To moje drugie spotkanie z twórczością Amosa Oza. Pierwszym była Pantera w piwnicy - nawet nie powieść, a nowela, opowiadająca o relacji małego żydowskiego chłopca z angielskim żołnierzem w czasach mandatu brytyjskiego nad Palestyną. Nie urzekła mnie - ot, kolejny utwór sięgający po wszystkie schematy związane z narracją dziecięcego bohatera: od tego, że "dzieci dostrzegają więcej", przez obiektywne obserwacje (bo dziecko nie wie, co widzi), po uczenie się wraz z nim ważnych prawd moralnych. Nic specjalnego, nawet pomimo świeżego dla mnie umiejscowienia akcji. Jednak już wtedy bardzo pragnęłam sięgnąć po Opowieść o miłości i mroku i nawet średnia przygoda z Panterą... mnie nie zniechęciła. I bardzo się z tego cieszę.
Opowieść o miłości i mroku to wspomnienia pisarza Amosa Oza (ur. 1939 r.) z dzieciństwa spędzonego w powojennej Jerozolimie. Kiedy nazywał się jeszcze Amos Klausner, jego ojciec pracował jako bibliotekarz, a cała rodzina była emigrantami z Europy Wschodniej, skąd uciekli jeszcze przed wojną.
I właściwie tyle. Za sprawą ekranizacji (o niej kilka zdań pod recenzją) w reżyserii Natalie Portman Opowieść o miłości i mroku przedstawiana jest przede wszystkim jako opowieść o rodzicach autora, a właściwie matce chorującej na, wówczas jeszcze niediagnozowaną, depresję. Ale... nie. Jest to na pewno jeden z najważniejszych wątków z racji wpływu, jaki miał na kształtowanie autora, a ze względu na swą ciągłość spaja całą fabułę, ale wciąż nie stanowi jej meritum.
Bo jest to właśnie opowieść o kształtowaniu się obecnego Amosa Oza. Zasiada on na starość i zaczyna analizować, jak poszczególne zdarzenia i epizody miały wpływ na jego dalsze życie oraz twórczość (o której za chwilę). Dlatego opowiada o swoich przodkach, czyli korzeniach kulturowych. O polityce, która z jednej strony fascynowała go jako małego chłopca (i chyba nigdy nie przestała), a z drugiej miała realny wpływ na wygląd jego dzieciństwa. Tworzy swoisty portret powojennego Żyda, który choć wychowywał się we własnym kraju, wciąż miał w sobie zaszczepiony przez starszych lęk o przyszłość i utratę dorobku życia.
Pod wieloma względami Opowieść o miłości i mroku kojarzy mi się z Lalą Jacka Dehnela. Tyle że tam, aby nikogo nie urazić, pominięto ostatnie dwa pokolenia rodziny. Oz tego nie czyni, może również dlatego, że jego bohaterowie już nie żyją. Ale może to również sprawka niezwykłego wyczucia w opisywaniu losów prawdziwych osób. Oz odmalowuje całe mnóstwo różnorodnych i wielowymiarowych bohaterów. Kiedy jego ojciec "zdradza" matkę (ciężko powiedzieć, czy było to coś więcej niż niewinny flirt), widzimy w nim przede wszystkim człowieka, który nie radzi sobie z chorobą żony. Równie barwnie autor oddał dylematy swojego pokolenia. Nawet jeśli nie lubicie tematów polityczno-historycznych, to tutaj przedstawione są w fascynujący sposób. Widzimy, jak trudnym zadaniem było utworzenie państwa Izrael, łączącego w sobie ludzi o bardzo różnym wykształceniu, pochodzących częściowo z różnych kultur i mających mnóstwo marzeń oraz oczekiwań wobec swojej ojczyzny. Wzrusza nas chwila, gdy ciotka narratora przypływa do Tel Awiwu i nagle wszyscy wokół mówią po hebrajsku i widać tylko hebrajskie napisy. Z jeszcze innej strony zauważamy dylematy moralne związane z de facto odebraniem Palestyńczykom ich ziemi, na której mieszkali od wieków.
Opowieść o miłości i mroku wreszcie jest prawdziwym kluczem do twórczości Amosa Oza. Poznajemy jego literackie inspiracje (swoją drogą miło zobaczyć, że klasycy polscy, tacy jak Mickiewicz czy Sienkiewicz, zajmowali w kręgu Żydów Wschodnioeuropejskich miejsce pośród Tołstoja, Dostojewskiego i innych), ale też wydarzenia oraz doświadczenia, do których odwoływał się wprost w swoich powieściach i opowiadaniach (są one wprost zaznaczone). Widzimy, jak zbliżone są sceny zawarte w jego "fikcjach" do tych z jego biografii. Oz wyjaśnia zresztą, że to jego swoista filozofia, do której doprowadziła go lektura Miasteczka Winesburg.
Opowieść o miłości i mroku to nie tylko opowieść bardzo osobista, ale epicki obraz całego pokolenia i budowania państwa Izrael. Prosty, ale delikatnie poetycki styl Oza otula i zapewnia olbrzymią przyjemność na parę ładnych dni (w końcu to 650 stron). Autor przeplata różne wydarzenia i wątki z wielkim wyczuciem, prowadząc nas przez meandry jego własnego dojrzewania. I za to otworzenie się przed czytelnikiem jestem mu niezmiernie wdzięczna. Polecam. To trzeba przeczytać.
Marre
PS. A teraz o ekranizacji. Spotkałam się z opiniami, że Opowieść o miłości i mroku (film) jest bardzo zachowawcza itd. itd. Tym mocniej zdziwiona byłam, gdy zacząwszy oglądać, odkryłam niezwykle wrażliwy obraz, który stanie u mnie na półce najlepszych adaptacji. Natalie Portman główną bohaterką czyni Fanię Klausner, czyli matkę Amosa, i przedstawia jej historię oraz rolę, jaką odegrała w życiu pisarza. Całą fabułę obserwujemy właśnie przez jej pryzmat. To świetny zabieg, bo ekranizacja wierna "strukturalnie" nie byłaby możliwa z racji ogromu treści powieści. Co nie znaczy, że nie jest wierna fabularnie: w filmie znajdziemy całe dialogi z książki. Natalie Portman po prostu zreinterpretowała ją, tworząc historią o niezwykle wrażliwej kobiecie. Fania, choć nie ucierpiała osobiście w Holocauście, to straciła tam niemal wszystkich znajomych i całą przeszłość. Jej wyobrażenia o Izraelu rozbiły się o jerozolimski bruk. Życie rodzinne nie satysfakcjonowało jej. Reżyserka wyciągnęła z Fani-matki Fanię-kobietę i różnice między nimi są naprawdę fascynujące. A już szczególnie zachwyciło mnie wykorzystanie jej baśni opowiadanych synowi w celu niemal freudowskiej interpretacji jej życia wewnętrznego. Ale żeby docenić film, trzeba przeczytać książkę. Więc czytajcie i oglądajcie.
Autor: Amos Oz
Tytuł: "Opowieść o miłości i mroku"
Oryg. tytuł: "Sipur al ahawa wa-choszech"
Wydanie: Rebis, Poznań 2016
Tłumaczenie: Leszek Kwiatkowski
Stron: 654
Rok I wydania: 2003 (PL - 2005)
Gatunek: powieść historyczna, wspomnienia
Werdykt: polecam