Nigdy nie ukrywałam, że jestem wielką fanką Florence + The Machine. Od kilku miesięcy mogliście znaleźć w moich blogowych podsumowaniach linki do piosenek z ich najnowszej płyty How big, how blue, how beautiful. A teraz jestem jej przeszczęśliwą posiadaczką, i to w wersji deluxe.
W Florence Welch [wokalistce i trzonie zespołu] zakochałam się ponad trzy lata. Zahipnotyzował mnie jej głos [którego teorytycznie nie da się pomylić, chociaż mojej mamie nieustannie to wychodzi] oraz liryczne, ale jednocześnie pełne mocy utwory. Najpiękniejsze Shake it out dawało mi energię i pokazywało, że it's always darkest before the dawn, Breath of life unosiło do chmur, a takie kawałki jak mało w sumie znane Not fade away dawało kopa z rana i pozwalało przetrwać dzień. I nadal jest to aktualne.
Jestem fanką ery Ceremonials, gdzie jej niebiańskość sięgnęła zenitu, w przeciwieństwie do Lungs, gdzie momentami zdawała się jeszcze poszukiwać swojej drogi. Więc skoro mowa o zenicie, to co mogła zrobić teraz? A no wrócić na ziemię. Czego ta najgłębsza czeluść mojego serca mimo wszystko wybaczyć nie może.
Jak napisała Emila z Naszego papierowego świata jednym z najmocniejszych elementów tej płyty są teksty. Bo nawet tam, gdzie piosenka jest niestety przeciętna, to wciąż zachwyca tekstem. Ale one też są dużo bardziej przyziemne niż te z Ceremonials. Florence wspomina o telefonach [jak Delilah] i różnych takich zwyczajnych rzeczach...
Największy problem mam jednak z tym, że większość piosenek jest mniej czy bardziej popowa. Niektórym udaje się to mi wynagrodzić na inne sposoby, ale kilka jest po prostu przeciętnych. Przeciętna piosenka Florence? To brzmi dla mnie jak bluźnierstwo. Nie mam jakoś głowy do Various storms & saints, Long & lost, czy Hiding. Trochę lepiej wypadają Caught i Make up your mind.
Więc co jest warte uwagi? Ship to wreck z wesołą melodią i niewesołym tekstem [podobny zabieg jak w My boy builds coffins]. Rockowe What kind of man i Mother. "Średniowieczne" i niezwykle wpadające w ucho Queen of peace. Pełne wolności, tytułowe How big, how blue, how beautiful. I Third eye, niesamowicie w stylu Lungs.
Ale jest jedna piosenka, która absolutnie mnie zachwyciła i której nie mogłam przestać słuchać. Niestety dostępna tylko na deluxe, a z internetów dziwnie zniknęła [na szczęście zdążyłam zgrać mp3, ale na bloggerze oczywiście tego nie dodasz -.-]. Opisana jako wersja demo [u Florence to nie jest krótka wersja, tylko wersja jeszcze surowa!], ale już genialna. I to chyba trochę smutna refleksja na temat tej płyty. Bo Which witch uwielbiam dlatego, że jest tak bardzo Ceremonials. I choć jako fanka popieram Florence we wszystkim, to jednak tęsknię do poprzedniej płyty.
Marre
PS. No i poczułam się mocno zniesmaczona samym napisem Florence na okładce. Czy to, że nie ma harfy, znaczy, iż człon + The Machine nie jest ważny?...
How Big, How Blue, How Beautiful - 2015 [7,84/10]:
1. Ship to wreck [8/10]
2. What kind of man [8/10]
3. How big, how blue, how beautiful [7,5/10]
4. Queen of peace [8,5/10]
5. Various storms & saints [5/10]
6. Delilah [8,5/10]
7. Long & Lost [4/10]
8. Caught [6/10]
9. Third eye [7/10]
10. St. Jude [6,5/10]
11. Mother [9/10]
bonus tracks:
12. Hiding [5/10]
13. Make up your mind [6/10]
14. Which Witch demo [10/10]
15. Third eye demo [7/10]
16. How big, how beautiful demo [6/10]