niedziela, 22 lutego 2015

KREW OLIMPU - nareszcie koniec


Herosi wydostali się Domu Hadesa, ale to nie znaczy, że najgorsze mają za sobą. Teraz muszą jednocześnie powstrzymać Gaję, zanim się obudzi, i zjednoczyć Greków i Rzymian do ostatecznej walki. Rozdzielają się. Reyna, Nico oraz Trener Hedge wracają za ocean wraz z posągiem Ateny Partenos, a reszta zdąża do Aten. Obie grupy muszą zmierzyć się z przeciwnościami losu oraz przepowiednią, wedle której jedno z nich zginie.

Tak jak napisałam w tytule, niesamowicie cieszę się, że to już chyba koniec przygód z życia herosów. Od początku byłam fanką pomysłu, uwielbiałam "Percy'ego Jacksona", ale każdy kolejny tom Olimpijskich Herosów wydawał się coraz słabszy i znajdywałam coraz więcej wad. Czułam się zmęczona, brakowało mi świeżych rozwiązań, a przygody w ogóle mnie nie wciągały. Po prostu szkoda.

Pierwszy zarzut dotyczy sposobu narracji.. Autor stworzył wielu bohaterów. Naturalne byłoby skakanie między narracjami, w kluczowym momencie przeskakiwanie na inne postacie, by przez kolejne strony trzymać czytelnika w napięciu. Tymczasem Rick Riordan wybiera trzech, czterech narratorów na książkę (tym razem jest ich więcej: Nico, Jason, Reyna, Leo i Piper), Innych zaś zostawia w zawieszeniu jakby lalkarzowi zabrakło rąk do kierowania swoimi kukiełkami. Każdy z narratorów musi posiadać też problem do rozwiązania, prawdę do odkrycia czy zdolność do przyswojenia w danym tomie. Sztuczne? Jak najbardziej. A najbardziej dobijało mnie to, że jeden epizod = jeden bohater. Żadnego zaskakiwania.

Problem stanowi też język i styl. Połowę książki przeczytałam po angielsku, jeszcze kiedy nie wyszło polskie wydanie. I czułam się dziwnie. Sądziłam, że to wina tłumaczenia... ale nie. Autor używa naprawdę tak boleśnie prostego języka. Słówko, którego nieznajomość utrudniała lekturę napotykałam może raz na dziesięć stron! Przy innych tekstach dzieje się tak niemalże co stronę. W ostatnich tomach brakuje też zabawnych sytuacji i wypowiedzi bohaterów, które były naprawdę bezbłędne. Jakby autorowi skończył się zapas dowcipów.

No i dochodzimy do kwestii kluczowej. Wspomniałam o kukiełkach i obowiązkowych problemach do rozwiązania. I nie bez powodu. Schemat na schemacie schematem pogania. Jak zawsze u Riordana pojawia się limit czasu, chociaż tutaj na szczęście nikt co chwila nie krzyczał: ZOSTAŁO 48 H! Przygody nie porywają, a nowe wcielenia starożytnych bogów nie powalają jak kiedyś. Za główne cechy charakteru odpowiadają cechy boskiego rodzica i wszystkie problemy rozwiązywane są w ten sposób (a może Percy będzie raz tym sprytnym, a nie idiotą, u którego krew z nosa obudziła Gaję? - swoją drogą jeden z najlepszych momentów). Podobnie już było w Domu Hadesa, no ale przejście przez Tartar to było jednak coś! A po roku pamiętałam tylko okruchy fabuły. Ciekawe, kiedy zapomnę Krew Olimpu? Piszę o treści, bo niemiłe wspomnienia zostaną ze mną na długo.

Czy odradzam Riordana? Nie. Przyszłych czytelników błagam jednak, by poprzestali na Percym Jacksonie i nie rozpoczynali nowej serii. Tam znajdą to co najlepsze u tego autora. (I nie oglądajcie filmów. Przenigdy). I życzę mu, żeby zostawił herosów w spokoju.

Marre



Autor: Rick Riordan
Tytuł: "Krew Olimpu"
Oryg. tytuł: "The Blood of Olympus"
Seria: "Olimpijscy Herosi" [tom 5]
Wydawnictwo: Galeria Książki
Tłumaczenie: Agnieszka Fulińska
Stron: 474
I wydanie: 2014 (PL - 2014)
Gatunek: urban fantasy przygodowe dla młodzieży
Ocena: 4/10