Ani przez moment nie ukrywałam, że po Potop sięgnęłam nie tyle zainteresowana całością książki, co samym miejscem jej akcji: gdyńskim Pekinem. Moja nędzna wewnętrzna lokalna patriotka żyje w nieustającym poczuciu niedocenienia swojego miasta przez pisarzy. A teraz się doczekała! I została kompletnie zaskoczona.
Akcja uhonorowanego Nagrodą Literacką „Gdynia” debiutu Salci Hałas, czyli Pieczeni dla Amfy, rozgrywała się w gdańskim falowcu; dopiero w swojej drugiej książce autorka zdecydowała się wrócić do rodzinnej Gdyni. A Pekin jest dla niej miejscem szczególnym, o czym możecie sami się przekonać, oglądając świetny wywiad z nią na śp. Barłogu Literackim. Każde większe polskie miasto posiada takie rejony, coś na kształt slumsów. Ten gdyński cierpi na chorobę zwaną reprywatyzacją, ale z racji swojej wątpliwej aparycji i niezbyt wzorcowego charakteru wzbudza mniejsze emocje niż warszawskie kamienice i bez większych wstrząsów przechodzi „rewitalizację przez likwidację” (s. 31). Przechodzi? Tylko w książce. W rzeczywistości już przeszedł, o czym wie ten, kto obejrzał wywiad, a nie zostawił go sobie na potem. (Ha!). Koniec świata wieszczony przez panią Halinę, narratorkę, już nadszedł. Potop, ale betonu.
Jest więc Potop obrazem świata minionego. Nie znaczy to, że mówi o rzeczach już nieaktualnych. Pierwszy plan stanowi dla mnie wątek klasowy. I tutaj mała dygresja: nie potrafię nie traktować tej książki jako swoistej odpowiedzi na Innych ludzi Doroty Masłowskiej. Już sama forma „poematu przewlekłego” budzi skojarzenia z jedną z głośniejszych premier zeszłego roku, a fakt że
To nie poezja, to proza.
To tylko tak wygląda, jak wiersz zapisane.
Dlatego się nazywa poemat.
(…) Pani Halina, Ta, Która Opowiada, mówi prozą,
ale jest chora przewlekle na serce i płuca.
I w związku z tym jest mało powietrzna.
(…) Te przerwy w tekście to są przerwy na oddech.
(s. 7)
nadaje temu dość prześmiewczy charakter. Ale najważniejsze dla mnie jest to, iż Potop stanowi odpowiedź na mój jedyny, ale obarczony wielkim znaczeniem, zarzut wobec Innych ludzi. Choć są oni dość intrygujący, to opierają się na niezwykle bogatym miksie stereotypów i klisz. I jedynie to bogactwo sprawia, że książkę da się czytać przez zgrzytania zębów. (Im więcej czasu mija od lektury, tym mocniej utwierdzam się w tym przekonaniu). Tymczasem w Potopie czuć szczerą chęć zrozumienia mieszkańców (zwłaszcza mieszkanek, o czym za chwilę) Pekinu oraz olbrzymią dawkę empatii. Salcia Hałas wprost mówi we WSPOMNIANYM WYWIADZIE (serio, obejrzyjcie), że bazowała bezpośrednio na opowieściach osób z gdyńskich dzielnic biedy. I to czuć.
Potop to opowieść o ludziach z marginesu. Wcale niekoniecznie jakiejś patologii, raczej tych, których życie potoczyło się nie tak, uziemił ich brak odziedziczonego kapitału społecznego, choroba albo których wykluczenie geograficzne po prostu zastało w ich wygodnych życiach. Salcia Hałas już niemal na wstępie odczarowuje mieszkańców Pekinu, pokazuje, że starsze pokolenie niewiele różni się od tego zamieszkującego bloki Redłowa, Witomina czy Obłuża, a młodsi trafiali tam w niezwykle różnych okolicznościach.
Na przykładzie Zośki widzimy też, jak ciężko podźwignąć się z biedy i awansować społecznie. Jak mocno odczuwa się wszystkie losowe wypadki, nie mając wsparcia w rodzinie, jak ciężko budować zdrowe relacje, nie będąc ich uczonym od dzieciństwa, jak ciężko być chorym psychicznie, nie mając dostępu do prywatnej służby zdrowia*. I że w różnych okolicznościach siłę oraz wytrwałość, należy mierzyć różnymi miarami. Znamienne jest to, że w centrum Salcia Hałas postawiła trójkę kobiet. To one walczą, to one w nienormalnych warunkach starają się zachować resztki normalności i godności. Ale też to je ignoruje się najbardziej, nawet przy tworzeniu reportażu do telewizji.
Drugim motywem, który zasługuje na wyróżnienie, jest połączenie motywów przyrody i końca świata. Natura zajmuje w Potopie ważne miejsce, bo sam Pekin leży w okolicy wręcz wiejskiej, choć dwa kroki od centrum (przesadzam). Ilustracje przedstawiające głównie rośliny i zwierzęta odciągają nas na chwilę od ludzkich problemów, ale też oferują nową perspektywę. W przyrodzie pojawiają się też oznaki nadchodzącej Apokalipsy. Anomalie pogodowe jako skutek globalnego ocieplenia zwiastują kryzys całej ludzkości, ale też koniec istnienia Pekinu. Oba te wydarzenia mają wspólne źródło: ludzką chciwość, a także najmocniej odbijają się na najsłabszych i najbiedniejszych. Tych, którzy nie mogą się bronić.
Całość nabiera specyficznego kolorytu dzięki sposobie wyrażania się pani Haliny, w którym to, co ordynarne, łączy się z tym, co sentymentalne, tworząc cuda jak: „(…) ludzie / o gołębie zaczęli mieć pretensje. / Że obsrańce. / No, obsrańce to one były. / Ale za to jak piękne, jak się wzbijały do lotu” (s. 135). Taki styl opisu pasuje do historii, gdzie tragedia wynika z absurdu i sama staje się absurdem.
Jeśli miałabym postawić jakiś zarzut, to taki, że autorka miejscami wpada w zbyt publicystyczne tony. Wolałabym, żeby historia Pekinu została rozbita na kilka części i rozrzucona po całej książce; wtedy nie raziłaby tak sztucznością. Nie zaliczyłabym jednak w żadnym razie Potopu do tej grupy utworów zaangażowanych, które zaniedbują wartości artystyczne, co to, to nie.
Nie jest to na pewno lektura dla każdego, wielu przytłoczy swoją specyficznością. Jednakże mówi o rzeczach ważnych w sposób ciekawy, a kto się nie przestraszy, ten doceni gorzką groteskowość Potopu. Chciałabym, aby o tej książce mówiono tyle, co o Innych ludziach. Cóż!
Marta
*To jest ten moment, kiedy mówię, że jeśli ktoś nie może/nie lubi czytać o depresji, to powinien dwa razy się zastanowić przed lekturą.
Za przysłanie książki do recenzji dziękuję wydawnictwu W.A.B.
Autor: Salcia Hałas
Tytuł: "Potop"
Wydanie: W.A.B., Warszawa 2019
Ilustracje: Katarzyna Piątek
Stron: 237
Rok I wydania: 2019