sobota, 21 maja 2016

T. Pratchett + S. Baxter - DŁUGA ZIEMIA | Nie lekceważ ziemniaka albo historia dziwnego duetu

grafika po prawej: youtube.com
Ostatnio mam szczęście trafiać na książki o średnich ocenach, które bardzo pozytywnie mnie zaskakują. Długa Ziemia właśnie do takich się zalicza.

Rok 2030. Piętnaście lat wcześniej ktoś umieścił w sieci schemat krokera. I tego samego dnia tysiące dzieci zniknęły. Przekroczyły do sąsiedniej Ziemi. Jednej z nieskończenie wielu. Zdezorientowane, w wielu przypadkach wróciły do domu tylko dzięki pomocy trzynastoletniego wówczas Joshuy. Ten fakt oraz pewien jego talent sprawiają, że zostaje wybrany przez Lobsanga, komputer, któremu udało się sądownie udowodnić swoje człowieczeństwo, do zaplanowanej z rozmachem misji badawczej. Mają się zapuścić tak daleko w Długą Ziemię, jak jeszcze nikt nigdy nie zdołał. Tylko co tam znajdą?

Skromność to tylko zamaskowana arogancja.

Choć nie lubię tezy, jakoby nie było złych książek, tylko źli czytelnicy, to w tym przypadku trochę tak jest. Nie oszukujmy się, Długa Ziemia stała się bestsellerem w dużej mierze dzięki pewnemu nazwisku na okładce. I nie, podpowiem, nie należy ono do Stephena Baxtera. Styl Terry'ego Pratchetta oraz ogólny sposób konstruowania jego historii jest bardzo charakterystyczny. I choć bardzo dużo dobrego wniósł do tej powieści (z mojej strony są to tylko założenia, gdyż dotąd nie czytałam żadnego "solowego" dzieła Baxtera), to nie da się ukryć, że jest to SF pełną gębą.

Najlepiej martwić się drobnymi sprawami. Sprawami, którym martwienie się może pomóc.

Długiej Ziemi możemy dostrzec jakby dwa nurty, skrajnie różne, ale arcyciekawie się dopełniające. Dla ułatwienia nazwę je nurtem Pratchettowskim i Baxterowskim, przy czym nie chcę odmawiać autorom udziału w tworzeniu poszczególnych elementów. To tylko określenie. Zacznę od tych Baxterowskich. Jak już napisałam, nie czytałam nic z jego twórczości, ale to on w tym duecie jest autorem jednoznacznie kojarzącym się z hard science fiction. I nie da się ukryć, że pod kątem tematyki oraz jej ujęcia, powieść ta zdecydowanie zalicza się do tego gatunku. Mam wrażenie, iż właśnie to zaważyło na ocenie części czytelników. Bo w Długiej Ziemi znajdziecie bardzo niewiele akcji. Już na pewno nie szybkiej. Czy to wada? Dla osób uzależnionych od niej na pewno. Ale ja osobiście wprost nie mogłam oderwać się od lektury. Za sprawą niesamowitego świata. To z pewnością najmocniejsza strona tej książki. Owszem, głównym tematem są podróże między "wymiarami". Jednakże autorzy poruszają najróżniejsze aspekty tej sytuacji; sytuacji, gdy każdy może w dowolnej chwili przekroczyć do równoległego świata. Znajdują realistyczne problemy społeczne, ekonomiczne czy polityczne. Długa Ziemia jawi się nam jako źródło nieskończonych możliwości, zarówno dla bohaterów, jak i autorów.

Niektórzy wyruszyli tutaj nie po to, żeby dokądś dotrzeć, ale żeby przed czymś uciec.

Odnoszę jednak wrażenie, że gdyby to wszystko napisał stereotypowy pisarz hard science fiction (uwielbiam was panie i panowie, ale chyba każdy zrozumie, co mam na myśli), to część czytelników by sobie żyły wypruła. A książka pewnie nie ukazałaby się w ogóle na polskim rynku. Ale tutaj w sukurs przychodzi nam nurt Pratchettowski. I osładza lekturę miłą dawką dowcipu oraz lekkim stylem. Nie jest to literatura humorystyczna, jak w przypadku Świata Dysku. Znajdziemy tu jednak ów charakterystyczny polot; Joshua na każdą okazję znajdzie odpowiednią anegdotkę o zakonnicach, a wy już nigdy, ale to przenigdy, nie zlekceważycie ziemniaka.

Jest prawdziwą sztuką odcedzić to, o co ludziom chodzi, od tego, co powiedzieli.

Bohaterowie budzą sympatię. Jako osoba rzadko "przeżywająca" poznawane historie, również rzadko przywiązuję się do postaci. Tutaj było inaczej. Dyskusje między Lobsangiem a Joshuą, osobami o bardzo różnych poglądach na świat, przybliżają nam ich psychiki i bardzo uplastyczniają ich obraz. Nie są to może wybitne kreacje, ale świetnie uzupełniają całą historię. Poza nimi pojawia się też kilku narratorów drugoplanowych: wspomniani na okładce szeregowy Percy Blakeney oraz policjantka Monika Jansson, a także Greenowie, rodzina osadników. Pozwalają oni nam jeszcze głębiej wejść w ten świat, choć dla samej fabuły znaczenie ich jest raczej znikome.

Gdyby rozciągnąć nieco biblijną metaforę, ta apokalipsa miała własnych czterech jeźdźców, których imiona brzmiały: Chciwość, Niezdolność do Postrzegania Reguł, Zagubienie oraz Rozmaite Otarcia Skóry.

Jak wspomniałam, akcja jest powolna, lecz historia wciąga. Na 350 stronach mieści się ponad pięćdziesiąt krótkich rozdziałów, które nieco powieść dynamizują. Nie jest więc to powieść długa, poza tym czcionka nadaje się dla niedowidzących. Oprócz głębszych zagadnień związanych z Długą Ziemią znajdziemy tu również trochę tajemnicy charakterystycznej dla powieści o eksploracji nieznanych światów, z którego to gatunku autorzy sporo czerpali. Jest więc to ciekawy miks pomiędzy literaturą ambitną a typowo rozrywkową, i to miks w najlepszym możliwym wydaniu. Ja to kupuję i nie mogę doczekać się lektury kolejnych tomów. Mam nadzieję, że wam również się spodoba.

Marre

Autor: Terry Pratchett + Stephen Baxter
Tytuł: "Długa Ziemia"
Oryg. tytuł: "The Long Earth"
Seria: "Długa Ziemia" [tom 1/5]
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Tłumaczenie: Piotr W. Cholewa
Stron: 358
I wydanie: 2012 (PL - 2013)
Gatunek: science fiction
Ocena: 7,5/10