Ta grafika po prawej jest ge-nial-na. W ogóle okładka jest świetna. Wyrzuciłabym jedynie to określenie "powieść", bo mnie niezmiennie wkurza. |
Tyle razy powtarzam sobie, żeby nie kupować książek, na punkcie których w Internecie panuje szał, bo zbyt często zostaję ukarana za łatwowierność. Ale trzymanie się tego postanowienia wychodzi mi raczej średnio. Tak też było z "Historią pszczół". I ona również mnie zawiodła. Choć raczej w nietypowy sposób.
Hertfordshire, 1852. William marzył o karierze naukowca przyrodnika. Los jednak chciał inaczej. Żona, gromadka dzieci i sklep z nasionami. Poczucie życiowej porażki sprawiło, że William pogrąża się w depresji. Ponowne natchnienie przychodzi wraz z dawnym naukowym wywodem na temat życia pszczół. William postanawia zbudować ul. Ul, który przyniesie jemu i jego potomkom zaszczyty i sławę…
Stany Zjednoczone, rok 2007. George jest hodowcą pszczół i właścicielem kilkuset uli. Chce rozwijać swoją farmę, by przekazać ją w spadku jedynemu synowi. Cóż z tego, skoro jego marzenia są tak dalekie od marzeń żony i syna. W dodatku wśród pszczelarzy coraz częściej pojawiają się pogłoski o niewyjaśnionej śmierci setek tysięcy owadów.
Chiny, rok 2098. Jedyne miejsce na ziemi, które poradziło sobie z katastrofą. Młoda kobieta Tao całymi dniami ręcznie zapyla drzewa owocowe, które są podstawą gospodarki Chin. Rozpaczliwe chce dać synkowi szansę lepszego życia. Kiedy ten ulega tajemniczemu wypadkowi i zostaje zabrany do szpitala w Pekinie, Tao wyrusza w podróż, gotowa za wszelką cenę odzyskać dziecko.
na podstawie opisu z serwisu LC
Oczekiwałam czegoś ambitniejszego. Bo jakkolwiek by się "Historią pszczół" nie zachwycano, jest to czytadło. Mądre, z morałem, ale czytadło. Ciekawie splata dwa tematy: pszczół i więzi rodzica z dzieckiem. Jednak robi to w ten mdły, czytadłowy sposób, który wyklucza każdą głębię. Nie twierdzę, że takie pozycje nie są potrzebne, ale rozczarowałam się.
Jednak w ogóle to miałam zacząć od ponarzekania na wydawnictwo. Książka kosztuje 44,90 zł i okej, jestem skłonna tyle zapłacić "bo twarda oprawa", szczególnie że otrzymujemy ponad 500 stron lektury. Jednak po otwarciu okazuje się, iż a) czcionka jest gigantyczna b) interlinia jest gigantyczna c) marginesy są gigantyczne d) rozdziały są króciutkie e) zaczynają się zawsze w połowie strony. Nie znam się na tym, ale mam wrażenie, że spokojnie można by to "ścisnąć" to trzystu kilkudziesięciu stronic bez większego uszczerbku na estetyce. I wyszłoby uczciwiej.
Ale wracajmy do samej treści. A konkretnie postaci. Mamy jedną kobietę i dwóch mężczyzn. I prawdopodobnie nie narzekałabym tak na pozostałe aspekty, gdyby zaserwowano mi porządnych bohaterów. Lecz tak się oczywiście nie stało. Tao to typowa powieściowa matka gotowa zrobić wszystko dla swojego dziecka i choć to właśnie jej "perypetie" śledziłam najchętniej, to z pewnością nie ze względu na protagonistkę. Co do panów zaś... Zdziwiło mnie, że u autorki (z naciskiem na jej płeć) przeważają bohaterowie męscy. Ale okej, jestem wolna od uprzedzeń. I co otrzymuję w zamian za moją wyrozumiałość? Wrażenie, że facetowatość obu facetów polega głównie na nieracjonalnym zachowaniu. Oraz wybuchach, względnie tłumieniu emocji, egoizmie i skłonności do patriarchalnego despotyzmu (wymyśliłam to określenie na bieżąco i brzmi trochę strasznie). Jedna taka postać - jak najbardziej. Ale dwie? Przeciwstawione skrajnie altruistycznej matce? Czy to już seksizm? W każdym razie nie wczułam się w żadnego z bohaterów, a pomimo sporej ilości miejsca poświęconej ich myślom i emocjom, nie doznałam żadnej psychologicznej głębi.
Skupię się może na poszczególnych historiach. William. Sam pomysł na rozchwianego emocjonalnie bohatera wychodzącego z depresji uważam za świetny. Obraz zmieniającego się stosunku do żony również. Tylko samą fabułę niesamowicie spoiluje nam opis na okładce (różni się od tego, który wydawnictwo opublikowało w Internecie) i właściwie nie pozostawia już zbyt wiele miejsca na cokolwiek. Wiemy, jak to się wszystko skończy.
George. O ile William chwilami wyłamywał się z zarysowanego przeze mnie schematu, to George nie. Rozumiem, że autorka chciała skonstruować prostego człowieka przywiązanego do swojej ziemi oraz wartości. A przez to często zacofanego i nietolerancyjnego. Zawsze nieco bawi mnie takie tendencyjne łączenie tradycjonalisty z "zacofańcem", ale rozumiem konwencję. Tyle, że nie rozumiem samego George'a. Chwilami czułam się wręcz zmuszana, by mu współczuć. Ale nie potrafiłam, bo wydawał mi się (i wciąż wydaje) niespójny i zwyczajnie nie potrafiłam pojąć jego motywacji oraz logiki działań. Mam wrażenie, że to wszystko dlatego, iż autorka chciała podkreślić kontrast pomiędzy nim a jego synem wolącym literaturę od hodowli pszczół. A jako że syn jest przeciętnym młodym człowiekiem, któremu nie można nic zarzucić, to z ojcem musiało być coś nie halo. Konstrukcja bohaterów balansujących na granicy "antybohaterstwa" jest niezwykle trudna i Lunde zwyczajnie temu zadaniu nie podołała.
I wreszcie Tao. Jak wspomniałam, bohaterka to znana nam z popkultury matka za wszelką cenę dążąca do odzyskania dziecka. Pod tym względem niczego niesamowitego nie otrzymujemy. Jednak mnie najbardziej ciekawiła wizja przyszłości zarysowana przez autorkę. Pod względem socjologicznym nie mam zastrzeżeń. Ale pod kątem naukowym... już bardziej. Przede wszystkim Lunde jakby zapomniała o tym, że nie wszystkie rośliny są zapylane przez zwierzęta, ale że istnieją również takie wiatropylne i choć gatunkowo stanowią one mniejszość, to jednak należą do nich tak nieznaczące organizmy jak pszenica, jęczmień czy inne zboża. Czy mi się wydaje, czy wraz z mięsem stanowią one podstawę naszej diety? Mięsem, które za życia (przepraszam wszystkich ewentualnych wegetarian i wegan za to sformułowanie) żywi się głównie trawą, która również jest dziwnym trafem wiatropylna? Interesowała mnie też kwestia tlenu - rozumiem, że większość zapotrzebowania wyrabia (również wiatropylna) tajga, więc problem aż tak duży by nie był, ale miło było by znaleźć jakieś nawiązanie do tej kwestii. Poza tym czy sensowna nie byłaby rozbiórka części opustoszałego Pekinu i założenie tam upraw (dobra pal licho, zatrutą glebę)? I ostatni problem: ręczne zapylanie wydaje mi się strasznie nieergonomiczne...
Dobra jeszcze ostatni mój problem z "Historią pszczół" i potem przyznam, że nie było tak źle. Jest ona zwyczajnie przewidywalna. Około setnej strony mamy wypadek syna Tao (nie znika on tak sam z siebie, jak twierdzi autor blurba). Czytając opis zdarzenia i mając na uwadze tematykę powieści, nie trudno jest domyślić się, co się tak naprawdę stało (przepraszam wszystkich myślących za spoiler, ale i tak doświadczylibyście go w trakcie lektury). Wyjaśnienie jego natury pojawia się jakieś 400 (!) stron później i zgadnijcie: myliłam się czy nie? Naprawdę, ta zagadka stanowi sedno historii Tao, a jest tak banalna, że to aż przykre.
Tak, teraz następuję ten akapit, w którym piszę, że w zasadzie przeciętnego czytelnika kilka poprzednich akapitów zniechęcać do lektury nie powinno. Bo to generalnie miłe, babskie czytadło (po raz kolejny zaznaczam, że nie uważam tego za określenie pejoratywne) z gatunku tych mądrzejszych. Styl oraz język są bardzo proste, co nieco mnie rozczarowało, ale sama powieść została napisana niezwykle lekko i czyta się ją bardzo szybko. W jedno popołudnie (tylko popołudnie) pochłonęłam bez większego wysiłku 250 stron, a to nawet jak na mnie jest liczba horrendalna.
"Historia pszczół" to ciepła opowieść o nadziei i rodzinie. Oraz pszczołach. Taka do poczytania, z oryginalnym pomysłem. Jednak mnie osobiście zawiodła. I to jest cały bezsens nachalnej reklamy: czytelnik ma wydać pieniądze, ale satysfakcja z lektury to już inna para kaloszy.
Marre
Skupię się może na poszczególnych historiach. William. Sam pomysł na rozchwianego emocjonalnie bohatera wychodzącego z depresji uważam za świetny. Obraz zmieniającego się stosunku do żony również. Tylko samą fabułę niesamowicie spoiluje nam opis na okładce (różni się od tego, który wydawnictwo opublikowało w Internecie) i właściwie nie pozostawia już zbyt wiele miejsca na cokolwiek. Wiemy, jak to się wszystko skończy.
George. O ile William chwilami wyłamywał się z zarysowanego przeze mnie schematu, to George nie. Rozumiem, że autorka chciała skonstruować prostego człowieka przywiązanego do swojej ziemi oraz wartości. A przez to często zacofanego i nietolerancyjnego. Zawsze nieco bawi mnie takie tendencyjne łączenie tradycjonalisty z "zacofańcem", ale rozumiem konwencję. Tyle, że nie rozumiem samego George'a. Chwilami czułam się wręcz zmuszana, by mu współczuć. Ale nie potrafiłam, bo wydawał mi się (i wciąż wydaje) niespójny i zwyczajnie nie potrafiłam pojąć jego motywacji oraz logiki działań. Mam wrażenie, że to wszystko dlatego, iż autorka chciała podkreślić kontrast pomiędzy nim a jego synem wolącym literaturę od hodowli pszczół. A jako że syn jest przeciętnym młodym człowiekiem, któremu nie można nic zarzucić, to z ojcem musiało być coś nie halo. Konstrukcja bohaterów balansujących na granicy "antybohaterstwa" jest niezwykle trudna i Lunde zwyczajnie temu zadaniu nie podołała.
I wreszcie Tao. Jak wspomniałam, bohaterka to znana nam z popkultury matka za wszelką cenę dążąca do odzyskania dziecka. Pod tym względem niczego niesamowitego nie otrzymujemy. Jednak mnie najbardziej ciekawiła wizja przyszłości zarysowana przez autorkę. Pod względem socjologicznym nie mam zastrzeżeń. Ale pod kątem naukowym... już bardziej. Przede wszystkim Lunde jakby zapomniała o tym, że nie wszystkie rośliny są zapylane przez zwierzęta, ale że istnieją również takie wiatropylne i choć gatunkowo stanowią one mniejszość, to jednak należą do nich tak nieznaczące organizmy jak pszenica, jęczmień czy inne zboża. Czy mi się wydaje, czy wraz z mięsem stanowią one podstawę naszej diety? Mięsem, które za życia (przepraszam wszystkich ewentualnych wegetarian i wegan za to sformułowanie) żywi się głównie trawą, która również jest dziwnym trafem wiatropylna? Interesowała mnie też kwestia tlenu - rozumiem, że większość zapotrzebowania wyrabia (również wiatropylna) tajga, więc problem aż tak duży by nie był, ale miło było by znaleźć jakieś nawiązanie do tej kwestii. Poza tym czy sensowna nie byłaby rozbiórka części opustoszałego Pekinu i założenie tam upraw (dobra pal licho, zatrutą glebę)? I ostatni problem: ręczne zapylanie wydaje mi się strasznie nieergonomiczne...
Dobra jeszcze ostatni mój problem z "Historią pszczół" i potem przyznam, że nie było tak źle. Jest ona zwyczajnie przewidywalna. Około setnej strony mamy wypadek syna Tao (nie znika on tak sam z siebie, jak twierdzi autor blurba). Czytając opis zdarzenia i mając na uwadze tematykę powieści, nie trudno jest domyślić się, co się tak naprawdę stało (przepraszam wszystkich myślących za spoiler, ale i tak doświadczylibyście go w trakcie lektury). Wyjaśnienie jego natury pojawia się jakieś 400 (!) stron później i zgadnijcie: myliłam się czy nie? Naprawdę, ta zagadka stanowi sedno historii Tao, a jest tak banalna, że to aż przykre.
Tak, teraz następuję ten akapit, w którym piszę, że w zasadzie przeciętnego czytelnika kilka poprzednich akapitów zniechęcać do lektury nie powinno. Bo to generalnie miłe, babskie czytadło (po raz kolejny zaznaczam, że nie uważam tego za określenie pejoratywne) z gatunku tych mądrzejszych. Styl oraz język są bardzo proste, co nieco mnie rozczarowało, ale sama powieść została napisana niezwykle lekko i czyta się ją bardzo szybko. W jedno popołudnie (tylko popołudnie) pochłonęłam bez większego wysiłku 250 stron, a to nawet jak na mnie jest liczba horrendalna.
"Historia pszczół" to ciepła opowieść o nadziei i rodzinie. Oraz pszczołach. Taka do poczytania, z oryginalnym pomysłem. Jednak mnie osobiście zawiodła. I to jest cały bezsens nachalnej reklamy: czytelnik ma wydać pieniądze, ale satysfakcja z lektury to już inna para kaloszy.
Marre
Plusy:
- ciekawy pomysł
- skupienie się na relacjach pomiędzy rodzicami a dziećmi
- szybko się czyta
- sporo informacji o pszczołach i hodowli (nie miałam pojęcia o istnieniu objazdowych pasiek)
- przyjemna i miła
- pozytywne, tchnące nadzieją zakończenie
- śliczna szata graficzna
- przewidywalność
- słabo skonstruowani bohaterowie
- bardzo prosty język i styl
- wątek Tao słaby pod względem naukowym
- sztuczne pompowanie objętości
Autor: Maja Lunde
Tytuł: "Historia pszczół"
Oryg. tytuł: "Bienes historie"
Wydawnictwo: Literackie
Tłumaczenie: Anna Marciniakówna
Stron: 515
I wydanie: 2015 (PL - 2016)
Gatunek: obyczajowe, historyczne
Ocena: 6/10 (dobry)