sobota, 18 lutego 2017

Terry Pratchett + Stephen Baxter "DŁUGA WOJNA, DŁUGI MARS, DŁUGA UTOPIA" | Kochać mimo wad

grafika w tle: Flickr


Są takie książki, a szczególnie cykle, które czytamy pomimo ich wyraźnych wad. Co więcej: lubimy, mimo że ich wady nam bardzo przeszkadzają. I Długa Ziemia zdecydowanie do nich należy. O ile rzadko wplątuję się w jakieś cykle, to tutaj przeważył tom pierwszy, który zwyczajnie mnie zauroczył (pragnąc uniknąć spoilerów, nie będę zamieszczała zarysu fabuły kolejnych części, dlatego zapraszam tutaj). Prosta linia fabularna oparta na motywie eksploracji nieznanych światów daje szerokie pole do kreacji i zostało one szczodrze wykorzystane. Ta powieść to jednocześnie swoisty paradoks: hard science fiction napisane w niezwykle lekki sposób - efekt współpracy bardzo różnych autorów. Musiałam więc sięgnąć po następny tom. I jeszcze jeden. Choć średnio było po co.


O masowym wymieraniu zalet

Tom pierwszy zostawił dość sporo niedopowiedzeń oraz luk do uzupełnienia, naturalną rzeczą było więc pojawienie się kontynuacji. Jednak pomimo owej "oczywistości" kolejne części wydają się pisane dość mocno na siłę. Zastanawiałam się, skąd to może wynikać i jedynym logicznym wyjaśnieniem wydaje się postępująca choroba Terry Pratchetta. Długa Ziemia wydawała się idealnym "kompromisem" pomiędzy twórczością obu autorów. Im jednak dalej, tym mniej Pratchettowskiej lekkości oraz świeżości, a więcej siermiężnego hard science fiction.

Przede wszystkim ucierpieli bohaterowie. Ci z pierwszej części nie byli może mistrzostwem kreacji i opierali się na znanych nam skądinąd schematach, ale na pewno nie nazwałabym ich schematycznymi. Dużo dobrego zrobił na tym polu humor, o którym za chwilę. Z kolei postacie w kolejnych tomach... są. Żyją. Coś robią. Ci, którzy pojawili się już wcześniej zdają się posiadać swoje charaktery, a nowsi chwilami nawet nieźle udają. Ich psychiki jednak nie zdają się mieć najmniejszego wpływu na ich działania. Przykładem może być małżeństwo Joshuy. Wydarzyło się ono właściwie pomiędzy pierwszym a drugim tomem i właśnie w drugim teoretycznie widzimy jego rozpad. No właśnie: teoretycznie. Teoretycznie powinno być ono dość ważnym wątkiem w powieści i nie powinnam go spoilować. Ale tylko teoretycznie. Powinno też być ważną rzeczą dla Joshuy, który poskromił swoje samotnicze zapędy, założył rodzinę i został burmistrzem! Ale nie, dla autorów (autora?) wydaje się to być wyłącznie sposobem na przechowanie bohatera przez n lat i w rezultacie w kolejnych tomów nie odnajdziemy praktycznie żadnych przemyśleń w tym polu. No super!

Wyginął również humor. I, co przykro mi mówić, zrobiło się chwilami nudnawo. Przoduje w tym tom drugi, czyli Długa wojna. Czytając na okładce o "groźbie wojnie"... sądziłam, że nie skończy się na groźbie. Widząc na okładce Twainy spodziewałam się pościgów między światami i... skończyło się na groźbie. I choć nigdy nie była to seria nastawiona na akcję, to chwilami naprawdę brakuje jakiegoś "dziania się". Szczególnie czuć to we wstępach i to niezależnie od części. Jakby autorzy mylili niespiesznie budowanie napięcie z przydługim, nudnym i mało wnoszącym wprowadzeniem.


No ale nie jest tak źle

Wobec tego powinnam chyba przejść do części, w której opisuję to, co w tej serii kocham (bo w końcu zadeklarowałam coś, prawda?). I chodzi tu o ŚWIAT. Autorzy po prostu stworzyli wedle mojej opinii idealne uniwersum fantastyczne: świat totalny, a do tego genialnie przemawiający do wyobraźni. Uwielbiam te momenty (a jest ich naprawdę sporo), gdy skupiają się na tym, jak istnienie wykrocznych światów wpływa na nasze społeczeństwo, nasz gatunek i jego ewolucję, gospodarkę... No po prostu na wszystko! Długa Ziemia jest źródłem niewyczerpanych inspiracji, zarówno dla autorów, jak i czytelników. I w serii ten potencjał jest dość dobrze wykorzystany. Dlatego poza tchnącym świeżością tomem pierwszym najbardziej wyróżnia się Długi Mars, gdzie, jak sam tytuł wskazuje, eksplorujemy wykroczne wersje Czerwonej Planety. Autorzy próbowali tutaj z dość dobrym efektem powrócić do początków, ale niestety starczyło tego dobrego na jeden tom. Swoją drogą, dopiero teraz zauważyłam, że "z zewnątrz" niektóre pomysły, jak na przykład ten z Marsem, wydają się być mocno wydumane. Tymczasem w czasie lektury wszystko płynnie wynika z fabuły. Choć wspomniane rozwiązania niektórych wątków pozostawiają wiele do życzenia.

Długa wojna jest więc serią średnią w swej nierówności. Do wydania w języku polskim pozostał ostatni tom, Długi kosmos, i wedle moich rachunków może to nastąpić jakoś na wiosnę (powieść wydawane są w mniej więcej rocznych odstępach). Wątpię jednak, czy on coś zmieni w moim ogólnym odbiorze cyklu. Dla mnie to zmarnowany potencjał, budzący jednocześnie we mnie dość dużą sympatię. Jeśli nie spodobał się Wam tom pierwszy, to nie macie co sięgać po kontynuacje. Wierzę jednak, że niektórzy fani SF polubią Długą Ziemię, nawet pomimo jej wad.


Marre


Autor: Terry Pratchett + Stephen Baxter
Tytuł: "Długa wojna" | "Długi Mars" | "Długa utopia"
Oryg. tytuł: "Long War" | "Long Mars" | "Long Utopia"
Cykl: "Długa Ziemia" (tomy 2, 3, 4/5)
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Tłumaczenie: Piotr W. Cholewa
Stron: 441 | 366 | 373
Rok I wydania: 2013 | 2014 | 2015 (PL - 2014 | 2015 | 2016)
Gatunek: science fiction