Tytuł: "Zawołajcie położną"
Oryg. tytuł: "Call the Midwife"
Wydawnictwo: Literackie
Tłumaczenie: Marta Kisiel-Małecka
Stron: 422
I wydanie: 2002 (PL - 2014)
Gatunek: wspomnienia
Ocena: 10/10
W lata 50. XX w. Jennifer Worth była początkującą położną, pracującą w prowadzonym przez zakonnice Domu św. Nonnata na East Endzie. Na co dzień widziała biedę i próbowała pomóc jak najlepiej rodzącym w tych warunkach kobietom. Teraz spisała swoje wspomnienia w formie kilku książek.
Na tę książkę czekałam już od daaawna, a konkretnie od początku roku, kiedy na LC pojawił się artykuł o najważniejszych tegorocznych premierach. Wśród nich była książka na podstawie nakręcono mój ulubiony serial (którego obejrzałam jeden odcinek...). Data premiery: marzec. Później okazało się, że był to maj... Ale dotrwałam jakoś i w końcu dostałam ją w swoje łapki. Dlaczego wam o tym wszystkim piszę? Żeby pokazać, jak długo czekałam i jakie wymagania miałam co do tej książki. Czy spełniły się one? (wszyscy już znają odpowiedź po mojej ocenie)
Zacznę od końca, czyli konkretnie od posłowia. W nim pani Worth pisze: "Być może jest gdzieś położna, która potrafiłaby zrobić dla położnictwa to, co James Herriot zrobił dla weterynarzy". Przeczytałam te słowa i podjęłam wyzwanie. Czy upodobniła się do Jamesa Herriota? Nie, moim zdaniem nie i na szczęście nie, bo Jamesa Herriota nie lubię, a panią Worth nawet bardzo.
źródło: metro.co.uk |
Chociaż na początku nie byłam tego pewna. Pierwszy rozdział został napisany w czasie teraźniejszym. Zdziwiło mnie to wielce, ale stwierdziłam: Cóż, to nietypowy sposób narracji jak na wspomnienia, ale ja tam to lubię. Za to następny rozdział był już normalnie. Raził mnie również początkowo sposób wypowiadania się mieszkańców East Endów. Bo faktycznie po polsku brzmi to strasznie. Później zrozumiałam jednak, że tłumaczka starała się oddać charakter cockney (zainteresowanych zapraszam do Wikipedii) i wrażenie jakie wywoływał on na mieszkańcach innych rejonów Londynu.
Jennifer Worth zastosowała prosty trick, by nie przesadzić z liczbą historii prywatnych i przypadków medycznych. Przeplatała więc jedno z drugim, co dało świetny efekt. Niektóre z opisanych historii są tak niesamowite, że mogłyby stanowić podstawy do osobnych powieści. Ale nie. To prawdziwe życie.
Czytając, najbardziej przerażały mnie opisy biedy panujących w wielkich czynszówkach, gdzie rodzina z kilkunastoma dziećmi gnieździła się w dwupokojowym mieszkanku z małą kuchnią i "łazienką" na końcu każdego balkonu. Z resztą nie tylko mnie one przerażały - Jennifer też często. Opisała wszystko w sposób niezwykle obrazowy. Podobało mi się jak przy okazji różnych postaci pisała coś o ich przyszłości. W świetny sposób dobrała też same opowieści. Są więc te zabawne, wzruszające, napełniające nadzieją lub te zwyczajnie smutne lub tragiczne.
Na pochwałę zasługuje też jeszcze jeden wątek. Jennifer przybywają do domu św. Nonnata była, delikatnie mówiąc, z religią na bakier. Dzięki siostrom zaczęła jednak odkrywać wiarę na nowo i, jak w pisze w ostatnim zdaniu, "tamtego wieczora zaczęłam czytać ewangelię". Ooo.
Jennifer Worth swoim stylem pisarskich z pewnością nie zasłużyła na literacką nagrodę Nobla, ale jej historie mają w sobie tyle uroku i pogody, że nie sposób się w nich zakochać. Aż miałam ochotę wystawić niższą ocenę. Dlaczego? BO TYCH HISTORII JEST ZWYCZAJNIE ZA MAŁO! Po skończonej lekturze czuję tak straszny niedosyt, że coś mnie rozsadza od środka. Człowiek czytałby i czytał do końca świata to samo. Już wiem, że będzie to jedna z najważniejszych pozycji w mojej biblioteczce. Polecam. No i czekam na tłumaczenie kolejnych tomów wspomnień :)
Marre
metro.co.uk |
Książka bierze udział w wyzwaniach:
Historia z trupem
Czytam opasłe tomiska
Przeczytam tyle, ile mam wzrostu - 54+2,5=56,5cm
Historia z trupem
Czytam opasłe tomiska
Przeczytam tyle, ile mam wzrostu - 54+2,5=56,5cm