czwartek, 7 września 2017

Mia Couto "Taras z uroczynem" | Mozambik w pigułce

Czarnoskóry chłopiec przed biedną lepianką.

Po Taras z uroczynem prawdopodobnie bym nie sięgnęła, gdyby nie polecenie Niespodziegadek. Bo choć sam zarys fabuły brzmi intrygująco, to niskie oceny nie zachęcają do lektury. Czytałam jednak z rosnącym zachwytem i po wszystkim stwierdzam, że książka ta to po prostu kolejna ofiara chybionego marketingu (jak na przykład Dziennik panny służącej). Jeśliście ciekawi, o czym w takim razie opowiada Mia Couto, to zapraszam Was nad Ocean Indyjski.

To nad nim leży twierdza, której centralnym punktem jest taras z rosnącym na nim drzewem uroczynu. Tam został pochowany narrator powieści, Ermelindo Mucanga - z dala od domu, bez zachowania odpowiednich rytuałów, tak że jego dusza nie może odejść z naszego świata. Gdy dowiaduje się, że władze chcą wykopać jego zwłoki i uczynić z niego, ze względów politycznych, bohatera narodowego, postanawia działać. Jedynym wyjściem jest ponowna śmierć: w tym celu musi wejść do cudzego ciała. Wybiera inspektora policji, który przybywa do twierdzy, będącej obecnie ośrodkiem "opiekuńczym" dla osób starszych, by zbadać sprawę morderstwa dyrektora placówki. Nie wie tylko, że za sześć dni będzie już trupem.

Zarys fabuły jest obszerny, ale i sama fabuła nie jest na tyle "mała", jak wskazywałaby długość książki. To za sprawą stylu: obracamy się wyłącznie wokół wypowiedzi bohaterów, praktycznie bez żadnych opisów czy akcji. Już to samo wskazuje, że Taras z uroczynem nie będzie typowym kryminałem: Mia Couto nawet nie próbuje budować napięcia. Narracja jest nietypowa, bo złożona z krótkich części dziennych, opisujących śledztwo, oraz zeznań poszczególnych pensjonariuszy, które składają oni każdego wieczora.

Sprawa kryminalna szybko okazuje się wyłącznie pretekstem. Już sam tytuł naprowadza nas odpowiedni trop interpretacji. Taras to nie tylko centralne miejsce akcji, ale też symbol samego Mozambiku, który w jednym z dwóch motto zostaje nazwany ogromnym tarasem nad Oceanem Indyjskim (s. 5). Zeznania bohaterów frustrująco nie popychają śledztwa do przodu, a samo rozwiązanie koniec końców okazuje się całkowicie z nimi niezwiązane i smuci swoją banalnością. Banalnością zła. Wobec mnóstwa namiętnych motywów morderstwa, prawdziwym okazuje się zwykłe wyrachowanie.

Ale po kolei. Taras z uroczynem nie jest kompletnym studium problemów Mozambiku, bo zwyczajnie nie może nim być z racji objętości. Ale sygnalizuje wiele ciekawych tematów, dając nam o nim pewne wyobrażenie. Najważniejszym wydaje się zerwanie z przeszłością, co wprost symbolizują bohaterowie powieści. Dawne społeczności opierały się tam na szacunku dla starszych i tradycji. Teraz uznawani są oni wyłącznie za ciężar i rodziny pozbywają się ich przy pierwszej okazji, pozbawiając się przy tym własnych korzeni. Świetnie obrazuje to postać inspektora: czarnoskórego, który kształcił się w Europie i nasiąkł jej stylem życia. Po powrocie do ojczyzny nie może w niej odnaleźć, współpracownicy nie szanują go jako obcego, nie może też zdobyć zaufania wśród pensjonariuszy wobec całkowitej nieznajomości "własnych" obyczajów. Z drugiej strony bardzo pragnie tej akceptacji, bo przecież jego wyjazd powodowany był przede wszystkim pragnieniem lepszego sprawowania swoich obowiązków.

Zupełnie inaczej przedstawia się sytuacja Xidimingo, Portugalczyka, jedynego białego mieszkańca przytułku. Po odzyskaniu przez Mozambik niepodległości, cała jego rodzina wyjechała, ale on zbyt mocno ukochał ten kraj. Kraj, który mimo jego miłość zwyczajnie go nie chce. Nikomu właściwie nie przeszkadza, ale jest żywym dowodem kolonialnej przeszłości. Z jednej strony widzimy jego przyjaźń z czarnoskórym Nhonhosem, pełną rasistowskich wyzwisk będących przejawem wzajemnej czułości (oni naprawdę są uroczy). Z drugiej strony - stosunek dyrektora-Mulata do niego. Sytuacja Vasta wydaje nam się zabawna, ale również stanowi o jego wielkim dramacie. Ma kompleksy na punkcie własnego mieszanego pochodzenia, czuje, że nie przynależy do żadnej z ras. Boi się oskarżenia ze strony czarnych przełożonych o rasizm i faworyzowanie białych, dlatego znęca się nad biednym Xidimingo.

Długo jeszcze można by pisać. O Ermelindzie, pochowanym bez poszanowania dla jego tradycji, którego spokój zostaje przerwany, by ugłaskać jego plemię przeciwne władzy. O Naozinhi, reprezentującej straszną sytuację kobiet w swoim kraju. Bo pomimo rozmiarów to książeczka naprawdę obfita w treść i fascynująca. W ciekawy sposób prezentuje postkolonialną sytuację Mozambiku: oderwanego od przeszłości, zawieszonego w niebycie i bez pomysłu na siebie. Choć należy pamiętać, że to Mozambik lat 90. (polskie tłumaczenie ukazało się trzynaście lat później). Taras z uroczynem polecam Wam gorąco, zwłaszcza, że to lektura na jeden dzień. I liczę, że pozostałe powieści autora również wpadną mi w łapki.


Marre


Autor: Mia Couto
Tytuł: "Taras z uroczynem"
Oryg. tytuł: "A varanda do frangipani"
Seria wydawnicza: Lemur
Wydanie: Świat Książki, Warszawa 2009
Tłumaczenie: Elżbieta Milewska
Stron: 140
Rok I wydania: 1996 (PL - 2009)
Gatunek: współczesna
Werdykt: polecam