środa, 15 marca 2017

Rafał Cichowski "2049" | O mieście w cieniu miasta



Podchodziłam do tej książki jak do jeża. Jestem przeciwniczką vanity publishing i powinnam nie czytać 2049 dla zasady. Ale nominacja do Zajdla (nie żeby ona o czymkolwiek świadczyła) oraz opinie kilku zaufanych osób, że to nie jest takie złe, jakie mogłoby być (ze wskazaniem na nawet niezłe) zaciekawiły mnie. I oto w moich łapkach znalazła się owa cienka książeczka. I po jej przeczytaniu zgadzam się: to mogło być dużo gorsze. Co więcej, gdyby nad 2049 popracować, otrzymalibyśmy coś naprawdę dobrego. A tak...

Wyobraź sobie, że już nigdy nie musisz się martwić o pieniądze. Twoja praca jest czystą przyjemnością, a twoje życie, niekończącym się pasmem sukcesów. Mieszkasz w największym, najbardziej zaawansowanym technologicznie mieście na świecie, kilometr nad ziemią, skąd rozciąga się zapierający dech w piersiach widok na wszystkich tych nieszczęśników daleko w dole, którzy muszą brać kredyty i stać w korkach.

Wyobraź sobie, że za chwilę do nich dołączysz.

Robert Welkin nie jest przygotowany na to, co czeka go poza murami Ketry. Całe życie spędzone w kokonie perfekcyjnie zorganizowanego systemu nie pozwoliło mu wyrobić w sobie instynktu przetrwania. Ale Robert nie zamierza się poddawać. Wspierany przez przydzieloną z urzędu psychoterapeutkę podejmie próbę uporządkowania swojego życia... i zrobi to w najgorszy z możliwych sposobów.

źródło opisu: okładka

Pierwszym zaskoczeniem okazał się styl autora. Pisze naprawdę całkiem nieźle. Przede wszystkim udźwignął ciężar narracji w czasie teraźniejszym. Tak, to jest jedna z tych pozycji, w których futuryzm świata podkreśla się typem narracji. Wiem, że z tego powodu ma ona wielu przeciwników, ale ja ją naprawdę lubię i stwierdzam, że Cichowski posługuje się nią bardzo sprawnie. Barwnie opisuje stworzony przez siebie świat i dynamicznie przedstawia sceny akcji. Potrafi również korzystać z pastiszu, co widzimy we fragmentach popularnonaukowej książki o Ketrze albo recenzji koncertu Leonarda. Z drugiej strony w 2049 nie ma zwyczajnie miejsca, by mógł się on popisać ewentualnym kunsztem. Żadnego dłuższego monologu wewnętrznego bohatera czy opisu, który mógłby nas zachwycić. Żadnego stylistycznego popisu.


Krócej się nie dało?

I w ten oto piękny sposób przechodzimy do wad książki. I największej z nich: skrótowości. Ta powieść jest zwyczajnie za krótka i w związku z tym każdy z elementów otrzymał za mało miejsca. <początek złośliwego przytyku> Im mniej znaków tym chyba taniej w vanity. </koniec złośliwego przytyku> Niszczy to całą strukturę powieści. Sam początek: nasz protagonista zostaje wyrzucony z Ketry A. No i fajnie. Spędziliśmy w niej idealnie sześć stron i jest nam ona (protagonista w sumie również) idealnie obojętna. W sumie później jest niewiele lepiej. Dużo dobrego zdziałałyby drobne epizody nastawione na budowanie klimatu, ale takich niestety brakuje. Wyrzuty sumienia Welkina co do działalności w mafii również powinny pojawiać się stopniowo, a nie wedle zasady: "Hej, teraz nagle musisz zdać sobie sprawę, jak bardzo twoje życie jest bez sensu!". Poprzedzające je fragmenty (bo autor nie zdecydował się podzielić książki na rozdziały) są dla kontrastu wyprane z jakichkolwiek refleksji czy introspekcji. Zawodzi również zakończenie; budowane napięcie oraz użyte schematy (o nich za chwilę) wskazywałyby na super rozpier... albo przynajmniej ciekawą konfrontację. Rozwiązanie akcji jest tymczasem tak stonowane, że wcale go nie ma, i tylko dziwimy się, że już po wszystkim. Pseudo-otwarty epilog z gatunku "ej, niby wszystko zakończone, ale właśnie otrzymaliśmy wiadomość o wyjaśnieniu ostatniej małej niewiadomej, którego Wam jednak nie przedstawimy" również nie pomaga.

Brak rozwinięcia pewnych elementów szkodzi również światu przedstawionemu. Do połowy książki zastanawiałam się, dlaczego wszyscy w zasadzie tak bardzo cisną się do Ketry A. Więcej mówiło się o jej wadach niż zaletach. Później jej sukces wyjaśnia się pragnieniem poczucia bezpieczeństwa, ale co innego wyjaśnić coś, a co innego dać to poczuć czytelnikowi. Ja niczego podobnego nie poczułam. To samo tyczy się Ketry B. Zaraz po przenosinach do niej, wszystko wokół opisywane jest jako zepsute, brzydkie i w ogóle brud, syf i malaria. Później jednak niczego takiego już nie ma. W teorii bohater mógłby się przyzwyczaić, ale de facto nie wiemy. Generalnie przemyślenia są przedstawiane jedynie wówczas, gdy jest to niezbędne dla fabuły. Dlatego Welkin wydaje się wyjątkowo nijakim protagonistą.

Ciekawe mogłoby się okazać zagłębienie w przyczyny ogólnej aury beznadziei panującej w "drugim" mieście. Niby cień wież Ketry A... ale to wszystko tak bardzo po łebkach! Oprócz ogólnej inwigilacji autor nie porusza niemal żadnych problemów tego "wspaniałego" miasta, a wystarczy chwilę pomyśleć, by zdać sobie sprawę, że to tak naprawdę tylko olbrzymie korpo. Pogłębienie tego wątku również mogłoby przysłużyć się książce, ale niestety nic tutaj pogłębione nie zostało. Całość jest spójna tylko na pierwszy rzut oka.


Wtórność nad wtórnościami i wszystko wtórność

Drugą wadą jest wtórność. Nawet nie schematyczność, bo w tej pozycji, starającej się łączyć akcję z odrobiną przemyśleń (przynajmniej ja to tak odebrałam; podkreślam wyrażenie "starającej się"), ciekawe wykorzystanie schematów mogłoby wyjść na dobre. Nic po prostu nie wyróżnia 2049 spośród wielu innych powieści gatunku. Nie znajdziemy tu żadnego świeżego spojrzenia czy idei zmuszającej do refleksji. Mniej więcej od połowy rozpoczęłam poszukiwania takichże rzeczy, ale moje nadzieje na zostanie pozytywnie zaskoczoną okazały się płonne. Wszystko już było. Wielkie miasta. Powszechna inwigilacja. Zagubiony bohater wikłający się w usługi mafii i wydobywający się z tego syfu dzięki ukochanej kobiecie (której z tego samego powodu niemalże nie stracił oczywiście). Zaginiony ojciec, wydający się mieć wpływ na niepokojące zdarzenia wokół. Mafioso, który choć brutalny, to budzi w czytelniku sporą dozę sympatii. Dziwny gostek, który chyba zna przyszłość, ale właściwie to do końca nie wiadomo. (Na marginesie: to prawdopodobnie najsłabszy wątek w powieści. Mogłoby by go nie być i w rezultacie tylko zaśmieca głowę. Mógłby wprowadzać motyw przeznaczenia. Ale ten motyw pasuje jak kwiatek do kożucha). Wszystkie te motywy plączą się gdzieś w naszej świadomości i aż dziw bierze, że Cichowskiemu udało się nie umieścić w książce niczego od siebie. Być może lekarstwem okazałoby się rozwinięcie któregoś z wcześniej wymienionych pomysłów. Ale tak się nie stało. Więc chyba skończę z tym gdybaniem. Powiem tylko, że przez całą lekturę wisiało nade mną widmo Futu.re (moja recenzja tutaj). 2049 nie miało szans.

Jak wspomniałam, autor pisze sprawnie i książkę czyta się naprawdę szybko. Połknęłam ją w ciągu dwóch dni z kawałkiem, ale właściwie pewnie dałoby się w jeden. Skoro to vanity, to wypadałoby wspomnieć o wydaniu. Błędów (jakichkolwiek) nie go ma na szczęście zbyt wiele. A jak już są, to raczej drobne i nierażące. W książkach "legitnych" wydawnictw spotykałam ich nieraz dużo więcej (tak SQN, niestety głównie do ciebie piję). Autor dobrze obsługuje język polski, co było pozytywnym zaskoczeniem. Dużo większe zastrzeżenia budzi we mnie oprawa. Bo żeby w książce niespełna trzystustronicowej miękki grzbiet się łamał, to drobna przeginka...

Gdyby nad 2049 popracowali porządnie autor z redaktorem, to mogłoby wyjść coś ciekawego. A tak otrzymaliśmy powieść bardzo nijaką i wtórną. Przeczytać i zapomnieć. Teoretycznie mogłaby ona zaspokoić jakichś nowicjuszy w gatunku. Ale wolę im polecić coś ciekawszego. Czyli odradzam.


Marre


Zobacz także:



Autor: Rafał Cichowski
Tytuł: "2049"
Wydanie: Novae Res, 2015
Stron: 282
Rok I wydania: 2015
Gatunek: SF