Autor: Robert Galbraith
Tytuł: "Wołanie Kukułki"
Oryg. tytuł: "Cuckoo's Calling"
Wydawnictwo: "Dolnośląskie"
Tłumaczenie: Anna Gralak
Rok wydania: 2013 (PL - 2013)
Stron: 456
Gatunek: kryminał
Ocena: 3/10
O "Wołaniu Kukułki" zrobiło się już głośno w pierwszych dniach po jej ukazaniu się w Polsce, gdy roztrąbiono, że Robert Galbraith to pseudonim J. K. Rowling (tak, tej J. K. Rowling). Więc gdy tylko ujrzałam tę szeroko reklamowaną powieść w bibliotece (nieco ponad miesiąc po jej wejściu na księgarniane półki!), od razu ją wypożyczyłam. I teraz żałuję, bo straciłam na nią mnóstwo czasu.
Pewnego zimowego dnia ciało supermodelki Luli Landry zostaje znalezione pod oknem jej londyńskiego apartamentu. Policja orzeka samobójstwo, ale jej brat nie może się z tym pogodzić. Wynajmuje więc detektywa Cormorana Strike'a. Ekscentryczny mężczyzna rozpoczyna własne śledztwo. Razem ze swoją nową asystentką zagłębia się w zagmatwane życie wyższych sfer. A na tym nie koniec...
Po skończeniu lektury muszę przyznać, że sama historia jest bardzo prosta, zbudowana z niemalże samych zbiegów okoliczności, a rozwiązanie jej zajęło prawie 450 stron tylko dlatego, że wszyscy świadkowie wciąż kłamali i zmieniali zeznania. Właśnie rozmowy z nimi sprawiły, że jest to jedna z najbardziej przegadanych książek, jakie przeczytałam. Intryga stoi na żałosnym poziomie, zakończenie również. Po grubości spodziewałam się dodatkowego morderstwa gdzieś w połowie, albo może i ich większej ilości, ale autorka zadecydowała zaserwować nam jedno dopiero na samiutki koniec.
Ale przejdźmy do pierwszego wrażenia. Piękna okładka, połączona z inteligentnym językiem pierwszych kilkudziesięciu stron (właśnie on był jednym z największych atutów "Harry'ego Pottera") bardzo mi się spodobały. Po grubości tomu spodziewałam się mocnego rozwinięcia akcji, a tu klops. Po przeczytaniu tej książki właściwie nie wiem, co zajęło tutaj tyle miejsca i mojego czasu. Powieść nie jest ani "wciągająca", ani "cholernie dobra", ani "świetnie napisana", ani "mocna i ambitna", ani w końcu "absorbująca i świetnie skonstruowana" (wszystkie opinie zaczerpnięte jedynie z okładki i skrzydełek książki!). Ani wreszcie nie jest to "wciągająca klimatyczna powieść zanurzona w londyńskiej atmosferze spokojnych uliczek Mayfair, ciasnych barów East Endu i tętniącego życiem Soho". Jestem bardzo ciekawa na jakiej podstawie ktoś stworzył ten opis na okładce, bo w "Wołanie Kukułki" nie ma opisów prawie w ogóle, nawet tam, gdzie byłyby potrzebne, no może za wyjątkiem szczegółowej charakterystyki domu Luli Landry, który swoim wymienianiem sprzętów domowych przypomina mi szkolne wypracowanie.
Co do bohaterów muszę przyznać, że to udało się J. K. Rowling bardzo dobrze. Cormoran Strike jest jednym z najbardziej wyrazistych bohaterów przeczytanych przeze mnie powieści. Jest tak realistyczny, że aż trochę irytujący w swojej niezależności. Za to bardzo irytująca jest jego asystentka, Robin Ellacott, taka idealna ze swoim byciem we właściwym miejscu o właściwym czasie, urodą, talentem aktorskim i wieloma innymi szczególikami, które mają zjednać sobie u czytelnika sympatię. Założę się, że w którymś z następnych tomów tej serii rzuci ona swojego narzeczonego dla Strike'a. Ale może się mylę.
Dużą zaletą było również pokazanie sprzeczności zeznań różnych świadków, sposobów ich wypowiadania się itp. Widać jednak w tym równocześnie dziwną nienawiść autorki do wyższych sfer, mody i rzeczy z tym powiązanych. J. K. Rowling, a raczej Robert Galbraith, w każdym szczególiku przekonuje czytelnika o ogólnym zepsuciu wśród sław, o czym moim zdaniem nie ma bladego pojęcia.
Na końcu muszę zwrócić uwagę na tłumaczenie, które w przypadku "Wołania Kukułki" było zatrważające. Najbardziej irytowały nieustanne spolszczenia: a więc postacie jadły lancz, mieszkały w skłocie (albo skłacie, w każdym razie nie w squacie). Równocześnie goniąc za wysokim poziomem lingwistycznym, tłumaczka przeplatała przekleństwa z tak wysublimowanym słownictwem, że nawet ja chwilami niektórych wyrazów nie rozumiałam, co dopiero przeciętny człowiek, który miałby się nimi posługiwać. Taka sytuacja była m.in. w rozmowie z prawdziwą matką Luli, gdzie dodatkowo ktoś przesadził ze stylizacją językową (aż tak źle chyba nie było w oryginale?), nadając całej scenie groteskowy wygląd.
Podsumowując, książka była wielkim rozczarowaniem. Widać, że to debiut pisarki w tym gatunku i że nie przeczytała w swym życiu chyba zbyt wielu kryminałów, choć mogłaby się dowiedzieć z nich dużo na temat budowania napięcia i ogólnej konstrukcji takich powieści. Ale że tak nie postąpiła, to mamy moim zdaniem efekt marny i niespójny. To doświadczenie nie przybliżyło mnie do sięgnięcia po leżący od długiego czasu na mojej półce "Trafny wybór", który uśpił mnie już po paru stronach. Ogólnie nie polecam, a szczególnie nie polecam fanom "Harry'ego Pottera", bo nie znajdą tam nic w stylu tej serii.
Marre