Jest to moje czwarte spotkanie z twórczością Lema i drugie, które mam okazje opisać na blogu. Zaczęłam jakieś dwa lata temu Bajkami Robotów i zakochałam się. W dowcipie, inteligencji. Potem przyszło Solaris i Pilot Pirx, przez którego jednak nie przebrnęłam. A teraz przyszła kolej na Dzienniki Gwiazdowe.
I śmiało mogę napisać, że to najlepszy utwór [a raczej zbiór utworów] Lema, jaki dotąd czytałam. Autor doskonale łączy humor i absurd z głębszymi znaczeniami. Najlepszym przykładem takiego opowiadania będzie z pewnością Podróż ósma, w której Ijon Tichy zostaje delegatem do Organizacji Planet Zjednoczonych. I wśród wielu absurdów, obrażania ludzi jako stworzonych z białka, rodzi się smutna refleksja nad tymi organizacjami tylko o zasięgu ziemiskim, w których niby wszystkie kraje są równe, ale równiejsze też się znajdą.
To ogólny pomysł na opowiadania o Tichym, ale każdą regułę muszą potwierdzać wyjątki. I tu tak jest, zwłaszcza, że im późniejsze opowiadania, tym poważniejsze. Szczytem tego jest Podróż dwudziesta pierwsza, gdzie autor zajmuje tematem transcendencji oraz sensu istnienia oraz kształtu Boga w świecie, gdzie nie ma żadnych ograniczeń, gdzie wygląd człowieka ogranicza tylko jego wyobraźnia [no i prawo]. Tutaj czytelnik zostaje nagle przywalony mnóstwem filozofii. I choć w pierwszej chwili poczułam małe przytłoczenie, to potem powolutku zagłębiłam się w kilkuwiekową historię planety, czego nie żałuję.
Do właściwych Dzienników Gwiazdowych dołączone zostało również pięć opowiadań ze Wspomnień Ijona Tichy. Cztery z nich to spotkania z naprawdę ciekawymi osobami [idea świata "w skrzynce" - genialna!], a jedna... to po prostu Tragedia pralnicza ;) Inaczej tego nie określę.
O głównym bohaterze nie wiemy zbyt wiele [oprócz tego, że ma gigantycznego pecha do przygód]. Jego przygody są zbyt rozwleczone w czasie i częściowo siebie wykluczają. Taki zabieg wnosi te historię na wyższy poziom i jest ostatecznym argumentem dla tych, którzy próbowaliby traktować to serio.
Dzienników gwiazdowych nie czyta się szybko, bo to w końcu Lem, ale z tego samego powodu lektura jest niezwykle przyjemna. Napisana językiem w miarę prostym, ale diabelnie inteligentnym. I w przeciwieństwie do Pirxa, o którym już wspomniałam, czytelnik nie jest bombardowany tyloma przestarzałymi szczegółami technicznymi. Wystarczy kalkulator na komputer zamienić i do niczego przyczepić się nie można. Pozostanie jedynie czysta uczta literacka. Której każdy moim zdaniem powinien skosztować.
Marre
PS. Przepraszam za wyjątkowo sztywny tekst, jedynie podsumowanie wyszło mi jako tako, ale recenzję męczyłam 3 h z przerwami, sama nie wiem dlaczego. Więc efekt dla mnie i tak całkiem zadowalający.
źrodło: weronikaes.alfa-plus.pl |
Autor: Stanisław Lem
Tytuł: "Dzienniki gwiazdowe"
Wydawnictwo: Agora SA
Stron: 378
I wydanie: 1957 [jeszcze nie ze wszystkimi opowiadaniami]
Gatunek: science fiction
Ocena: 9/10
Tytuł: "Dzienniki gwiazdowe"
Wydawnictwo: Agora SA
Stron: 378
I wydanie: 1957 [jeszcze nie ze wszystkimi opowiadaniami]
Gatunek: science fiction
Ocena: 9/10