Dzisiaj postanowiłam Wam opowiedzieć o trzech powieściach graficznych, które przeczytałam w ostatnim czasie. Dla odmiany #wskrócie. Zbieżność wydawnictwa (timof i cisi wspólnicy) przypadkowa. Serio. W przeciwieństwie do książek, komiksów nie kojarzę jeszcze po wydawnictwach. Ale nie przedłużam już i zapraszam.
Ten krótki komiks do przeczytania w kwadrans w założeniu scenarzysty ilustruje problem przemocy domowej. Główne zarzuty, jakie wobec niego napotkałam, to epatowanie przemocą. Tak, jest to powieść graficzna bardzo naturalistyczna, ale brutalność stanowi jej integralną część i ma w bezkompromisowy sposób przedstawić główne zagadnienie. Nie potrafię tego absolutnie uznać za złamanie zasady decorum.
Problem pojawia się gdzie indziej. Otóż Kwaśne jabłko nie mówi absolutnie nic nowego o przemocy domowej, nie pokazuje pomijanych jej przejawów ani nie dokonuje ciekawej analizy zjawiska. Co więcej spłaszcza problem, prezentując go przy użyciu sterty zużytych stereotypów. Ofiarą jest żona, szara myszka, zarabia średnio jako nauczycielka, uważa się za "wybraną przez męża". On jest hiperprzystojny, zajmuje wysokie stanowisko. Oboje bardzo religijni. Mąż bije, bo "zupa była za słona" (to chyba miało być meta, ale nie wyszło), bo żona nie dość dba o dom. W tle alkohol, poronienie i parę innych rzeczy, o których pisać nie będę, gdyż streściłabym cały komiks.
Na koniec napiszę, że mi smutno, bo przemoc domowa to jeden z tych problemów, o których warto pisać i mówić. Ale mądrze. I nie wiem, kiedy autorzy wszystkich rodzajów tekstów kultury nauczą się, że wrzucenie wszelkich możliwych stereotypów do jednego utworu nie uczyni ich dzieła uniwersalnym ujęciem tematu. A wręcz osiągnięcie takiego celu uniemożliwi.
Na koniec napiszę, że mi smutno, bo przemoc domowa to jeden z tych problemów, o których warto pisać i mówić. Ale mądrze. I nie wiem, kiedy autorzy wszystkich rodzajów tekstów kultury nauczą się, że wrzucenie wszelkich możliwych stereotypów do jednego utworu nie uczyni ich dzieła uniwersalnym ujęciem tematu. A wręcz osiągnięcie takiego celu uniemożliwi.
"Kwaśne jabłko" scenariusz: Jerzy Szyłak, rys.: Joanna Karpowicz; timof i cisi wspólnicy, Warszawa 2017
Zacznę od tego, co pisałam już wszędzie: to zdecydowanie najlepszy komiks, jaki dane mi było przeczytać w tym roku*. A czytałam taką klasykę jak Maus czy Persepolis. Plus ostateczne potwierdzenie faktu, że powieści graficzne oparte na faktach przyciągają mnie, a potem podobają mi się, najbardziej.
O czym tym razem? Fun Home to terapeutyczna opowieść autorki o jej ojcu: człowieku trudnym i wymykającym się jednoznacznej ocenie. Kim był? Gejem zmuszonym ukrywać swoje prawdziwe ja w małym miasteczku? Egocentrykiem niedbającym o własną rodzinę? Może nimi dwoma, a może żadnym z nich.
W swojej powieści graficznej Bechdel rezygnuje z chronologii, by podążać tropem własnej ewolucji stosunku do ojca. Nie ma tu jednak mowy o chaosie, całość jest uporządkowana i przemyślana. Autorka niezwykle ciekawie porusza temat seksualności, ról płciowych oraz dojrzewania. Całość dosłownie zanurzona jest w literaturze - wspólnej pasji ojca i córki. Świetna, niejednoznaczna i dająca dużo do myślenia lektura.
*W okresie między napisaniem tego wpisu a jego publikacją przeczytałam V jak Vendettę i nie jestem już pewna tak jednoznacznego zwycięstwa Fun Home, ale niech jeszcze chwilę pobryluje, bo naprawdę zasłużył.
"Fun Home" Alison Bechdel, tł. Wojciech Szot, Sebastian Buła; Warszawa 2014
Niebieski pigułki to historia związku autora z nosicielką wirusa HIV. Poza tradycyjnym rozwijaniem relacji i nauki życia z jej synkiem z poprzedniego związku (również seropozytywnym) muszą pokonywać własne lęki i przyzwyczajać do ograniczeń w imię miłości.
Powieść graficzna ma ciekawą kreskę, a sam komiks dużo mówi o codziennym życiu z HIV (różnym od dramatycznych wizji zazwyczaj prezentowanych w dziełach kultury oraz mediach, a pochodzących z początków epidemii) i rozwiewa wiele mitów. Jednak po pierwsze autor moim zdaniem zbyt dużo opowiada "w dymkach", a za mało pokazuje (co zwłaszcza w komiksie jest moim zdaniem olbrzymim przewinieniem). Po drugie zaś wydaje się rozdarty między pisaniem analizatorskiej biografii (w stylu wyżej opisanego Fun Home) a intymnej historii i ostatecznie wychodzi mu dość proste wspomnienie. I choć wciąż jest to pozycja wartościowa i dobrze się czytająca, to z całego tego pomysłu można było wyciągnąć moim zdaniem dużo więcej.
"Niebieskie pigułki" Frederik Peeters, tł. Wojciech Birek, Warszawa 2016