poniedziałek, 20 sierpnia 2018

O pewnej wyprawie na ryby | "Księga morza" M. A. Strøksnes

Ta książka jest piękna, również za sprawą zaledwie kilku, ale i tak ślicznych ilustracji Barbary Lubas.


Pewnie wiecie, że po literaturę popularnonaukową sięgam rzadko. Jednak w tym wypadku nie mogłam się oprzeć. Nie mogłam się oprzeć genialnemu tytułowi i nie mogłam się oprzeć obiecywanej dygresyjnej formie. I oparłam się tym łatwiej, że nie jest to nawet typowa literatura popularnonaukowa. Zaciekawieni? Zapraszam.

Co za idiotyczny, morderczy zamiar chcemy zrealizować? Czy chodzi o to, by zaspokoić ciekawość? Stanąć oko w oko z własnym strachem? O instynkt łowcy, który każde nam ubić największe zwierzę, jakie teoretycznie jesteśmy w stanie upolować? (s. 289)

Pewnego dnia Morten A. Strøksnes wraz ze swoim przyjacielem, artystą i rybakiem, Hugonem, postanawia złowić rekina polarnego - żyjącą w arktycznych wodach olbrzymią rybę, rzadką i zadziwiającą swoją fizjologią: dożywającą 500 lat, na wpół ślepą, o trującym mięsie. Łowy zajmą im rok i wymuszą kilka podejść, a dwaj panowie znajdą się na ustach większości mieszkańców Lofotów.

Ustalmy na początek jedną rzecz: jeśli oczekujecie epickiej opowieści o zmaganiach z samym sobą, to przeczytajcie Starego człowieka i morze (choć osobiście szczerze nie znoszę tej książki). Tutaj akcji nie znajdziecie, a nawet jeśli, to zostanie ona potraktowana czysto pretekstowo - będzie okazją do opowiedzenia o absolutnie wszystkim, co tylko autorowi przyjdzie do głowy, co tylko mu się skojarzy. O przyrodzie Lofotów, kulturze i historii jej mieszkańców, stworach zamieszkujących głębiny. Strøksnes przekazuje nam informacje z zakresu historii, biologii, geologii, ekologii i nie tylko. Każdy rozdział opowiada o czymś innym, lecz wszystkie napisane są z niebywałą swadą. Nie da się ukryć, że to te "dodatki" stanowią clue książki, że samo polowanie, zwłaszcza tak rozwleczone, nie nadawałoby się na materiał do książki. Nie można traktować tego jako wadę - jak czyni to część rozczarowanych czytelników - to po prostu cecha i, moim zdaniem, największa zaleta Księgi morza.

Przy tej okazji nie potrafię nie zatrzymać się na moment przy bardziej filozoficznym wymiarze takiej struktury opowieści. Księga morza doskonale uwidacznia, jak mocno nasze działania wpisane są wpisane w olbrzymi kontekst historyczny i jak mało wiemy o rzeczach, które nas otaczają. Jak wielkie bogactwo treści nam umyka. Również sam autor porusza te strony, pisząc o zmianach klimatu i o odchodzeniu w niepamięć świata, jaki znamy.

Szkoda tylko, że tak ciekawa książka nie doczekała się jednego: porządnej polskiej redakcji i korekty. Nie chodzi tylko o klasyczne kwiatki w stylu suszoną, a także soloną i suszoną (s. 293) czy tajemniczych Pomorów (prawdopodobnie Pomorzan) ze strony 76, ale błędy naukowe - Z każdą nową ekspedycją odkrywa się nowe gatunki, lecz także nieznane dotąd organizmy (s. 51) czy twierdzenie, że woda powstaje z połączenia atomu tlenu i atomu wodoru, podczas gdy chodziło o cząsteczkę tego drugiego (s. 124). Książce podróżniczo-przygodowej można kilka takich błędów wybaczyć, ale popularnonaukowej wielu podobnych już nie.

Recenzja krótka i jakaś taka poszarpana, ale też nie ma tu dużo do roztrząsania: Księga morza to dobra, oryginalna książka wypełniona po brzegi fascynującymi tematami. Idealna lektura zarówno dla miłośników przyrody, jak i wszelakich ciekawostek. Polecam.


Marta


PS. Podczas pisania tej książki nie ucierpiał żaden rekin polarny. I mają szczęście.


Autor: Morten A. Strøksnes
Tytuł: "Księga morza, czyli jak złowić rekina giganta z małego pontonu na wielkim oceanie o każdej porze roku"
Oryg. tytuł: "Havboka – eller Kunsten å fange en kjempehai fra en gummibåt på et stort hav gjennom fire årstider"
Wydanie: Wydawnictwo Literackie, Kraków 2017
Tłumaczenie: Maria Gołębiowska-Bijak
Stron: 337
Rok I wydania: 2015 (PL - 2017)