niedziela, 10 lipca 2016

Eric-Emmanuel Schmitt - HISTORIE MIŁOSNE | Jak nie pisać o miłości


Dotąd Erica-Emmanuela Schmitta czytałam tylko raz. Był to oczywiście "Oskar i pani Róźa", moja lektura i naprawdę genialna pozycja. Później niby widziałam w bibliotece sporo jego książek, ale jakoś nie wypożyczyłam żadnej. Kiedy już zdecydowałam się to zrobić, nie wiedziałam, co wybrać. Skończyło się na "Historiach miłosnych", bo 1) uwielbiam opowiadania, 2) opowiadania najlepiej obrazują umiejętności pisarza, 3) lubię, gdy autorzy tzw. literatury ambitnej piszą o miłości. Tylko, że pomyliłam się w kwestii ostatniej. Proza Erica-Emmanuela Schmitta nie jest ambitna. Choćby nie wiem, jak się starał.

Staruszka wspomina swoją miłość do księcia, pewna kobieta po kilkudziesięciu latach małżeństwa zabija swojego męża, inna codziennie przychodzi z kwiatami na dworzec. Odette kocha swojego ulubionego pisarza, pewien aktor pragnie odnaleźć księżniczkę, z którą niegdyś spędził jedną noc, Helene uczy się, czym jest prawdziwa miłość, mężczyzna prowadzi podwójne życie, a jedno rozstanie prowadzi do całej lawiny wydarzeń...

W zasadzie zbiór dużo by zyskał, gdyby wyrzucić wszystkie owe starania. Bo największą wadą tej książki jest pretensjonalność. Pretensjonalność objawiająca się na wielu poziomach. Pierwszy to oczywiście fabularny. O miłości pisano dużo (oj, za dużo) i wydaje mi się, że obecnie najlepszym sposobem na ujęcie tematu jest prostota. Schmitt w wielu przypadkach jednak przekombinował. W większości opowiadań sięga po nieprawdopodobieństwo, która poznałam w "Oskarze i pani Róży". I właściwie sprawdziło się ono słownie raz (o tym jednym razie za chwilę). A to dlatego, że wymyślne wymysły połączone są z wyjątkowym ubóstwem rozwiązań fabularnych. Co się za tym określeniem kryje? W ośmiu opowiadaniach otrzymujemy min. cztery ataki serca, względnie udary mózgu* (nie liczę dwóch zawałów u jednego bohatera, to by było zbyt proste), jakieś trzy nowotwory, trzy opowiadania związane z wypoczynkiem nad Morzem Północnym i również w trzech głównym bohaterem oraz równocześnie narratorem jest pisarz, którego możemy utożsamiać z autorem (choć mam nadzieję, że to moja nadinterpretacja, bo taka laurka jak w "Odette Jakkażdej" godna jest wyłącznie Katarzyny Michalak). SERIO?! Pierwszy raz spotykam się chyba z czymś takim. Większość autorów chyba pojęła, że choćby utwory w zbiorku zahaczały o podobną problematykę, to powinny się nieco różnić. Schmitt jednak nie.

Drugą rzeczą pretensjonalną jest dla mnie forma opowiadań. Z jednej strony bardzo prosty styl i język, które mnie, osobę zawsze głodną odrobiny kunsztu literackiego, nieco rozczarowały. Z drugiej jednak autor kilkukrotnie sili się na dziwną pseudopoetyckość przywodzącą na myśl twórczość Coelho. Choć mnie najbardziej drażniło coś innego. Przedstawię to na przykładzie "Zbrodni doskonałej", najlepszego utworu w zbiorze i obiektywnie naprawdę dobrego. To właśnie o niej wspominałam wyżej. To nie jest historia codzienna, ale naprawdę ciekawie odnosi się do sfery uczuciowej i właśnie czegoś takiego oczekiwałam od "Historii miłosnych" (ale otrzymałam wyłącznie tutaj. Prawdopodobnie powinnam to jakoś wyeksponować. Ale nie mam już sił). Otóż (nie chcę Wam spoilerować) w czasie procesu poznajemy całą prawdę i widzimy bohaterki reakcję bohaterki na nią. I bum!, tu należałoby by skończyć. Tymczasem autor/narrator zaczyna zagłębiać się w jej psychikę, co daje nam... nic. Jakby Schmitt uznał, iż miejsce do refleksji jest zbędne i że jego czytelnicy nie zrozumieją nic, jeśli nie poda im się tego na porcelanowym półmisku i to przybrane zwiędłą sałatą... (<-- taka uwaga, co do jakości owych wywodów). Takie zabiegi pojawiają się częściej, aczkolwiek w tym przypadku ubodły mnie najbardziej, gdyż połączono je ze świetną całością. Należy się zdecydować: albo pisze się ambitnie, albo dla mas, które uznaje się za głupie.

Wypadałoby jeszcze osobno skomentować sztukę dołączoną do zbiorku, czyli "Tektonikę uczuć". I właśnie to robię: patologia.

Pod koniec recenzji znów pojawia się ten problem: co jest ze mną nie tak? Tylu osobom się podobało, a ja... przeczytałam. Bo czyta się szybko, bo duża czcionka, bo siedziałam na wykładzie sama nie wiem o czym i w drugiej połowie ktoś się zmiłował i włączył światło... Ale ja naprawdę chciałam czegoś lepszego. Nie polecam, może z wyjątkiem owej "Zbrodni doskonałej". A do Schmitta już raczej nie wrócę.

Marre

*min., bowiem jak sierota zapomniałam podliczyć to zaraz po zakończeniu lektury i ponad miesiąc później mogę tylko próbować sobie przypomnieć. Tak więc rachunek może różnić się o jeden w te lub wewte.

PS. Dziękuję jednemu z tłumaczy za zwrot "mrugnąć rzęsami". To prawdziwy miód na moje skołatane serce.

Plusy:
  • opowiadanie "Zbrodnia doskonała"
  • szybko się czyta
  • duża czcionka

Minusy:
  • cała reszta

Autor: Eric-Emmanuel Schmitt
Tytuł: "Historie miłosne"
Oryg. tytuł: "Odette Toulemonde et autres histoires" (tylko część opowiadań)
Wydawnictwo: Znak
Tłumaczenie: Jan Brzezowski, Barbara Grzegorzewska, Anna Lisowska
Ilustracje: Patrycja Wojtczak
Stron: 460
I wydanie: pierwsze opowiadanie - 2006 (całość PL - 2010)
Gatunek: obyczajowe, romans
Ocena: 4/10 (może być)