Jest też film. Z przyjemnością obejrzę :) zdjęcie po prawej: janeaustenfilmclub.blogspot.com |
Najpierw szybka informacja: to nie jest pełna wersja. Pełną wersję znajdziecie tutaj po angielsku i jest ona kilka razy dłuższa od recenzowanej (dla porównania w polskiej znajdziemy odpowiednio 17 i 15 rozdziałów). Gdy to zrozumiałam, najpierw się zdenerwowałam (oj, i to mocno), a potem napisałam do wydawnictwa. I w tym miejscu dziękuję za szczerą odpowiedź. Ktoś nie sprawdził i wziął wcześniejsze tłumaczenie. Dobra. Nie zamierzam jednak nikogo z Was oszukiwać i dlatego lojalnie uprzedzam.
Amy Dorrit, zwana Maleńką, urodziła się i wychowała w więzieniu dla dłużników Marshalsea, do którego jej ojciec trafił, po tym, jak zniknęły pieniądze, za które był odpowiedzialny. Dziewczyna nie zna innego świata, ale nie przeszkadza jej to i stara się, aby życie jej rodziny było jak najlepsze. Zarabia na życie, szyjąc u sparaliżowanej pani Clennan. Pewnego dnia do jej domu wraca po dwudziestu latach syn, Arthur. Podąża on śladem informacji, którą na łożu próbował wyjawić mu ojciec. Fascynuje go, dlaczego jego zimna matka zatrudniła pogodną Amy, i zaczyna się interesować jej losami.
Od tamtej chwili podchodziłam do książki jak do jeża. Wersja skrócona kojarzy mi się z całkowitym odarciem z elementów literackich i pozostawieniem samego streszczenia. Ale w końcu wzięłam się do lektury i po kilku stronach przekonałam się do niej. Największa zmiana polega na wyrzuceniu charakterystycznej dla Dickensa rozwlekłości, którą poznałam w Dawidzie Copperfieldzie (moja recenzja tutaj). Otrzymujemy krótkie, konkretne rozdzialiki bez uszczerbku na jakości. Całość czyta się równo i bardzo szybko; to lektura na jeden lub półtora dnia. Braku czegoś doświadczyłam właściwie tylko w jednym momencie, kiedy o Maleńkiej wspomina się jako o czyjejś (to bardzo ważny dla fabuły moment, dlatego opisuję to w ten sposób) siostrzenicy, przy czym dotąd nie słyszeliśmy nic o rodzeństwie jej matki (i później też nie). Mam wrażenie, że w oryginale rozwinięto to bardziej i lepiej umotywowano. A przynajmniej chciałabym, żeby tak było.
Od tamtej chwili podchodziłam do książki jak do jeża. Wersja skrócona kojarzy mi się z całkowitym odarciem z elementów literackich i pozostawieniem samego streszczenia. Ale w końcu wzięłam się do lektury i po kilku stronach przekonałam się do niej. Największa zmiana polega na wyrzuceniu charakterystycznej dla Dickensa rozwlekłości, którą poznałam w Dawidzie Copperfieldzie (moja recenzja tutaj). Otrzymujemy krótkie, konkretne rozdzialiki bez uszczerbku na jakości. Całość czyta się równo i bardzo szybko; to lektura na jeden lub półtora dnia. Braku czegoś doświadczyłam właściwie tylko w jednym momencie, kiedy o Maleńkiej wspomina się jako o czyjejś (to bardzo ważny dla fabuły moment, dlatego opisuję to w ten sposób) siostrzenicy, przy czym dotąd nie słyszeliśmy nic o rodzeństwie jej matki (i później też nie). Mam wrażenie, że w oryginale rozwinięto to bardziej i lepiej umotywowano. A przynajmniej chciałabym, żeby tak było.
Co do bohaterów... I tu kolejna wina wydania: mam ochotę wszystko zrzucić właśnie na nie, choć nie wiem, jak sprawa wyglądała w oryginale. Dickens dał mi się poznać jako kreator wspaniałych postaci drugoplanowych. Tutaj są one skonstruowane dobrze i nie wydają się papierowe, aczkolwiek aż proszą się, by poświęcić im więcej miejsca. Jedynym wątkiem, który rozwinięto w satysfakcjonujący sposób jest ten dotyczący Tattycoram i Meaglesów. Pozostaje poza głównym nurtem, ale ciekawie też go uzupełnia.
Główna bohaterka... może irytować. Jest bowiem idealna. Już chyba wolałam biernego Dawida Copperfielda. Ale jednocześnie wraz z całą rodziną świetnie wpisuje się w motyw bogacenia się i stawania biednym, przenikający całą powieść. Mamy tu dłużników, oszustów czy niespodziewanych spadkobierców. Pieniądze stanowią napęd dla całej fabuły i w znaczący sposób wpływają na losy każdego z bohaterów. Jednak z drugiej strony jest to również opowieść o wdzięczności, oddaniu, pokorze i bezinteresowności. Oba elementy, pozornie sprzeczne, ciekawie się przeplatają i składają na prawdziwą wartość Maleńkiej Dorrit.
Nie jest to dzieło trudne. Zaskoczyło mnie wręcz swoją lekkością. Główni bohaterowie przezwyciężają trudności i wszystko kończy się happy endem. Dobrzy zostają nagrodzeni, a ci źli ukarani. Trochę tylko szkoda pana Dorrit. Pod tym względem zakończenie skojarzyło mi się z tym z komedii romantycznych i nieco raziło swoją cukierkowością oraz naiwnością. To mój największy zarzut w stosunku do książki.
Jak wspomniałam, Maleńką Dorrit opracowano bardzo sprawnie. Język i styl są barwne; delikatnie trącą myszką, ale w dobrym znaczeniu tego słowa, tworząc miły klimat (nie sądziłam, że kiedykolwiek będę chwalić coś takiego). Moje jedyne zastrzeżenia to trochę literówek w pierwszej połowie i wybiórcze spolszczanie imion. Właściwie nie mam nic przeciwko zabiegowi jako takiemu, ale jeśli w jednym miejscu spotykamy Henrykę, a w drugim Arthura, to należałoby to trochę ujednolicić.
Podsumowując, Maleńka Dorrit to przemiła lektura, która uprzyjemni letni dzień. Lekka, nieprzekombinowana, z uniwersalnym morałem. Polecam nawet w wersji skróconej. Aczkolwiek mam nadzieję, że kiedyś doczekamy się pełnego tłumaczenia.
Marre
PS. Wydanie jest piękne, ale 44,90 zł za niecałe 300 stron, nawet w twardej oprawie, to drobna przesada.
Polecam:Główna bohaterka... może irytować. Jest bowiem idealna. Już chyba wolałam biernego Dawida Copperfielda. Ale jednocześnie wraz z całą rodziną świetnie wpisuje się w motyw bogacenia się i stawania biednym, przenikający całą powieść. Mamy tu dłużników, oszustów czy niespodziewanych spadkobierców. Pieniądze stanowią napęd dla całej fabuły i w znaczący sposób wpływają na losy każdego z bohaterów. Jednak z drugiej strony jest to również opowieść o wdzięczności, oddaniu, pokorze i bezinteresowności. Oba elementy, pozornie sprzeczne, ciekawie się przeplatają i składają na prawdziwą wartość Maleńkiej Dorrit.
Nie jest to dzieło trudne. Zaskoczyło mnie wręcz swoją lekkością. Główni bohaterowie przezwyciężają trudności i wszystko kończy się happy endem. Dobrzy zostają nagrodzeni, a ci źli ukarani. Trochę tylko szkoda pana Dorrit. Pod tym względem zakończenie skojarzyło mi się z tym z komedii romantycznych i nieco raziło swoją cukierkowością oraz naiwnością. To mój największy zarzut w stosunku do książki.
Jak wspomniałam, Maleńką Dorrit opracowano bardzo sprawnie. Język i styl są barwne; delikatnie trącą myszką, ale w dobrym znaczeniu tego słowa, tworząc miły klimat (nie sądziłam, że kiedykolwiek będę chwalić coś takiego). Moje jedyne zastrzeżenia to trochę literówek w pierwszej połowie i wybiórcze spolszczanie imion. Właściwie nie mam nic przeciwko zabiegowi jako takiemu, ale jeśli w jednym miejscu spotykamy Henrykę, a w drugim Arthura, to należałoby to trochę ujednolicić.
Podsumowując, Maleńka Dorrit to przemiła lektura, która uprzyjemni letni dzień. Lekka, nieprzekombinowana, z uniwersalnym morałem. Polecam nawet w wersji skróconej. Aczkolwiek mam nadzieję, że kiedyś doczekamy się pełnego tłumaczenia.
Marre
PS. Wydanie jest piękne, ale 44,90 zł za niecałe 300 stron, nawet w twardej oprawie, to drobna przesada.
- Fanom autora i literatury dziewiętnastowiecznej
- Szukającym ciepłej i napełniającej nadzieją powieści
- Wielbicielom rodzinnych tajemnic
- Osobom nielubiącym naiwnej literatury
Za książkę dziękuję wydawnictwu:
Tytuł: "Maleńka Dorrit"
Oryg. tytuł: "Little Dorrit"
Wydawnictwo: MG
Tłumaczenie: Cecylia Niewiadomska
Stron: 283
I wydanie: 1857 (PL - 1925?)
Gatunek: obyczajowe
Ocena: 7/10