Ach, dlaczego MAG nie zakupił praw do tych wspaniałych ilustracji Charlesa Vessa? Więcej znajdziecie tutaj. |
Zawsze użalam się, że tak rzadko spotykam lekkie acz inteligentne książki. I że aby je spotkać, muszę przekopać stosy... no ten tego... chłamu. Prawdę mówiąc, sięgając po Damy z Grace Adieu, umiejscawiałam je raczej gdzieś pomiędzy tym dwoma skrajnościami. Właściwie moje oczekiwania były dosyć nieskonkretyzowane - zależało mi przede wszystkim na powrocie do cudownego świata Jonathana Strange'a i pana Norrella (moja recenzja tutaj). A co sprawdziłoby się lepiej od porcji autorskiego fanfiction? Nic. Bo jest niemal idealne.
Pod wieloma względami jest to pozycja inna od Jonathana Strange'a.... Przede wszystkim objętościowo. O ile debiutancka książka Susanny Clarke słusznie przywodziła na myśl rozwlekłą powieść dziewiętnastowieczną (które, jak wiecie, skądinąd uwielbiam), o tyle Damy z Grace Adieu stanowią niewielki zbiorek opowiadanek, z których najdłuższe ma pięćdziesiąt stron o dużej czcionce. I choć ja akurat dawkowałam je sobie powoli, to można by wszystko połknąć nawet w ciągu jednego dnia.
Inna jest też tematyka. Pisząc o Jonathanie Strange'u..., wspominałam o połączeniu stricte naukowego podejścia do magii z jej ludowością, baśniowością i wszechmocną. Tutaj nacisk kładziony jest na ten drugi aspekt. W Jak książę Wellington zapodziewa swojego wierzchowca tytułowy bohater (tak, TEN książę Wellington) wyszywa (tak, WYSZYWA) szczęśliwe opuszczenie krainy za Murem (tutaj nawiązanie do Gwiezdnego pyłu Neila Gaimana); w tytułowych Damach z Grace Adieu bohaterki bronią pod postacią sowy podopiecznej jednej z nich przed chciwym krewnym; w Meandrach groteski haft okazuje się śmiertelną bronią (a protagonistką jest Maria Stuart, żeby było ciekawiej), a w Johnie Uskglassie i węglarzu z Cumbrii węglarz ów dzięki modłom wznoszonym do kilku świętych (swoją drogą przezabawnych istot) pokonuje Króla Kruków.
Magia ludowa to również magia elfów. Elfów jak ze Snu nocy letniej, pełnych mrocznych uczuć, amoralnych, pod wieloma względami przypominających duże dzieci i - wedle pewnych teorii głównego bohatera Pana Salmonelliego czyli elfiego wdowca - mających w ciele specjalny narząd do czynienia magii. W owym opowiadania uwalnia on również swoją parafię od pewnego wyjątkowo uciążliwego przedstawiciela tej rasy. Na Wzgórzu Rozpasania to specyficzna wersja baśni Braci Grimm - tyle że zamiast Titeliturego (dobrze odmieniłam?) mamy tu elfa, którego imię bohaterka też musi odgadnąć. Pani Mabb jest złodziejką narzeczonych, natomiast Tom Brightwind z Jak wybudowano elfi most w Thoresby, jakby dla równowagi, budzi w nas ogromną sympatię.
Choć liczyłam na wyjaśnienie pewnych kwestii związanych ze szczegółami świata, to nie zawiodłam się specjalnie jego brakiem. Susanna Clarke wydaje się specjalnie mącić w głowach czytelników, bo mimo że nie można mieć wątpliwości, iż akcja wszystkich utworów dzieje się w tym samym świecie, to w każdym właściwie znajdziemy element niepasujący do układanki: elfie miasto w Tomie Brightwindzie... (przecie do miasta chyba społeczność potrzebna jest, a elfy... no cóż, raczej w te klocki nie potrafią), wspomniani święci w Johnie Uskglassie... czy nieco odstające od normy elfy w Pani Mabb. Ten świat nie chce być analizowany. Autorka się nim bawi i pragnie, by czytelnik robił to samo. Przestałam więc doszukiwać się resztek logiki i bawiłam się świetnie.
Najbardziej adekwatnym mianem dla tych opowiadań byłyby z pewnością baśnie. Już po dwóch złapałam się na tym, że niezależnie, co się działo, oczekiwałam pozytywnego zakończenia. I zawsze je otrzymywałam. Do baśni jawnie nawiązuje Na Wzgórzu Rozpasania, ale i w innych opowiadaniach można znaleźć ich typowe elementy. Pani Mabb oraz John Uskglass... wykorzystują schemat podejmowania kolejnych prób: Venetia trzy razy usiłuje dostać się do domu pani Mabb, a węglarz odwiedza po kolei trzech różnych świętych, z których każdy udziela mu pewnej pomocy. Nie powiem - to wszystko przydaje książce całego mnóstwa uroku.
O ile w Jonathanie Strange'u... zgodnie z tendencjami epoki skupialiśmy się na bohaterach męskich, ignorując ich wzorem płeć piękną, o tyle w Damach z Grace Adieu liczba pań i panów jest dużo bardziej wyrównana. Tytułowe opowiadanie, umieszczone w zbiorze jako pierwsze, jest wręcz swoistym sprzeciwem wobec lekceważenia kobiet w dziedzinie magii: Jonathan Strange (to jedyny moment, gdy wcześniejszy protagonista pojawia się w którymś z utworów) musi ustąpić lekceważonym wcześniej przez siebie "czarownicom". W Na Wzgórzu Rozpasania dużo mocniej niż w oryginale zastanawia postać męża bohaterki (to chyba jednak niezbyt dobry pomysł mordować żonę w konsekwencji jej kłamstwa, nie uważacie?). Wszelkie poważniejsze tematy są jednak (świadomie) wyłącznie lekko zaakcentowane i to od czytelnika zależy, czy zwróci na nie uwagę. Bohaterowie są wyraźnie nakreśleni i budzą sympatię, niezależnie czy chodzi o dobrotliwego pana Salmonelliego (który koniec końców i tak musiał zmierzyć się z konsekwencjami zaproponowania małżeństwa wszystkim pięciu pannom Gathercole...) czy o rozkosznie amoralnego Toma Brightwinda. Aha, a całość uzupełnia fikcyjna przedmowa pióra profesora Jamesa Sutherlanda, kierownika studiów nad Sidhe na Uniwersytecie Aberdeen.
Damy z Grace Adieu to po prostu rozrywka na poziomie. Niepozbawione inteligentnego humoru opowiadania tylko czekają, aby się w nich zakochać. Można je czytać bez znajomości oryginalnej powieści, ale tylko ona pozwoli w pełni odkryć wszystkie ukryte smaczki. Nawet najsłabsze i najbardziej przewidywalne opowiadania (jak Pani Mabb i Na Wzgórzu Rozpasania) są całkiem niezłe, a całość składa się na pozycję, do której można powracać wielokrotnie w każdy ponury dzień. Jak najbardziej polecam.
Marre
Pod wieloma względami jest to pozycja inna od Jonathana Strange'a.... Przede wszystkim objętościowo. O ile debiutancka książka Susanny Clarke słusznie przywodziła na myśl rozwlekłą powieść dziewiętnastowieczną (które, jak wiecie, skądinąd uwielbiam), o tyle Damy z Grace Adieu stanowią niewielki zbiorek opowiadanek, z których najdłuższe ma pięćdziesiąt stron o dużej czcionce. I choć ja akurat dawkowałam je sobie powoli, to można by wszystko połknąć nawet w ciągu jednego dnia.
Ludowo...
Inna jest też tematyka. Pisząc o Jonathanie Strange'u..., wspominałam o połączeniu stricte naukowego podejścia do magii z jej ludowością, baśniowością i wszechmocną. Tutaj nacisk kładziony jest na ten drugi aspekt. W Jak książę Wellington zapodziewa swojego wierzchowca tytułowy bohater (tak, TEN książę Wellington) wyszywa (tak, WYSZYWA) szczęśliwe opuszczenie krainy za Murem (tutaj nawiązanie do Gwiezdnego pyłu Neila Gaimana); w tytułowych Damach z Grace Adieu bohaterki bronią pod postacią sowy podopiecznej jednej z nich przed chciwym krewnym; w Meandrach groteski haft okazuje się śmiertelną bronią (a protagonistką jest Maria Stuart, żeby było ciekawiej), a w Johnie Uskglassie i węglarzu z Cumbrii węglarz ów dzięki modłom wznoszonym do kilku świętych (swoją drogą przezabawnych istot) pokonuje Króla Kruków.
..."elfowo"...
Magia ludowa to również magia elfów. Elfów jak ze Snu nocy letniej, pełnych mrocznych uczuć, amoralnych, pod wieloma względami przypominających duże dzieci i - wedle pewnych teorii głównego bohatera Pana Salmonelliego czyli elfiego wdowca - mających w ciele specjalny narząd do czynienia magii. W owym opowiadania uwalnia on również swoją parafię od pewnego wyjątkowo uciążliwego przedstawiciela tej rasy. Na Wzgórzu Rozpasania to specyficzna wersja baśni Braci Grimm - tyle że zamiast Titeliturego (dobrze odmieniłam?) mamy tu elfa, którego imię bohaterka też musi odgadnąć. Pani Mabb jest złodziejką narzeczonych, natomiast Tom Brightwind z Jak wybudowano elfi most w Thoresby, jakby dla równowagi, budzi w nas ogromną sympatię.
Choć liczyłam na wyjaśnienie pewnych kwestii związanych ze szczegółami świata, to nie zawiodłam się specjalnie jego brakiem. Susanna Clarke wydaje się specjalnie mącić w głowach czytelników, bo mimo że nie można mieć wątpliwości, iż akcja wszystkich utworów dzieje się w tym samym świecie, to w każdym właściwie znajdziemy element niepasujący do układanki: elfie miasto w Tomie Brightwindzie... (przecie do miasta chyba społeczność potrzebna jest, a elfy... no cóż, raczej w te klocki nie potrafią), wspomniani święci w Johnie Uskglassie... czy nieco odstające od normy elfy w Pani Mabb. Ten świat nie chce być analizowany. Autorka się nim bawi i pragnie, by czytelnik robił to samo. Przestałam więc doszukiwać się resztek logiki i bawiłam się świetnie.
...baśniowo...
Najbardziej adekwatnym mianem dla tych opowiadań byłyby z pewnością baśnie. Już po dwóch złapałam się na tym, że niezależnie, co się działo, oczekiwałam pozytywnego zakończenia. I zawsze je otrzymywałam. Do baśni jawnie nawiązuje Na Wzgórzu Rozpasania, ale i w innych opowiadaniach można znaleźć ich typowe elementy. Pani Mabb oraz John Uskglass... wykorzystują schemat podejmowania kolejnych prób: Venetia trzy razy usiłuje dostać się do domu pani Mabb, a węglarz odwiedza po kolei trzech różnych świętych, z których każdy udziela mu pewnej pomocy. Nie powiem - to wszystko przydaje książce całego mnóstwa uroku.
...ludzko...
O ile w Jonathanie Strange'u... zgodnie z tendencjami epoki skupialiśmy się na bohaterach męskich, ignorując ich wzorem płeć piękną, o tyle w Damach z Grace Adieu liczba pań i panów jest dużo bardziej wyrównana. Tytułowe opowiadanie, umieszczone w zbiorze jako pierwsze, jest wręcz swoistym sprzeciwem wobec lekceważenia kobiet w dziedzinie magii: Jonathan Strange (to jedyny moment, gdy wcześniejszy protagonista pojawia się w którymś z utworów) musi ustąpić lekceważonym wcześniej przez siebie "czarownicom". W Na Wzgórzu Rozpasania dużo mocniej niż w oryginale zastanawia postać męża bohaterki (to chyba jednak niezbyt dobry pomysł mordować żonę w konsekwencji jej kłamstwa, nie uważacie?). Wszelkie poważniejsze tematy są jednak (świadomie) wyłącznie lekko zaakcentowane i to od czytelnika zależy, czy zwróci na nie uwagę. Bohaterowie są wyraźnie nakreśleni i budzą sympatię, niezależnie czy chodzi o dobrotliwego pana Salmonelliego (który koniec końców i tak musiał zmierzyć się z konsekwencjami zaproponowania małżeństwa wszystkim pięciu pannom Gathercole...) czy o rozkosznie amoralnego Toma Brightwinda. Aha, a całość uzupełnia fikcyjna przedmowa pióra profesora Jamesa Sutherlanda, kierownika studiów nad Sidhe na Uniwersytecie Aberdeen.
...czyli cudownie!
Damy z Grace Adieu to po prostu rozrywka na poziomie. Niepozbawione inteligentnego humoru opowiadania tylko czekają, aby się w nich zakochać. Można je czytać bez znajomości oryginalnej powieści, ale tylko ona pozwoli w pełni odkryć wszystkie ukryte smaczki. Nawet najsłabsze i najbardziej przewidywalne opowiadania (jak Pani Mabb i Na Wzgórzu Rozpasania) są całkiem niezłe, a całość składa się na pozycję, do której można powracać wielokrotnie w każdy ponury dzień. Jak najbardziej polecam.
Marre
PS. Choć trochę smutno, że od 2006 roku autorka nie napisała niczego nowego. Czytałabym...
Autor: Susanna Clarke
Tytuł: "Damy z Grace Adieu"
Oryg. tytuł: "The Ladies of Grace Adieu and Other Stories"
Wydanie: MAG, 2015
Tłumaczenie: Małgorzata Strzelec
Stron: 261
Oryg. tytuł: "The Ladies of Grace Adieu and Other Stories"
Wydanie: MAG, 2015
Tłumaczenie: Małgorzata Strzelec
Stron: 261
Rok I wydania: 2006 (PL - 2015)
Gatunek: historia alternatywna fantasy