niedziela, 24 lipca 2016

Ian Tregillis - MECHANICZNY | Zegarmistrzowie kłamią

Po prawej grafika z oryginalnej okładki. Mimo wszystko wolę polską szatę graficzną. Nawet z podwójnym "y" na stronie tytułowej. (źródło: io9.gizmodo.com)

Kiedyś zdarzyło mi się zrecenzować sam pierwszy rozdział powieści. I żeby było jasne, nie miałam problemu z pisaniem o nim, ale czytaniem go. Gdyż zwyczajnie napisano/przetłumaczono go tak, żeby czytelnika odrzucić, i do tego doprawiono całą masą bzdur. Co zabawne to również był steampunk i również miał w tytule coś "mechanicznego". (Smakowite szczegóły tutaj). Nic więc dziwnego, że brnąc przez początek "Mechanicznego", nie mogłam się pozbyć tak okropnych skojarzeń. Na szczęście później było już tylko lepiej. Znacznie lepiej.

1926 rok (nie sugerujcie się, data w żaden sposób nie wpływa na świat przedstawiony i poznajemy ją dość późno). Trzysta lat temu Holandia posiadła sekret konstrukcji klakierów - idealnie posłusznych mechanicznych sług napędzanych alchemią - i stała się światową potęgą. Opiera się jej tylko katolicka Nowa Francja, ale jej dni wydają się policzone. Berenice Charlotte de Mornay-Perigold, wicehrabina de Laval, pełni stanowisko Talleyranda, czyli szefa wywiadu. Docierają do niej wieści o dekonspiracji siatki szpiegowskiej w Hadze oraz straceniu jej członków wraz ze zbuntowanym klakierem, Adamem, który ponoć uzyskał Wolną Wolę. Staje się ona marzeniem wszystkich mechanicznych, w tym Jaxa. Nie wie on, że w osiągnięciu pozornie dalekiego celu pomoże mu niepozorna przesyłka powierzona mu przez księdza Vissera, ostatniego ocalałego szpiega. Musi zostać jednak doręczona za Atlantyk...

Ale co konkretnie jest nie tak? Rozdział pierwszy prezentuje się zwyczajnie tak, jakby dosłownie nikt go ponownie nie przeczytał. Mam pewną skalę oceny złej redakcjokorekty, która zaczyna się przy "no zdarzają się wpadki, ale w zasadzie to w niczym nie przeszkadza", a kończy w momencie, gdy automatycznie zaczynam w głowie przeredagowywać tekst. Tak też się stało w przypadku "Mechanicznego". Błędy składniowe ("niesubordynowani klakierzy pojawiali się jedynie w bajeczkach, legendą" - s. 9), angielskie kalki ("symultaniczny" pojawia się chyba z trzy razy na kilkunastu stronach, wrr!), pomylone słowa (fizjologia i fizjonomia to nie to samo - s. 26) i jakże liczne masła maślane (jak "mus przypilający do wypełnienia zadania" - s. 17 - czy "stangret, kobieta odziana w bury wełniany płaszcz, jaki noszą woźnice" - s. 19). Plus zbyt długie zdania, które aż proszą się, by podzielić je kropkami, oraz drobne błędy rzeczowe wynikające raczej z tłumaczenia ("okręt opuścił portowy falochron" - w ogóle jak można opuścić falochron?, s. 112 - a ruszył dopiero na następnej stronie; prawdopodobnie okręt miał minąć (!) ów falochron w czasie przyszłym). Ostatni przykład pochodzi z dalszej części książki, gdyż od rozdziału drugiego powieść wydaje się już bardziej ogarnięta i można naprawdę czerpać przyjemność z jej lektury. Aczkolwiek idealnie nie jest, jak widać na załączonym obrazku.

Kończę już kwestię tłumaczenia, redakcji i korekty, gdyż się nieco rozpisałam, a warto by może przejść do samej treści. Ale nasunął mi się dość przykry wniosek. To moja dziesiąta książka wydawnictwa SQN. Żadna dotąd mnie nie zawiodła, lecz pozycje zagraniczne bardzo często kuleją w tym aspekcie, niezależnie od tłumacza. Trochę szkoda. (Uwielbiam "Mechaniczneego" na stronie tytułowej oraz brak polskich znaków w kursywie w przypisach).

Jednak co otrzymamy, gdy wygrzebiemy się ze słabej warstwy technicznej? Rozbudowany i zwyczajnie ładny świat. Uwielbiam stylistykę steampunkową i na tym polu się nie zawiodłam. Choć sam gatunek już oznacza, że wszelkie próby zagłębiania się w szczegóły naukowe i ogólną logikę świata zostaną ukarane wkleszczeniem wścibskich paluszków między trybiki. Francuzi tworzą polimery, nie mając zegarków podręcznych, moda zatrzymała się gdzieś na etapie culotów, a mimo całego wstecznictwa emancypacja kobiet ma się świetnie. Ale z drugiej strony otrzymujemy sporo ciekawych odwołań, jak naukowcy pracujący nad "stertą" będącą źródłem prądu czy swoisty odpowiednik amerykańskiej Kolei Podziemnej. Poza tym Tregillis czerpie z możliwości swojego uniwersum pełnymi garściami i podczas lektury możemy delektować się jego bogactwem.

Autorowi udało się również stworzyć trzech ciekawych protagonistów. I to trzech budzących sympatię u tak wybrednego i tak z zasady nikogo nielubiącego czytelnika jak ja. Najpierw Jax: nie wyróżnia się za bardzo, ale od pierwszych stron (no dobra, od drugiego rozdziału jemu poświęconemu) zaczynamy mu szczerze kibicować. Potem Berenice, lubiąca sobie porządnie przekląć, niezależna kobieta. Z owego pierwszego powodu poczułam z nią "prawdziwą więź duchową". Cieszy mnie też, że inteligentna kobieta nie jest ukazana jako anty-męska feministka. Chociaż scena seksu w pracowni bardzo mi nie pasowała.

Ale najlepszego bohatera zostawiłam na koniec. A to dlatego, że jest księdzem. Niby nic nadzwyczajnego. Jednak równocześnie (albo w hołdzie dla tłumacza: symultanicznie) 1) nie jest fanatykiem 2) naprawdę wierzy 3) nie wierzy "nowocześnie" 4) nie jest pokazany jako naiwny, tępawy prostaczek. Bo przyznajcie sami, kiedy ostatnio spotkaliście w fantastyce osobę głęboko wierzącą ukazaną pozytywnie, a przynajmniej rzetelnie i jako zwyczajnego człowieka? No właśnie. Autor chwycił mnie tym autentycznie za serce. Plus zafundował wątkowi Vissera tak genialny zwrot akcji, że nie mogę się doczekać ciągu dalszego.

Bo tak też jest z całą powieścią. Ze strony na stronę wciągałam się coraz bardziej i gdzieś w połowie zapomniałam o przykrych początkach, dając się porwać nurtowi opowieści. Samo tempo akcji nie jest szybkie, ale przed końcem obydwóch połówek znacznie ono przyspiesza, a my mamy wrażenie, że może się zdarzyć dosłownie wszystko. I w zasadzie zdarza się. Nie pasował mi trochę język oraz styl. Z jednej strony mamy sporo pseudo-technicznych szczegółów oraz słownictwa, a z drugiej liczne pseudo-poetyckie metafory zalatujące na kilometr kiczem. O ile do pierwszego elementu nic nie mam, to drugi mnie raził i nie pasował do całości.

"Mechaniczny" to bardzo dobra książka. Sama coraz rzadziej sięgam po stricte rozrywkową fantastykę, ale ta pozycja wyjątkowo mi się podobała. I to podobała na tyle, że najchętniej już dziś sięgnęłabym po następny tom. Nie jest to może rzecz wybitna, ale na pewno przyjemna i angażująca. Polecam.

Marre

PS. Jeny, recenzja chyba znowu się nie zmieści na Empiku i Matrasie... :(

Plusy:
  • steampunk!
  • bohaterowie
  • świat przedstawiony
  • świetna akcja
  • rewelacyjne plot twisty
  • nawiązania do naszego świata

Minusy:
  • redakcja
  • korekta
  • redakcja
  • korekta
  • rozdział pierwszy
  • literówki
  • pseudo-poetyckie metafory
  • lepiej się nie zagłębiać w logikę świata

Za egzemplarz do recenzji dziękuję
Autor: Ian Tregillis
Tytuł: "Mechaniczny"
Oryg. tytuł: "The Mechanical. The Alchemy Wars: Book One"
Cykl: "Wojny alchemiczne" (tom 1/3)

Seria wydawnicza: Imaginatio
Wydawnictwo: SQN
Tłumaczenie: Bartosz Czartoryski
Stron: 455
I wydanie: 2014 (PL - 2016)
Gatunek: steampunk, historia alternatywna
Ocena: 7/10