Chwila na podziwianie urody odtwórców głównych ról w ekranizacji... |
Wiek niewinności uczynił nowojorską pisarkę Edith Wharton pierwszą kobietą, która otrzymała Nagrodę Pulitzera. Sięgając po tę powieść, oczekiwałam przede wszystkim romansu - to ten wątek zwykło eksponować się najmocniej. Jednak okazał się on dość nikłym pretekstem do stworzenia fascynującej fikcji historycznej (owszem, akcja rozgrywa się prawie pięćdziesiąt lat przed datą publikacji) analizującej mechanizmy ówczesnych konwenansów oraz życia elit Nowego Jorku. Zapraszam.
Rzeczą, która rzuca się w oczy od pierwszych stron, jest zmysł obserwacyjny Wharton*. Szybko wprowadza ona nas w świat nowojorskich obyczajów i w cięty sposób je komentuje. Już od pierwszej jej uwagi (Bywalcy o poglądach konserwatywnych chwalili sobie, że ciasna i niewygodna sala [Akademii Muzycznej] odstręcza "nowy pieniądz" przed którym Nowy Jork się wzdragał - s. 5, interpunkcja oryginalna) wyczuwamy jej dystans względem swoich bohaterów. Prezentowany Nowy Jork mógłby być jakimś prowincjonalnym miasteczkiem, a jego elity - jego jedynymi mieszkańcami, ostatnimi obrońcami konserwatywnych wartości. To jedna z charakterystycznych cech tej powieści, choć równocześnie niekoniecznie wada - postaci z nizin ograniczone są do minimum. Tu przemknie pokojówka "Mulatka", tam Archer spotka się ze znajomym dziennikarzem. Ale to tylko niezbędne tło, rekwizyty. Autorka z premedytacją ich pomija. Opisywane przez nią problemy są charakterystyczne dla elit i to ich nowojorski zaścianek staje się miejscem dramatu.
Newland Archer jest synem jednej z najznakomitszych miejscowych rodzin i właśnie zaręczył się z piękną May Welland. Mężczyzna jest szczerze zakochany w swojej narzeczonej, ale już od pierwszych stron ujawnia się obecny w nim konflikt. Newland to człowiek świetnie wykształcony i obyty kulturalnie, zwłaszcza jak na standardy miasta, w którym niechętnie patrzy się na ambitniejsze przejawy sztuki niż spotkania towarzyskie w operze. Zdaje on sobie sprawę z ograniczenia otaczających go ludzi, ale równocześnie nie ma odwagi jawnie sprzeciwić się ustanowionym przez nich normom i konwenansom. Z tego powodu w jednej chwili będzie prezentował nam swoje postępowe myśli, a w drugiej krytykował kogoś za popełnioną rzekomą niestosowność.
To rozdarcie najlepiej odzwierciedla jego stosunek do narzeczonej. Kocha ją (lub mu się tak wydaje), ale pragnie dla siebie żony-partnerki. Wobec niewinności i ogólnego braku życiowego doświadczenia May Newland ulega modnym wówczas trendom myślowym i chce ją samodzielnie ukształtować, ale też paradoksalnie wyemancypować. Nie widzi w tym sprzeczności, bo nie skupia się na dobru narzeczonej, a własnych zachciankach. Buduje własne, egoistyczne wyobrażenie o niej i prawdę dostrzega dopiero, gdy jest za późno. A gdy tak mimowolnie zmierza z dawna utartą ścieżką, w życie jego i całej nowojorskiej społeczności wkracza hrabina Ellen Olenska, która porzuciwszy swojego męża we Francji, wraca do rodzinnego miasta. I o ile rodzinne miasto od razu uznaję za skandalistkę i z trudem toleruje, to między nią a Newlandem niemal od razu nawiązuje się nić porozumienia.
Tak wiem, wszyscy oczekujemy w tym miejscu płomiennego romansu, ale w Wieku niewinności znajdziecie co najwyżej parę zrywów namiętności. Od tego, co dzieje się między Newlandem a Ellen ważniejsze jest to, co się nie dzieje. Oboje są do siebie bardzo podobni, autorka kreuje ich na bratnie dusze, ale różni ich pewna ważna rzecz - Olenska jest znacznie lepszą wersją Archera: odważniejszą w podejmowaniu decyzji, bardziej odporną na ostracyzm, ale też wrażliwszą i zwracającą większą uwagę na uczucia innych. Jest w stanie zrezygnować z własnego szczęścia, jeśli widzi, że mogłoby to skrzywdzić drogą jej osobę. Newlandowi tego brak i jego egoizm wybija się w wielu sytuacjach. Gdy pozostaje wiernym normom swojej społeczności, to tylko ze względu na obawę przed negatywnymi konsekwencjami buntu; gdy się im sprzeciwia, to wyłącznie dla osobistych korzyści. A mimo tego nie budzi on jednoznacznie negatywnych odczuć: widzimy jego szczerość i inteligencję i ostatecznie żal nam go jako osoby skrępowanej podwójnymi więzami: konwenansów oraz własnych wad, które splatają się razem za sprawą wpajanych od dziecka wzorców.
Ten nieobecny romans to dla mnie trochę zabawa pewnymi schematami ze strony autorki. Poza wątkiem miłosnym najmocniej dotyczy to poszczególnych postaci. Newland Archer spokojnie mógłby dołączyć do grona "literackich dupków" (pod niektórymi względami bardzo mocno kojarzył mi się z Karolem Borowieckim z Ziemi obiecanej), ale przedstawiany jest w niezwykle wrażliwy sposób. Ellen wszyscy chcą traktować jako femme fatale, lecz w rzeczywistości bardzo jej do niej daleko. May to niby zwykła naiwna dziewczyna, ale w kluczowych sytuacjach potrafi się wykazać zaskakującą przenikliwością (choć jej akurat daleko Anki).
Poza głównym trójkątem bohaterów mamy również do czynienia, jak już wspomniałam, z barwnym i błyskotliwym opisem ówczesnego Nowego Jorku, a także masą przemyśleń i refleksji na temat zasad funkcjonowania jego społeczności, mechanizmów działania konwenansów oraz relacji damsko-męskich. Znajdziemy tu sporo z myśli emancypacyjno-feministycznej. Wiek niewinności ciekawie jest skonfrontować z Emancypantkami Prusa. Tematyka podobna, a dzieli je niemal wszystko. Tu mamy autorkę, tam autora. Tu protagonistę, tam protagonistkę. Tu bohaterów dojrzałych i mających sporo grzeszków na sumieniu, tam bohaterkę patologicznie niewinną i kreowaną nawet na świętą. Tutaj podkreślono sposób, w jaki konwenanse krępują i zmieniają sposób patrzenia człowieka, zamykając mu drogę do szczęścia, tam sposób, w jaki niszczą szczerość, prostotę i wreszcie prawdziwe dobro. Jednak u podstaw obu perspektyw leży ten sam problem: podwójne standardy w stosunku do mężczyzn i kobiet.
Dla mnie jednak również bardzo ważny jest kontekst, który całości nadaje epilog. Nie zagłębiając się w fabularne szczegóły: jego akcja dzieje się jakieś trzydzieści lat po wydarzeniach z powieści, gdy Newland ma już dorosłego syna. Widzimy różnice między nimi i sposób, w jaki wyewoluowała nowojorska społeczność oraz jej moralność. Z tej perspektywy Wiek niewinności staje się powieścią "wyjaśniającą" pokolenie rodziców autorki i fundamenty, na jakich wyrosła jej rzeczywistość. Według mnie to właśnie za to przede wszystkim Wharton otrzymała Pulitzera - za stworzenie książki nie tyle pokoleniowej, co międzypokoleniowej. Nie tyle krytykującej, co analizującej, a gdy już krytykującej to krytykującej ustrój, a nie żyjących w nim ludzi.
Muszę poświęcić chwilę wydaniu, bo jak zwykle seria Klasyki literatury kobiecej podnosi ciśnienie. Korekta i redakcja zerowe, nawet pal licho literówki, ale denerwowało mnie niekonsekwentne spolszczanie nazwiska Ellen. Przez większość czasu panuje odmienialna forma "Olenska" (dlaczego nie od razu "Oleńska"?), ale od czasu do czasu pojawi się w mianowniku oryginalne "Olensky". Podobnie na stronie 189 w odstępie czterech krótkich akapitów pojawia się termin "brougham" i "brofam" jako określenie tego samego typu powozu. Poza tym tłumaczenie Ewy Mikiny oceniam bardzo dobrze, całość czyta się gładko i bez stylistycznych zgrzytów.
Jeśli miałabym się do czegoś przyczepić, to do lekkich dłużyzn w rozmyślaniach Archera nad Ellen. Ogółem przełom pierwszej i drugiej części (powieść jest podzielona na pół) wydaje się nieco przegadany i nudnawy, ale to dość szybko mija, choć rewelacyjny poziom pierwszej połowy, arcyciekawej ze względu na liczne obserwacje z życia Nowego Jorku, niestety nie wraca. Ci, co sięgną po Wiek niewinności, oczekując romansu, na pewno się zawiodą, ale jako powieść obyczajowo-psychologiczna z pewnością przeszedł on próbę czasu. Co prawda nie wzbogacił on mojej wiedzy, na temat ówczesnych norm obyczajowych, ale ukazał je z bardzo ciekawej perspektywy. Polecam.
Marta
Ten wpis powstał w ramach Pikników z klasyką, do dyskusji zapraszam na Pierogi Pruskie, gdzie znajdziecie też przemyślenia Pyzy o powieści (podobno negatywne, więc nie mogę się doczekać!). Swoje trzy grosze wtrąciła też Natalia z Czytam to i owo :)
Newland Archer jest synem jednej z najznakomitszych miejscowych rodzin i właśnie zaręczył się z piękną May Welland. Mężczyzna jest szczerze zakochany w swojej narzeczonej, ale już od pierwszych stron ujawnia się obecny w nim konflikt. Newland to człowiek świetnie wykształcony i obyty kulturalnie, zwłaszcza jak na standardy miasta, w którym niechętnie patrzy się na ambitniejsze przejawy sztuki niż spotkania towarzyskie w operze. Zdaje on sobie sprawę z ograniczenia otaczających go ludzi, ale równocześnie nie ma odwagi jawnie sprzeciwić się ustanowionym przez nich normom i konwenansom. Z tego powodu w jednej chwili będzie prezentował nam swoje postępowe myśli, a w drugiej krytykował kogoś za popełnioną rzekomą niestosowność.
To rozdarcie najlepiej odzwierciedla jego stosunek do narzeczonej. Kocha ją (lub mu się tak wydaje), ale pragnie dla siebie żony-partnerki. Wobec niewinności i ogólnego braku życiowego doświadczenia May Newland ulega modnym wówczas trendom myślowym i chce ją samodzielnie ukształtować, ale też paradoksalnie wyemancypować. Nie widzi w tym sprzeczności, bo nie skupia się na dobru narzeczonej, a własnych zachciankach. Buduje własne, egoistyczne wyobrażenie o niej i prawdę dostrzega dopiero, gdy jest za późno. A gdy tak mimowolnie zmierza z dawna utartą ścieżką, w życie jego i całej nowojorskiej społeczności wkracza hrabina Ellen Olenska, która porzuciwszy swojego męża we Francji, wraca do rodzinnego miasta. I o ile rodzinne miasto od razu uznaję za skandalistkę i z trudem toleruje, to między nią a Newlandem niemal od razu nawiązuje się nić porozumienia.
Tak wiem, wszyscy oczekujemy w tym miejscu płomiennego romansu, ale w Wieku niewinności znajdziecie co najwyżej parę zrywów namiętności. Od tego, co dzieje się między Newlandem a Ellen ważniejsze jest to, co się nie dzieje. Oboje są do siebie bardzo podobni, autorka kreuje ich na bratnie dusze, ale różni ich pewna ważna rzecz - Olenska jest znacznie lepszą wersją Archera: odważniejszą w podejmowaniu decyzji, bardziej odporną na ostracyzm, ale też wrażliwszą i zwracającą większą uwagę na uczucia innych. Jest w stanie zrezygnować z własnego szczęścia, jeśli widzi, że mogłoby to skrzywdzić drogą jej osobę. Newlandowi tego brak i jego egoizm wybija się w wielu sytuacjach. Gdy pozostaje wiernym normom swojej społeczności, to tylko ze względu na obawę przed negatywnymi konsekwencjami buntu; gdy się im sprzeciwia, to wyłącznie dla osobistych korzyści. A mimo tego nie budzi on jednoznacznie negatywnych odczuć: widzimy jego szczerość i inteligencję i ostatecznie żal nam go jako osoby skrępowanej podwójnymi więzami: konwenansów oraz własnych wad, które splatają się razem za sprawą wpajanych od dziecka wzorców.
Ten nieobecny romans to dla mnie trochę zabawa pewnymi schematami ze strony autorki. Poza wątkiem miłosnym najmocniej dotyczy to poszczególnych postaci. Newland Archer spokojnie mógłby dołączyć do grona "literackich dupków" (pod niektórymi względami bardzo mocno kojarzył mi się z Karolem Borowieckim z Ziemi obiecanej), ale przedstawiany jest w niezwykle wrażliwy sposób. Ellen wszyscy chcą traktować jako femme fatale, lecz w rzeczywistości bardzo jej do niej daleko. May to niby zwykła naiwna dziewczyna, ale w kluczowych sytuacjach potrafi się wykazać zaskakującą przenikliwością (choć jej akurat daleko Anki).
Poza głównym trójkątem bohaterów mamy również do czynienia, jak już wspomniałam, z barwnym i błyskotliwym opisem ówczesnego Nowego Jorku, a także masą przemyśleń i refleksji na temat zasad funkcjonowania jego społeczności, mechanizmów działania konwenansów oraz relacji damsko-męskich. Znajdziemy tu sporo z myśli emancypacyjno-feministycznej. Wiek niewinności ciekawie jest skonfrontować z Emancypantkami Prusa. Tematyka podobna, a dzieli je niemal wszystko. Tu mamy autorkę, tam autora. Tu protagonistę, tam protagonistkę. Tu bohaterów dojrzałych i mających sporo grzeszków na sumieniu, tam bohaterkę patologicznie niewinną i kreowaną nawet na świętą. Tutaj podkreślono sposób, w jaki konwenanse krępują i zmieniają sposób patrzenia człowieka, zamykając mu drogę do szczęścia, tam sposób, w jaki niszczą szczerość, prostotę i wreszcie prawdziwe dobro. Jednak u podstaw obu perspektyw leży ten sam problem: podwójne standardy w stosunku do mężczyzn i kobiet.
Dla mnie jednak również bardzo ważny jest kontekst, który całości nadaje epilog. Nie zagłębiając się w fabularne szczegóły: jego akcja dzieje się jakieś trzydzieści lat po wydarzeniach z powieści, gdy Newland ma już dorosłego syna. Widzimy różnice między nimi i sposób, w jaki wyewoluowała nowojorska społeczność oraz jej moralność. Z tej perspektywy Wiek niewinności staje się powieścią "wyjaśniającą" pokolenie rodziców autorki i fundamenty, na jakich wyrosła jej rzeczywistość. Według mnie to właśnie za to przede wszystkim Wharton otrzymała Pulitzera - za stworzenie książki nie tyle pokoleniowej, co międzypokoleniowej. Nie tyle krytykującej, co analizującej, a gdy już krytykującej to krytykującej ustrój, a nie żyjących w nim ludzi.
Muszę poświęcić chwilę wydaniu, bo jak zwykle seria Klasyki literatury kobiecej podnosi ciśnienie. Korekta i redakcja zerowe, nawet pal licho literówki, ale denerwowało mnie niekonsekwentne spolszczanie nazwiska Ellen. Przez większość czasu panuje odmienialna forma "Olenska" (dlaczego nie od razu "Oleńska"?), ale od czasu do czasu pojawi się w mianowniku oryginalne "Olensky". Podobnie na stronie 189 w odstępie czterech krótkich akapitów pojawia się termin "brougham" i "brofam" jako określenie tego samego typu powozu. Poza tym tłumaczenie Ewy Mikiny oceniam bardzo dobrze, całość czyta się gładko i bez stylistycznych zgrzytów.
Jeśli miałabym się do czegoś przyczepić, to do lekkich dłużyzn w rozmyślaniach Archera nad Ellen. Ogółem przełom pierwszej i drugiej części (powieść jest podzielona na pół) wydaje się nieco przegadany i nudnawy, ale to dość szybko mija, choć rewelacyjny poziom pierwszej połowy, arcyciekawej ze względu na liczne obserwacje z życia Nowego Jorku, niestety nie wraca. Ci, co sięgną po Wiek niewinności, oczekując romansu, na pewno się zawiodą, ale jako powieść obyczajowo-psychologiczna z pewnością przeszedł on próbę czasu. Co prawda nie wzbogacił on mojej wiedzy, na temat ówczesnych norm obyczajowych, ale ukazał je z bardzo ciekawej perspektywy. Polecam.
Marta
Ten wpis powstał w ramach Pikników z klasyką, do dyskusji zapraszam na Pierogi Pruskie, gdzie znajdziecie też przemyślenia Pyzy o powieści (podobno negatywne, więc nie mogę się doczekać!). Swoje trzy grosze wtrąciła też Natalia z Czytam to i owo :)
PS. Przepraszam, miały być kadry z filmu, ale nie zdążyłam :(
*Nie mylić z Williamem Whartonem, autorem genialnego Ptaśka ;)
Autor: Edith Wharton
Tytuł: "Wiek niewinności"
Oryg. tytuł: "The Age of Innocence"
Seria wydawnicza: Klasyka literatury kobiecej
Wydanie: Hachette, Warszawa 2005
Tłumaczenie: Ewa Mikina
Stron: 245
Rok I wydania: 1920 (PL - 1981)