było traktowanie mieszkańców okolic reaktorów skarżących się na kłopoty ze zdrowiem. W związku z tym zastanawiam się, czy dla dobra przedstawionych argumentów nie byłoby właściwsze, gdyby Kate Brown przedstawiała swoje opinie w sposób znacznie bardziej wyważony, mniej trącący teoriami spiskowymi. Na stronach 458 i 459 kiedy pisze o konfrontacji wyników badań naukowych z obserwacjami samych mieszkańców okolic Hanford, opisując lekceważący stosunek tych pierwszych do tych drugich, równocześnie formułuje swoją wypowiedź tak, jakby uznawanie dowodów prezentowanych przez ludność jako „anegdotycznych” było wyrazem złej woli, a nie stwierdzeniem faktu. Robi to m.in. ujmując właśnie to słowo w cudzysłów, co choć jest uzasadnione cytatem, równocześnie wywołuje u czytelnika wrażenie, iż termin ten nie ma uzasadnienia w tej sytuacji. A ma. Równocześnie łączy to z bardzo logicznym wywodem na temat tego, jak trudne są pomiary niskich poziomów radiacji, co według mnie już ociera się o manipulację. Mam też wrażenie, że nie stara się rozgraniczyć tego, że niektóre badania prowadzono ze złej woli, od tego, że późniejszy badacze mogli powoływać się na nie, nie będąc w stanie ocenić ich metodologii (s. 456). W ten sposób, choć autorka pisze dużo o różnych niuansach, to w moim bardzo ogólnym odczuciu zbyt mocno wciska je w przyjętą przez siebie narrację, antagonizującą naukowców oraz zwykłą ludność. Tak, obraz zaniedbań i nadużyć wyłaniający się z zebranych przez Brown informacji jest zatrważający i niemożliwy do zignorowania, nie można winić badaczki za branie strony ofiar, ale równocześnie, jeszcze raz powtórzę, jej stanowisko jest dla mnie za mało wyważone. Czarę goryczy przelał dosłownie ostatni rozdział, w którym autorka m.in. przedstawiła dążenie do rezygnacji z energii pozyskiwanej ze spalania węgla jako działanie lobbystów proatomowych: Niedługo po katastrofie w Fukushimie propagandyści odkurzyli pięcioletni raport o zagrożeniach związanych z przemysłem węglowym (s. 492). Taaak, nikt nie jest naiwny, żyjemy w późnym kapitalizmie, wiemy, że rezygnacja z węgla jest na rękę (na kieszeń?) przemysłowi atomowemu, ale chyba nie o to w tym jedynie chodzi, prawda pani Brown? Po takiej manipulacji, przy moim niespecjalistycznym poziomie wiedzy na temat promieniotwórczości, nie jestem w stanie w pełni zaufać żadnemu z wywodów autorki, bo nie wiem, jak bardzo nagięła do nich fakty. Zupełnie inaczej postrzegam również zdjęcie mocno zdeformowanego niemowlaka w formalinie na stronie-nie-pomnę-której-a-nie-sprawdzę-bo-to-zdjęcie-jest-obrzydliwe. Zdjęcie w książce nie mającej zbyt dużo zdjęć i w której sam wątek zdeformowanych niemowląt nie był zbyt duży. Traktuję je jako czystą manipulację emocjami czytelnikami, tym bardziej naganną, że wykorzystującą bez poszanowania ludzkie zwłoki. A jednocześnie…

Wciąż uważam, że warto przeczytać tę książkę. Dla poznania nieznanego wycinka historii, dla zobaczenia, jak podobny w działaniach może być dziki korporacyjny kapitalizm wspierany przez rząd w warunkach demokracji oraz totalitarny reżim. Czytajcie, ale bądźcie uważni.


Marta


PS. Swoją drogą, brakuje mi (popularno)naukowego opracowania i odniesienia się do tez Brown. Nie znalazłam jednak takiego w Internetach, ani po polsku, ani z wierzchu po angielsku. Gdybyście na takie wpadli – podeślijcie, proszę.



Autor: Kate Brown
Tytuł: "Plutopia. Atomowe miasta i nieznane katastrofy nuklearne"

Oryg. tytuł: "Plutopia: Nuclear Families, Atomic Cities and the Great Soviet and American Plutonium Disasters"
Seria wydawnicza: Reportaż
Wydanie: Czarne, Wołowiec 2019
Tłumaczenie: Tomasz Bieroń
Stron: 511 + 83 przypisów końcowych
Rok I wydania: 2013 (PL - 2016)