O ile w przypadku niedawno recenzowanego Pejzażu w kolorze sepii doskonale wiedziałam, co chcę napisać, to Nie opuszczaj mnie sprawia mi kłopot. I to nawet nie dlatego, że czytałam tę książkę z braku czasu i chęci ponad tydzień. To "po prostu" powieść banalna w swej prostocie, a równocześnie intrygująca w swej banalności. Zapraszam.
Już na wstępie uprzedzam, że zaserwuję Wam pewien sążnisty spoiler. Choć sążnisty tylko z pozoru, co zaraz wytłumaczę (dlatego wytrzymajcie do końca akapitu). Owa informacja jest tak naprawdę tajemnicą Poliszynela, autor nie buduje wokół niej specjalnej atmosfery, nawet ciężko powiedzieć, w którym momencie wychodzi ona na jaw. Sama poznałam ją przypadkiem jeszcze przed rozpoczęciem lektury... i nie uważam, żebym coś na tym straciła. A może nawet zrozumiałam więcej. (Qbuś się sprzeciwia i twierdzi, że jednak zmienia. Więc jeszcze to przemyślcie).
Anglia, II połowa XX w., alternatywna rzeczywistość. Kathy H. wychowuje się w Hailsham, szkole z internatem, której uczniowie jednak nigdy nie opuszczają. To dlatego, że nie są zwykłymi ludźmi, a klonami, których przeznaczeniem jest za kilkanaście lat oddać swoje narządy w serii kilku donacji. Nie przeszkadza im to jednak normalnie dorastać. Losy Kathy splatają się z losami Ruth, lekko toksycznej przyjaciółki, oraz Tommy'ego, szkolnego pośmiewiska. Pozostanie z nimi aż do ich ostatnich dni.
Gdybym miała jednym słowem nazwać Nie opuszczaj mnie, to prawdopodobnie nazwałabym je romansem, zdając sobie równocześnie sprawę z całego krzywdzącego bagażu skojarzeń odnoszących się do tego określenia. Jednak nie da się ukryć, że głównym tematem tej powieści jest miłość, a właściwie dojrzewanie do niej i ewolucja wraz z wiekiem wzajemnych relacji bohaterów. To nie jest jedno wielkie love story, a raczej próba zniuansowania schematu "tej prawdziwej miłości" i pokazania, jak wiele czynników zewnętrznych może na nią wpłynąć, a nawet ją zniszczyć. I że niekoniecznie musi to jakkolwiek świadczyć o samej więzi między dwoma osobami, a co najwyżej o nich samych.
Już na wstępie uprzedzam, że zaserwuję Wam pewien sążnisty spoiler. Choć sążnisty tylko z pozoru, co zaraz wytłumaczę (dlatego wytrzymajcie do końca akapitu). Owa informacja jest tak naprawdę tajemnicą Poliszynela, autor nie buduje wokół niej specjalnej atmosfery, nawet ciężko powiedzieć, w którym momencie wychodzi ona na jaw. Sama poznałam ją przypadkiem jeszcze przed rozpoczęciem lektury... i nie uważam, żebym coś na tym straciła. A może nawet zrozumiałam więcej. (Qbuś się sprzeciwia i twierdzi, że jednak zmienia. Więc jeszcze to przemyślcie).
Anglia, II połowa XX w., alternatywna rzeczywistość. Kathy H. wychowuje się w Hailsham, szkole z internatem, której uczniowie jednak nigdy nie opuszczają. To dlatego, że nie są zwykłymi ludźmi, a klonami, których przeznaczeniem jest za kilkanaście lat oddać swoje narządy w serii kilku donacji. Nie przeszkadza im to jednak normalnie dorastać. Losy Kathy splatają się z losami Ruth, lekko toksycznej przyjaciółki, oraz Tommy'ego, szkolnego pośmiewiska. Pozostanie z nimi aż do ich ostatnich dni.
Gdybym miała jednym słowem nazwać Nie opuszczaj mnie, to prawdopodobnie nazwałabym je romansem, zdając sobie równocześnie sprawę z całego krzywdzącego bagażu skojarzeń odnoszących się do tego określenia. Jednak nie da się ukryć, że głównym tematem tej powieści jest miłość, a właściwie dojrzewanie do niej i ewolucja wraz z wiekiem wzajemnych relacji bohaterów. To nie jest jedno wielkie love story, a raczej próba zniuansowania schematu "tej prawdziwej miłości" i pokazania, jak wiele czynników zewnętrznych może na nią wpłynąć, a nawet ją zniszczyć. I że niekoniecznie musi to jakkolwiek świadczyć o samej więzi między dwoma osobami, a co najwyżej o nich samych.
O ile wątek miłosny jest przedstawiony w tak delikatny i wieloznaczny sposób, to wątek dorastania już niekoniecznie. Mimo że narracja prowadzona jest w sposób nieprzerwany, to akcja wielokrotnie zwalnia i przyspiesza, by przybliżyć nam konkretne momenty z życia bohaterów. W rezultacie ginie gdzieś wrażenie płynnej ich przemiany i zamiast pauzowanego co jakiś czas filmu otrzymujemy pokaz slajdów. Zresztą wizja dorastania u Ishiguro nie wnosi niczego nowego ani niczym nas specjalnie nie zachwyca.
Nie czyni tego również sam pomysł na świat przedstawiony. Gdy oceniać powieść Ishiguro od strony fantastycznej to wypada bardzo słabo. Autor nie wniósł do motywu hodowli klonów absolutnie niczego nowego, ani pod kątem samego worldbuildingu, ani poruszanej problematyki. Sytuacja klonów staje się standardowo pretekstem do pytań o granice człowieczeństwa, czerpanie korzyści kosztem innych i wolną wolę. Niby nie jest to sedno powieści, ale jednak integralny jej element, szkoda więc, że został potraktowany nieco po macoszemu.
Chociaż... W punkcie pt. "wolna wola" robi się nieco ciekawiej. Naszą uwagę zwraca bierność bohaterów, ich akceptacja przyszłego losu. Nie będzie tu żadnego epickiego buntu, nawet cichego wewnętrznego sprzeciwu, tylko bezbrzeżny smutek, znany nam już z innych powieści Ishiguro. Chciałoby się pomyśleć o Kathy, Ruth i Tommym jako o każdym z nas. O ich życiu ze świadomością nadchodzącej śmierci jako o życiu nas wszystkich. O tym, że na nasze życie można patrzeć jako nieustanne poświęcanie się dla innych. I o tym, że nikt z nas się nie buntuje, bo wie, że to naturalne. I jak wiele pięknych rzeczy może się wydarzyć w międzyczasie.
Ładny ten wydźwięk powieści. Ale co poradzić, gdy to tylko pewien jej wycinek. Ułamek. Nietworzący niestety z pozostałymi spójnej całości. A jeśli tworzący, to raczej coś banalnego. Choć mam nadzieję, że z racji mojej sympatii względem autora nie wywietrzeje mi to wszystko z głowy tak szybko, jak powinno.
Marre
Autor: Kazuo Ishiguro
Tytuł: "Nie opuszczaj mnie"
Oryg. tytuł: "Never let me go"
Seria wydawnicza: Pi
Wydanie: Albatros, Warszawa 2005
Tłumaczenie: Andrzej Szulc
Stron: 320
Rok I wydania: 2005 (PL - 2005)
Werdykt: polecam - nie polecam