sobota, 14 lipca 2018

O anarchistycznie fantastycznej historii miłosnej | "Piana dni" B. Vian


Chęć zapoznania się z Pianą dni (znaną również po polsku jako Piana złudzeń) pojawiła się u mnie dawno temu, gdy czytałam przede wszystkim fantastykę, a tę pozycję przedstawiono mi jako jej klasykę. Po lekturze cieszę jednak, że udało mi się ją upolować dopiero w zeszłym roku i spojrzeć na nią przede wszystkim jako na znakomity kawałek literatury współczesnej. Któremu, mimo wszystko, do ideału trochę brakuje. Zapraszam.

Opublikowana w 1949 roku Piana dni to najbardziej znana powieść francuskiego pisarza, Borisa Vian. Jej akcja dzieje się w swego rodzaju alternatywnej rzeczywistości. Bogaty Colin jest wynalazcą, twórcą "pianokoktajlu" - urządzenia komponującego drinki zgodnie z wygrywaną na nim melodią. Jego przyjaciel, Chick, to fanatyczny miłośnik twórczości i osoby Jean-Sola Patre'a (kojarzycie?), a kucharz, Mikołaj, jest chlubą swojej rodziny, złożonej w większości z tak żałosnych typów jak filozofowie czy profesorowie matematyki. Pewnego dnia Colin poznaje Chloe i rozpoczyna się bajka, która znajdzie jednak swój tragiczny finał.

W okładkowym opisie znajdziemy sformułowanie "anarchistyczna energia". Coś w tym jest. Pianę dni wypełnia nieposkromiona radość tworzenia, za nic mająca sobie literackie prawidła, ciągi przyczynowo-skutkowe czy tematy tabu. Swoje ujście znajduje w szeroko rozumianym oniryzmie. Znajdziemy tu zarówno momenty urzekające baśniowym pięknem, uderzające wulgarnym absurdem, jak również zaskakujące brutalnością. Wszystko to przeplata się ze sobą, tworząc iście wybuchową mieszankę, czego apogeum wydaje się być scena ślubu.

W tym szaleństwie znajdzie się jednak sporo logiki. Obok onirycznej scenerii, funkcjonuje bogata problematyka. Boris Vian krytykuje przede wszystkim społeczne podziały; czy to poprzez osobę Mikołaja będącego, zależnie od ubioru, służącym lub przyjacielem Colina, czy też w wyolbrzymiony sposób przedstawiając nędzę proletariatu. W wątku Chicka natomiast najbardziej wybija się krytyka kultu intelektualizmu i intelektualistów, który w pewnym punkcie przestaje się różnić od bezmyślnego uwielbienia jakichkolwiek innych idoli. I choć w chwili publikacji powieści chodziło przede wszystkim o uwiecznionego na jej kartkach Jean-Paula Sartre'a, to nic nie stoi na przeszkodzie, by odczytywać w bardziej uniwersalnym kluczu.

Jednak prawdę powiedziawszy, to tylko dodatki, wątki poboczne, w centrum znajduje się bowiem historia tragicznej miłości, rezonująca wyjątkowo mocno ze względu oniryczną scenerię, płynnie odzwierciedlającą emocje bohaterów: z początku piękną i romantyczną, potem smutną i brutalną. Jednakże sposób, w jaki zaprezentowana została ich wzajemna relacja, zbyt mocno uświadamia nam, ile czasu minęło od napisania Piany dni. Przede wszystkim zupełnie nie wiadomo, za co Colin pokochał Chloe (jej perspektywy nie poznajemy w ogóle). Z opisu ich wspólnej pierwszej randki nie wynika prawie nic, trochę więcej możemy dowiedzieć się z fragmentu ich podróży poślubnej, ale nie są to pozytywne informacje. Otóż z prowadzonych w samochodzie rozmów wyłania się nam obraz dziewczyny naiwnej, nieuświadomionej w wielu kwestiach i ślepo zapatrzonej w swojego męża, który może ją wielbić i chronić przed całym złem. W tym miejscu gdzieś z odmętów pamięci wyskakuje mi Newland Archer z Wieku niewinności charakteryzujący swoją wymarzoną małżonkę, którą będzie mógł ukształtować od zera.

Tymczasem zawsze wydawało mi się, że podstawą naprawdę dobrego, angażującego czytelnika romansu jest sugestywne ukazanie fascynacji między dwojgiem bohaterów, tak by można było utożsamić się z uczuciami obu osób, nawet przy jednostronnej narracji. Tymczasem tutaj to nie działa, nawet pominąwszy źle wykreowaną postaci Chloe. Za mało tu samej relacji; bardzo szybko zmienia się ona w festiwal wzruszającego poświęcenia w wykonaniu Colina. Można to do pewnego stopnia uzasadniać poetyką snu, gdzie nie ma miejsca na powolne procesy, a wyłącznie na intensywne sceny-obrazy, co znajduje swoje odbicie w narracji powieści. Tyle że równocześnie wpływa negatywnie na główny wątek, co chyba nie powinno mieć miejsca.

Piana dni miała spore szanse na zostanie moim ideałem, ale pogrzebał je właśnie ten wątek. Nie odbierze on jej jednak tytułu powieści wyjątkowej, do której, w miarę możliwości, będę jak najczęściej się odwoływać. Nie napiszę "wracać", bo książek z zasady nie czytam ponownie. Ale to naprawdę wspaniałe rzecz. Polecam.


Marta


Autor: Boris Vian
Tytuł: "Piana dni" (inny tytuł: "Piana złudzeń")
Oryg. tytuł: "L'ecume des jours"
Seria wydawnicza: Don Kichot i Sancho Pansa
Wydanie: W.A.B., Warszawa 2013
Tłumaczenie: Marek Puszczewicz
Stron: 270
Rok I wydania: 1949 (PL - 1991)