czwartek, 31 grudnia 2015

Harper Lee - IDŹ, POSTAW WARTOWNIKA | Niech sumienie będzie twoim strażnikiem

To się nazywa konfrontacja dzieciństwa z dorosłością, czyli dwa skrajnie różne wydania.


Maycomb, Alabama. Dwudziestosześcioletnia Jean Louise Finch, zwana Skautem, powraca z Nowego Jorku w rodzinne strony, do starzejącego się ojca. Na południu Stanów Zjednoczonych panuje zamęt polityczny; trwają spory wokół kwestii nadania Murzynom pełni praw obywatelskich. Powrót Jean Louise do domu staje się gorzko-słodkim doświadczeniem, gdy na jaw wychodzi bolesna prawda o jej krewnych, o mieszkańcach miasta, w którym dorastała, o ludziach najbliższych jej sercu. Wspomnienia z dzieciństwa wracają wysoką falą, lecz teraźniejszość Maycomb wystawia na ciężką próbę wszystkie prawdy i wartości, w które Skaut niezłomnie wierzyła. Szkicując zupełnie nowy portret bohaterów "Zabić drozda", powieść "Idź, postaw wartownika" jest zarazem znakomitym studium młodej kobiety wkraczającej w dorosłe życie w trudnych czasach - czasach bolesnych, ale i niezbędnych przemian, czasach rozliczenia z iluzjami przeszłości. To dziennik podróży, w której jedynym przewodnikiem jest sumienie człowieka.

źródło opisu: okładka

Idź, postaw wartownika wywoływało u mnie bardzo sprzeczne emocje już od pierwszej informacji na temat planowanego wydania. Z jednej strony radość. Przecież Zabić drozda było genialne! Ale z drugiej strony - lęk. Bo kontrowersji wokół drugiej powieści Harper Lee było co niemiara. Raz, że Idź, postaw wartownika zostało ponoć uznane przez samą autorkę za niewystarczająco dobre i później zaginęła. Dwa: pisarka obecnie jest przywiązana do wózka i cierpi na znaczne kłopoty z pamięcią. Ciężko więc określić, czy decyzję o wydaniu sequelu Zabić drozda podjęła z pewną świadomością. Inna sprawa, że książka ta powstała tak naprawdę jako pierwsza i wymagała sporych zmian przed publikacją.

Jednak pomimo wszystkich powyższych "problemów", uznałam za prawdziwy grzech niesięgnięcie po tę powieść. Przecież cała blogosfera o niej mówi! Wstyd nie móc przedstawić własnego zdania*. I teraz bardzo cieszę się z podjętej decyzji. Nawet, jeśli Idź postaw wartownika nie dorasta Zabić drozda do pięt.

Uprzedzenie - to brudne słowo - oraz wiara - słowo jakże czyste - mają ze sobą coś wspólnego: zaczynają się tam, gdzie kończy się rozum.

No bo cóż zrobić: nie dorasta. Dla mnie było to oczywiste jeszcze zanim podjęłam się lektury. Teraz mamy do czynienia z dorosłą Skaut (a raczej już Jean Louise, ale choć porzuciła dziecięce przezwisko, ja nie potrafię tego zrobić). Wielką zaletą Zabić drozda była narracja i punkt widzenia dziecka. Nieskażonego niczyimi poglądami politycznymi czy osobistymi uprzedzeniami. Nie odróżniało ono kolorów. Zresztą Jean Loise nadal tego nie potrafi. Jednak do przekonań wypływających wyłącznie z jej sumienia, dołączyły inne. Jest świadoma tego, co dzieje się w hrabstwie, kraju i na świecie. To nie ta sama osoba, co niemal 20 lat wcześniej.

Zmienili się też inni bohaterowie. Odniosłam wrażenie, że Jema i Dilla potraktowano nieco po macoszemu. Bo w ogóle ich nie ma. O ile przypadek Jema jeszcze w miarę rozumiem (nie chcę spoilerować, więc bez szczegółów), to Dilla naprawdę mi żal. Mam wrażenie, że w pierwotnej wersji jeszcze się nie pojawił i ktoś musiał coś na gwałtu, rety wymyślić. I wyszło, jak wyszło. Zaskakująco dużo miejsca otrzymał za to wujek Jack, który... po prostu pozostał sobą. Tchnącym ciepłem i mądrością wujkiem Jackiem.

Jeśli chodzi o bohaterów, musimy kiedyś dotrzeć do tego najgłośniej komentowanego, czyli Atticusa. O niego martwiłam się najbardziej. Od początku promocji książki rozgłaszano wszem i wobec zmiany w jego... właśnie czym? Światopoglądzie? Przekonaniach? Psychice? Nie, w naszym podejściu do jego postaci. W Zabić drozda przedstawiono nam go jako ojcowski ideał, niemalże zesłany z Niebios symbol. Tak postrzegało rodzica dziecko, a my razem z nim. Teraz dorosła Jean-Louise musi skonfrontować swoje dziecięce wyobrażenia z rzeczywistością. Najbardziej bałam się, czy to wszystko nie jest działaniem na siłę, że Atticus straci wewnętrzną spójność. Jednak niepotrzebnie. Harper Lee udowodniła swój literacki geniusz.

Pamiętaj i o tym: zawsze łatwo spoglądać wstecz i dostrzec, jacy byliśmy wczoraj albo dziesięć lat temu. Trudno natomiast zobaczyć, jacy jesteśmy.

Tutaj należy rozważyć pewien trend Amerykanów co do przedstawiania kwestii niewolnictwa i jego konsekwencji społecznych: bezrefleksyjne kajanie się. Harper Lee w Idź, postaw wartownika nie idzie tą drogą. Jean Louise jako porte parole** autorki wprost mówi: kolorów nie ma, ludzie są równi.  Z drugiej strony mamy Atticusa - uosobienie zdrowego rozsądku stwierdzające, że NAACP (Krajowe Stowarzyszenie Postępu Ludzi Kolorowych) nie jest takie idealne, a likwidacja segregacji rasowej powinna przebiegać etapami. Więcej pisać nie będę, byście mieli po co czytać tę książkę. A porusza ona więcej problemów.

Przekonania Fincha poznajemy w jednej z wielu długich rozmów, które toczą ze sobą bohaterowie Idź, postaw wartownika. Nie znajdziecie tu zbyt wiele akcji - powieść składa się głównie z dialogów oraz wspomnień Jean Louise z okresu po wydarzeniach z Zabić drozda. Pełny obraz sytuacji otrzymujemy stopniowo. Harper Lee ma ten wspaniały dar powolnego snucia opowieści, który tak cenię i który uważam za jeden z najważniejszych talentów pisarza. Obojętnie, jak mało by się działo i tak nie można się oderwać. Szczególnie, że wbrew pozorom powieść nie jest taka długa - objętość to w dużej mierze zasługa dużej czcionki, dużych interlinii i dużej ilości opuszczonych stron.

Gdyby zaś potrafiła wejrzeć w siebie, przebić bariery otaczające jej wybiórczy, hermetyczny świat, być może odkryłaby, że całe jej życie naznaczyły skutki pewnego defektu wzroku, którego nawet nie była świadoma, i którego nie uleczyli jej bliscy, a mianowicie Jean Louise od urodzenia nie rozróżniała kolorów.

Dotąd wymieniłam same zalety. Jednak nie jest tak różowo. Jak napisałam na samym początku, ta powieść była pierwsza. I z tego powodu naprawdę zabrakło nawiązań do finału Zabić drozda czy wątku Artura Radleya. Proces Toma Robinsona wspominany jest wyłącznie jako coś, co mocno wpłynęło na Jean Loise, ale jak ma się on do sytuacji Atticusa oraz jego późniejszych relacji z mieszkańcami Maycomb? Nie wiadomo. Sam finał Idź, postaw wartownika również wydał mi się raczej płaski. O ile uwielbiam otwarte zakończenia, to okazało się zupełnie pozbawione charakteru i skwituję je w tylko jeden sposób: szkoda.

Całość może jednak posłużyć jako doskonały podręcznik pt.: Jak napisać sequel, a nie drugi tom. Harper Lee pokazała drugie dno Maycomb i odmalowała zupełnie inny obraz tak nam niby dobrze znanych bohaterów. Mimo mieszanych opinii innych czytelników oraz niektórych braków fabularnych uważam, że jest to pozycja godna uwagi. Jak najbardziej polecam.

Marre

*Tak, mam potrzebę wypowiadania się na każdy temat ;)

**(Pani od polskiego powinna być dumna) bohater, którego można uosabiać z autorem i jego przekonaniami.

PS. Tak, wiem, że nie poznajecie stronki. Mam nadzieję, że Disqus wszystkim działa. Ale rozwinę się o tym dopiero jutro ;)


Autor: Harper Lee
Tytuł: "Idź, postaw wartownika"
Oryg. tytuł: "Go Set a Watchman"
Seria: sequel "Zabić drozda"
Wydawnictwo: Filia
Tłumaczenie: Maciej Szymański
Stron: 361
I wydanie: 2015
Gatunek: obyczajowe
Ocena: 7,5/10