niedziela, 12 listopada 2017

O egoizmie i słabej kompozycji | Pragnienie - Richard Flanagan

Fragment okładki; aborygeńska dziewczynka siedząca na gigantycznym głazie

Dawno tak bardzo nie żałowałam zmarnowanego potencjału powieści. Pragnienie teoretycznie miało wszystko: utalentowanego autora, fascynujący pomysł na fabułę i ciekawy "problem badawczy". Cóż z tego, skoro okazuje się powieścią po prostu źle przemyślaną. A rekomendacja z okładki o treści: Pięknie skomponowana szybko zaczyna brzmieć całkowicie ironicznie. Zapraszam.

Pragnienie składa się z dwóch historii, których bohaterowie spotykają się w pewnym momencie swojego życia. "Jest rok 1841. W odległej kolonii karnej na Ziemi Van Diemena bosa aborygenka pozuje do portretu w sukni z czerwonego jedwabiu. Ma na imię Mathinna i jest przybraną córką gubernatora wyspy, Sir Johna Franklina oraz jego żony, Lady Jane. Jest też obiektem cywilizacyjnego eksperymentu, który ma wykazać, czy wiedza, chrześcijaństwo i rozum mogą być narzucone barbarzyństwu, instynktowi oraz pożądaniu. Kilka lat później, gdzieś na Arktyce, ginie Sir John Franklin wraz załogą i dwoma statkami podczas ekspedycji, której celem ma być odkrycie mitycznego Przejścia Północno-Zachodniego, drogi morskiej z Europy do wschodniej Azji wiodącej przez Archipelag Arktyczny. Anglia jest wstrząśnięta podawanymi przez ekipę poszukiwawczą doniesieniami o przypadkach kanibalizmu, a dla najsłynniejszego pisarza tych czasów, Karola Dickensa, losy Franklina stają się lupą, przez którą przygląda się lodowatym głębinom własnego życia". (Wybaczcie, że tym razem pozostawię opis ze strony wydawnictwa, ale jest wyjątkowo ładnie skomponowany).

Prawda, że brzmi ciekawie? I ciekawie by było, gdyby nie kompletnie poroniona konstrukcja narracji. Najlepiej jest na samym początku i pod koniec, gdy otrzymujemy dłuższe partie z punktu widzenia tej samej osoby. Co oznacza, że przez większość powieści tak nie jest, narracja wydaje się poszatkowana, nieco chaotyczna i po prostu źle przemyślana. I żeby nie było: lubię, gdy owa prezentuje się oryginalnie, ale tutaj to wszystko nie działa z dwóch powodów. Przede wszystkim to nie jest ten typ powieści. Prezentowane zagadnienia mają charakter niezwykle intymny, docelowo dokonujemy psychologicznej wiwisekcji bohaterów, a ciągłe zmiany perspektywy tylko to utrudniają. Po drugie... ona nie działa. W jednej chwili idziemy sobie równolegle w opowiadaną historią, by w następnej stanąć jak wryci, zastanawiając się, co się właściwie wydarzyło. Więc od pewnego momentu już się nie wczuwamy w fabułę, tylko ślizgamy po niej.

Drugi najważniejszy problem to przegadanie. Pragnienie posiada materiał na dłuższą nowelę, ale już nie na powieść. W związku z tym otrzymujemy dużo epizodów o znaczeniu wyłącznie biograficznym oraz narracji bohaterów pobocznych, równie mało wnoszących do fabuły. Główne wątki są niejednokrotnie przez nie po prostu zagłuszane i chciałoby się zawołać: Panie Flanagan, do brzegu!

Trzeci problem to brak równowagi między obiema historiami. Nie zamierzam ukrywać: to wątek Mathinny nas ciekawi, Dickensa postawiłabym kilka poziomów niżej. I to nawet nie dlatego, że ten pierwszy wydaje się nam bardziej egzotyczny i oryginalny. Choć warto zauważyć, że Flanagan dość dużo miejsca poświęcił opisom życia na Ziemi van Diemena, podczas gdy Londyn poznajemy bardzo fragmentarycznie, jakby autor uznał, iż opisano go wystarczająco dużą ilość razy i on tego robić nie musi. Chodzi jednak o to, że historia Mathinny to tak naprawdę trzy intrygujące postaci: ona oraz Franklinowie. Tymczasem w wątku Dickensa mamy... Dickensa. No i paru narratorów epizodycznych, z których najczęściej pojawia się Wilkie Collins, która to postać, jako przyjaciel Charliego i znany pisarz, jest obecna z konieczności, ale której narracja wciskana jest nam zdecydowanie na siłę.

To chyba wszystkie problemy formalne Pragnienia, możemy więc przejść do tej lepszej reszty. I tutaj chcę zwrócić uwagę na pewną nieadekwatność polskiego tłumaczenia tytułu. "Pragnienie" to coś zmysłowego, nierzadko bywa też wzniosłe. Tymczasem w oryginale mamy do czynienia z ordynarnym, egoistycznym "chceniem", co dużo lepiej charakteryzuje całą powieść. Tym, co łączy wszystkich bohaterów jest właśnie kierowanie się własnym "chceniem". To nie do końca książka o samych pragnieniach, lecz raczej o tym, jak skupiając się na nich, wpływamy na życie innych. Marząca o prestiżu lady Jane steruje karierą własnego męża, nie zadając sobie pytania, czy nadaje się on na obrane stanowiska. Marzy też o dziecku, więc adoptuje śliczną aborygeńską dziewczynkę. Boi się jednak zdania otoczenia, traktuje więc ją raczej jak zwierzątko niż córkę. Dickens pragnie satysfakcjonującego związku z kobietą i jest w stanie poświęcić dla tego wiele. W jego postaci najbardziej zafascynowało mnie to, jak swoje romantyczne porażki i brak satysfakcji z życia przekuwa w nienawiść do kobiet. Od początku wiemy, że skupienie na samym sobie nie przyniesie szczęścia żadnemu z bohaterów. Nawet nie z powodu jakiejś kosmicznej sprawiedliwości, ale z powodu krzywdy, jaką tym samym zadają sobie.

Pragnienie to pod wieloma względami dobra powieść, tyle że zabita przez słabą konstrukcję. To chyba najbardziej wyrazisty tego typu przypadek w mojej karierze. Zamiast pozycji fascynującej i wstrząsającej, otrzymujemy coś nieciekawego i nużącego. W związku z tym ciężko mi ją polecić. Jeśli, jak mnie, tematy rasizmu, postkolonializmu czy historii Australii są Wam bardzo bliskie, to możecie rozważyć lekturę. Ale raczej tylko wtedy. Polecam Wam natomiast wcześniejszą powieść tego autora, niesamowitą Księgę ryb Williama Goulda.


Marre


Autor: Richard Flanagan
Tytuł: "Pragnienie"
Oryg. tytuł: "Wanting"
Wydanie: Wydawnictwo Literackie, Kraków 2017
Tłumaczenie: Maciej Świerkocki
Stron: 249
Rok I wydania: 2008 (PL - 2017)
Gatunek: powieść historyczna
Werdykt: nie polecam