Sagi rodzinne czytam rzadko, bo i rzadko spełniają moje wymagania. Zbyt często autorzy popadają w tanią sensację i skupiają się na słabym obyczaju czy wręcz patologicznych zachowaniach. A dla mnie to jeden z trudniejszych gatunków, wymagający realistycznego odmalowania relacji między bohaterami, różnic międzypokoleniowych, ale i dziedziczności pewnych cech. Po Syna sięgałam więc z całym bagażem oczekiwań. A okazał się lekturą o wiele mniej ambitną i właściwie nie dużo z sagi mającą. Co nie znaczy, że niesatysfakcjonującą. Zapraszam.
Syn bowiem to powieść z celem. A owym celem jest ukazanie realiów i problemów życia w Teksasie. Takim bardzo teksańskim Teksasie. Na kartkach powieści znajdziemy więc Indian, Meksykanów, ranczerów, nafciarzy. Można się zżymać nad tendencyjnością fabuły i mieć rację. Ale można też to zaakceptować. I po 600 stronach znaleźć w tym wszystkim metodę. Nieco przeładowana historia rodziny McCulloughów okazuje się symptomatyczna dla całego stanu, a ich sukces kształtuje życie wielu innych. To oni są Teksasem i jako Teksas wypadają dość przekonująco.
"Oni" to trzy pokolenia tej samej rodziny: Eli, jego syn Peter oraz prawnuczka Jean Anne. Jako narratorów najmocniej łączy ich nawet nie pokrewieństwo, a pewne wyobcowanie, pozwalające im spojrzeć na otaczający ich świat z dystansu. Owo wyobcowanie definiuje ich również jako postaci. Porwany w dzieciństwie przez Indian Eli szuka swojego miejsca w białym społeczeństwie. Wrażliwy Peter nie pasuje do rodziny twardych ranczerów, czuje się pogardzany nawet przez własną żonę, i poszukuje celu w życiu. Natomiast dziedziczka ich fortuny, Jean Anne, stara się być niezależna w męskim świecie i... też w pewien sposób poszukuje swojej tożsamości. Podkreślenie tego indywidualizmu pozwala usprawiedliwić przerwę pokoleniową w narracji. Szkoda jednak, że charakter bohaterów tak mocno podporządkowany jest ich roli w fabule. Ciężko właściwie powiedzieć o nich coś więcej. I mimo że są spójni i ich wewnętrzne braki nie wpływają specjalnie na odbiór całości, to można poczuć na tym polu lekki niedosyt.
Ale skoro to nie bohaterowie są głównymi bohaterami tej sagi (sic!), tylko Teksas, to co możemy o nim powiedzieć? Philipp Meyer skupia się na przemianach, jakie przeszedł ten stan od czasu bycia dzikim terytorium Indian, przez obszar wielkich rancz (autor intencjonalnie pomija rolę plantacji bawełny, które choć ważne, to nie są kojarzone wyłącznie z Teksasem, i które w znacznie mniejszym stopniu wpłynęły na budowanie jego mitu) po współczesny boom pól naftowych. Nie skupia się wyłącznie na ludziach z góry drabiny społecznej i dużo miejsca poświęca tym z nizin. Podkreśla również położenie Teksasu na swoistej granicy pomiędzy obszarem kulturowym Stanów a Meksyku, który mimo że prawa do tych terenów stracił już dawno temu, to wciąż stanowi ważny punkt odniesienia.
Jeśli byłabym zmuszona wybierać najciekawszą narrację, to byłaby chyba ta z punktu widzenia Eli, z jej gawędziarskimi opisami życia Komanczów, momentami podpadającymi nawet pod literaturę popularnonaukową. Najmniej ciekawi nas życie mdłego Petera. Wolałabym jednak nie rozdzielać tych wątków, bo tworzą naprawdę spójną całość. Niedługie rozdziały sprawiają, że powieść jest naprawdę dynamiczna; autor ani przez moment nie popada w dłużyzny i bezboleśnie prowadzi nas przez 600 stron tekstu. Szczere zaangażowanie uniemożliwia jednak mgiełka tendencyjności: żadna analiza nie zostanie pogłębiona (chciałoby się zwłaszcza w przypadku dość płynnej moralności Eli'a), a czytelnik wszystko otrzyma podane kawa na ławę. Będzie to jednak wizja przemyślana, spójna i ciekawa, tak że mimo wszystko zostanie usatysfakcjonowany.
Polecam raczej jako lżejszy przerywnik.
Marre
Autor: Philipp Meyer
Tytuł: "Syn"
Oryg. tytuł: "The Son"
Wydanie: Czwarta strona, Poznań 2016
Tłumaczenie: Jędrzej Polak
Stron: 606
Rok I wydania: 2013 (PL - 2016)
Gatunek: saga rodzinna
Werdykt: polecam - nie polecam