piątek, 28 lipca 2017

Eleanor Catton "Wszystko, co lśni" | Powieść zapisana w gwiazdach


Ocena Wszystkiego, co lśni sprawia mi dość duży kłopot. Obiecywano mi utwór mocno inspirowany powieścią wiktoriańską i faktycznie takowy otrzymałam. Powiedziałabym nawet, że Eleanor Catton postawiła sobie za cel uwspółcześnienie tego gatunku, co jej się bezwzględnie udało. Tyle że nie wszystkie jego cechy mogą satysfakcjonować współczesnego czytelnika.

Lata 60. XIX wieku. Tego samego dnia do miasta Hokitika w Nowej Zelandii przybywa prominentny polityk, umiera właściciel tartaku, znika lubiany młody poszukiwacz złota, uzależniona od opium prostytutka zatruwa się (a może zostaje otruta?) narkotykiem, a znienawidzony przez wielu kapitan barku "Z Bogiem" pospiesznie opuszcza port... Czy te sprawy się łączą? Tak i to na wielu poziomach. Tylko jak brzmi prawda? Postanawia się o tym przekonać dwunastu mężczyzn różnych profesji, ras i stanów, w różny sposób powiązanych ze sprawą. W tym celu spotykają się w hotelu Korona, gdzie dołącza do nich nowo przybyły do miasta Walter Moody. I tu rozpoczyna się nasza historia...

Już sam opis wskazuje na wielość planów czasowych w powieści, wielość bohaterów i wątków. Konstrukcja Wszystko, co lśni była bardzo ryzykowna, ale autorka udźwignęła ją i w pełni wykorzystała jej potencjał. Misterna plątanina poszczególnych elementów zachwyca nas już od pierwszych stron, a jednocześnie nie jest pozbawiona logiki. (To splątanie wątków nasuwa natychmiastowe skojarzenia z prozą Dickensa). Nie ulega wątpliwości, że Eleanor Catton zaprojektowała (słowo-klucz) swoją fabułę w najmniejszych szczegółach jeszcze przed rozpoczęciem pisania i do końca nie utraciła nad nią kontroli, ofiarowując nam równocześnie bogatą i uporządkowaną całość.

Polska okładka/obwoluta jest może ładniejsza kompozycyjnie, ale zgubiła przekaz oryginału. Więc oto on.

Bohaterowie

Fabuła owa jest oparta właściwie na jednym elemencie, czyli dialogach, co w bezpośredni sposób oddziałuje na charakter powieści. I w tym również najmocniej objawia się "wiktoriańskość" powieści, a raczej to, z czym najbardziej nam się literatura tego okresu kojarzy*. Jest to proza wielce racjonalistyczna, niemal wyprana z emocji czy jakiegoś napięcia. Fragmentów żywszej akcji raczej nie doświadczymy wprost, prędzej streści nam je któryś z bohaterów.

Bohaterów, z którymi wiążę się drugi znaczniejszy element fabuły, czyli charakterystyka. Tak, to jedna z tych powieści, w których pojawieniu się nowego bohatera towarzyszy obszerny opis jego wyglądu, osobowości oraz przyzwyczajeń. I choć w większości przypadków taki zabieg jest pierwszym krokiem ku katastrofie, to tutaj się broni. Bo owe charakterystyki są naprawdę trafne, a bohaterowie - mocno zróżnicowani.

Fabuła, z przyczyn demograficzno-kulturowych, obraca się wokół mężczyzn. Bo raz, że to oni stanowili większość mieszkańców Hokitika, a dwa - nawet gdyby kobieta miała coś ciekawego do powiedzenia w całej sprawie, to przecież nie zaproszono by jej na spotkanie w hotelu Korona. Kobietę?! No jak to?! Już prędzej żółtka... Co prowadzi nas do kwestii nieobecnych, stanowiących wręcz tabu w literaturze wiktoriańskiej, a które u Catton jak najbardziej się pojawiają. Autorka niezwykle sprawnie porusza kwestie mniejszości, z jednej strony oddając cesarzowi co cesarskie, a z drugiej nie naciągając historycznej prawdy. Wśród dwunastu zainteresowanych, oprócz białych, mamy więc dwóch Chińczyków oraz Maorysa, co prowadzi do wielu ciekawych tarć oraz kontrastów. Generalnie nasza grupa zachwyca różnorodnością i bogactwem interakcji. Warto również wspomnieć o roli kobiet w powieści. Pań jest słownie trzy, ale znacząco odbiegają one charakterem od mdłych bohaterek wiktoriańskich i zaznaczają swoją obecność równie mocno, co panowie. No po prostu: pod względem postaci jest to powieść genialna.


Gwiazdy

Nie przekonuje mnie jednakże do końca przewodni motyw astrologii. (Nie znam się na niej specjalnie, więc zinterpretuję go bardzo ogólnie, ale w razie czego, poprawiajcie). Został on opracowany niezwykle starannie; już na początku, przy spisie postaci, poszczególne elementy zostają odpowiednio pogrupowane. Mamy postaci gwiezdne, jak gwiazdy ruchome, czyli dwunastkę z hotelu Korona. Przypisano im kolejno domy, czyli lokacje, będące najważniejszymi miejscami akcji.  Druga grupa bohaterów, to postaci planetarne, stanowiące stałe punkty odniesienia. To one są tematem powieści. Im z kolei przypisano oddziaływania, czyli główne sposoby interakcji z otoczeniem. Poza tym przebieg akcji uzależniony jest od układu gwiazd czy faz księżyca. Jakby autorka postawiła horoskop swoim bohaterom i na tej podstawie napisała powieść.

Do pewnego momentu wydaje się to wszystko zwykłym bełkotem, ale po zakończeniu powieści dostrzegamy jej rozmach i rozmach zamysłu Catton. Pierwszy raz czytałam książkę tak mocno zakotwiczoną w astrologii i choć prywatnie żywię głęboką pogardę dla horoskopu, to nie mogę odmówić całemu zabiegowi geniuszu. Choć ta część mnie, która pogardza horoskopami, każe mi się zastanowić, czy nie nastąpił pewien przerost formy nad treścią. Ale nawet jeśli tak, to raczej niewielki.


Uczucia

Muszę jednak wspomnieć o jeszcze jednej kwestii, która dość mocno zakłóca mój niezwykle pozytywny odbiór powieści. Jak wspomniałam, Wszystko, co lśni składa się niemal wyłącznie z dialogów poprzetykanych charakterystykami i monologami wewnętrznymi. Akcji i opisów mamy tu jak na lekarstwo, co w połączeniu z dość prostym, przejrzystym stylem sprawia, iż książkę czyta się bardzo łatwo. Nawet zbyt łatwo. Jako utwór nawiązujący do niezwykle racjonalnej powieści wiktoriańskiej (chciałoby się powiedzieć pozytywistycznej, bo najlepiej oddaje jej charakter, ale to nie ten kraj) jest bowiem niemal zupełnie wyprana z emocji. I choć jest to w mojej opinii zabieg celowy, to chyba jednak przesadzony.

W rezultacie ciężko zaangażować się mocniej w fabułę. Wszystko, co lśni nie zachwyciło mnie niczym bezpośrednio, jego geniusz ujawnia się dopiero w czasie analizy. Z jednej strony pozwala to uniknąć melodramatyzmu, ale z drugiej naprawdę (potencjalnie) dramatyczne momenty przechodzą bez echa. Na ten przykład Anna wydaje się natychmiastowo godzić z losem prostytutki, co jest zwyczajnie nierealistyczne. Do końca prowadzi nas nie napięcie, a zwykła ciekawość. Natomiast narracja nie tyle tłumi uczucia, co je ukrywa. Chyba nie tędy droga.

Wszystko, co lśni jest na pewno powieścią ciekawą, niemal mistrzowską formalnie, ale czy niezbędną do życia? Wątpię. Nie polecam jej konkretnej grupie osób, a raczej zachęcam do osobistego skonfrontowania się z moimi opiniami.


Marre


*Co też nie działa do końca, bo akurat ostatnia przeczytana przeze mnie powieść wiktoriańska, czyli Opowieść o dwóch miastach, zupełnie się w tę charakterystykę nie wpisuje. Ale to romans, panie, był.


Autor: Eleanor Catton
Tytuł: "Wszystko, co lśni"
Oryg. tytuł: "The Luminaries"
Wydanie: Wydawnictwo Literackie, 2014
Tłumaczenie: Maciej Świerkocki
Stron: 933
Rok I wydania: 2013 (PL - 2014)
Gatunek: powieść historyczna
Werdykt: polecam - nie polecam