Miałam problem, co napisać o Emancypantkach. Bo wiedziałam, że chcę napisać. Tymczasem jest to tak dziwna pod wieloma względami pozycja, że nie potrafiłam sama poukładać sobie moich przemyśleń w głowie. Z pomocą przyszło mi króciutkie posłowie dołączone do recenzowanego wydania, w którym to Z. Szweykowski zwrócił moją uwagę na połączenie w Emancypantkach powieści biograficzno-obyczajowej, społecznej oraz tendencyjnej. I zdałam sobie sprawę, że w tym kryją się wszystkie plusy i minusy powieści. Zapraszam więc na recenzję. (W której pojawią się straaaszne spoilery. Ale z drugiej strony nie wyjawię wszystkiego).
Pani Latter a emancypacja
Ale najpierw krótki zarys fabuły. Zaczynamy na pensji prowadzonej przez panią Latter - kobietę, która miała dwóch mężów, z czego ostatni uciekł za granicę, i samodzielnie wychowała dwójkę dzieci. Teraz jej pensja, wskutek złego gospodarowania pieniędzmi, znajduje się na skraju bankructwa, a bohaterka potrzebuje pomocy...
To w jej wątku najbardziej objawia się problem emancypacji, który tak naprawdę nie jest wprost tematem powieści. Autor potraktował początki tego ruchu w Polsce (lata 70. XIX wieku) raczej jako pretekst do zastanowienia się nad sytuacją kobiet. To tym ciekawsze, że Prus nie ukrywa swojego negatywnego stosunku do emancypantek. Idealnie obrazuje go postać panny Howard. Postać karykaturalna i irytująca. To stara panna, nauczycielka na pensji pani Latter oraz największa orędowniczka emancypacji w powieści. Przynajmniej do pewnego momentu. Panna Howard drażni nas swoimi zmiennymi sympatiami. Głosi niezwykle kontrowersyjne poglądy jak na swoje czasy (między innymi o obowiązku zapewnienia edukacji przez państwo nieślubnym dzieciom), które, choć z naszego, współczesnego punktu widzenia uznalibyśmy za słuszne, wyrażane są z całkowitym brakiem rozeznania w ówczesnej mentalności i moralności, dając skutek odwrotny do pożądanego. Jednocześnie żywi niezrozumiałą nienawiść w stosunku do mężczyzn i mimo swojej "postępowości" nie potrafi wyzwolić się od ograniczających kobiety stereotypów, a większość jej postulatów pozostaje w sferze teorii. Czego zwieńczeniem jest jej małżeństwo pod koniec powieści i stwierdzenie, iż pielęgnowanie rodziny, macierzyństwo - oto wzniosłe posłannictwo naszej płci [s. 818].
I ta oto panna Howard jako kobietę samodzielną, kobietę wyższą, kobietę, która pierwsza w naszym kraju poniosła sztandar emancypacji (s. 210) określa właśnie panią Latter. Najciekawszą moim zdaniem bohaterkę powieści. Poświęcona jej pierwsza z czterech części znacząco odróżnia się od ciągu dalszego. Inna protagonistka, inna atmosfera. Mamy tu do czynienia z typową równią pochyłą - już po pierwszych wprowadzających kilkudziesięciu stronach przesiąkamy fatalizmem i wiemy, że ta historia nie może się skończyć dobrze. Kim jest jednak pani Latter? Niejednokrotnie zachowuje się irracjonalnie, ale trzeba wziąć to na karb załamania nerwowego. Nie była i nie jest świętą (co najbardziej uwydatnia wątek jej drugiego męża), ale życie mocno ją doświadczyło, czyniąc zgorzkniałą. Dopiero kłopoty finansowe spowodowane życiem jej dzieci ponad stan uświadamiają jej, jak źle je wychowała (co z kolei spowodowane było wyrzutami sumienia wobec czasu poświęcanemu pensji). Na początku powieści wypowiada się o nich bezkrytycznie, potem pod wpływem alkoholu, w snach, dostrzega prawdę o ich prawdziwej naturze, by skończyć z czymś w rodzaju zniechęcenia. Z jej perspektywy "emancypacja" nie jest osiągnięciem, a krzyżem, z którym musi codziennie mierzyć się jako samotna matka i pod którym ostatecznie upada. Co więcej ona bardzo chętnie oddałaby się mężczyźnie, stała typową, zależną kobietą, byle pozbyć się tego ciężaru. Mogłaby się też odbić od dna, jej przyjaciele podają jej proste rozwiązanie, ale musiałaby wyrzec się dzieci, czego nie potrafi uczynić. Oto cała jej tragedia. Ta gorzka refleksja stanowi według mnie kwintesencję stosunku Prusa do emancypacji. I pod wieloma względami nie sposób się z nimą nie zgodzić.
Jednak historia pani Latter, choć moim zdaniem doskonała, nie jest wcale sednem powieści, a wyłącznie prologiem i katalizatorem dla... Madzi. Madzię poznajemy jako trzpiotowatą damę klasową (połączenie uczennicy ostatniego roku, wychowawczyni w młodszych klasach oraz korepetytorki), darzącą panią Latter bezgranicznym uwielbieniem. Jest to istota kryształowo czysta, ukierunkowana wyłącznie na służbę innym, czego zwieńczeniem ma być założenie własnej pensji. Tak, to jest tak złe, jak się wydaje. Niedawno narzekałam na bohaterów Opowieści o dwóch miastach, ale Madzia jest sto razy gorsza.
Po śmierci pani Latter przenosi się ona na czas wakacji do rodzinnego Iksinowa, który stanowi kwintesencję małomiasteczkowości. Jej perypetie w nim kojarzyły mi się z początku z ówczesnymi powieściami dla panien. Dopiero z czasem pojawia się dziwna atmosfera. Bowiem Madzia marzy o tej swojej pensji. Tymczasem wszyscy widzą Madzię w roli żony i matki. Tę naiwną Madzię, która stwierdza, że Sataniello nie mógł spać w jednym pokoju ze Stellą, gdyż było tam tylko jedno łóżko. Ten element czyni ją ciekawą; z jednej strony jest typowym dziewiętnastowiecznym aniołem, a z drugiej - ma własne ambicje i dąży do samorealizacji. Pod koniec powieści Prus powraca do tematu małżeństwa jako punktu spełnienia wszystkich ambicji kobiecych, ale tam chyba również nie jest do tego w pełni przekonany. To lubię u Prusa. Nawet jeśli pisze jedno, to gdzieś z tyłu zawsze pojawia się wahanie i sugestia czegoś przeciwnego. Stąd może to jego zamiłowanie do otwartych zakończeń.
Ale wróćmy do tematu. Na przeszkodzie staje Madzi Iksinów. Nie liczy się w nim prawdziwa czystość kobiety, a wyłącznie jej pozory, co widać w postaci Femci. Ale coś, co wydawało się kończyć na Iksinowie, powraca też w Warszawie, i to ze zdwojoną siłą. Jeśli miałabym wybrać główny wątek i problem Emancypantek, to byłaby to właśnie ówczesna kultura pozorów oraz konwenansów, która zniszczyła nadludzko dobrą Madzię i która stanowiła chyba największą przeszkodę ku równouprawnieniu. Lecz czy i teraz nie pobrzmiewają jeszcze echa tegoż? Czy gdy słyszymy o kobietach "prowokujących gwałt" nie wracamy do XIX wieku, gdzie nie ważne są kobiece intencje, a sposób ich odczytania przez społeczeństwo?
Okeeej, chyba trochę odleciałam, ale w tych kilku długich akapitach udało mi się chyba zawrzeć większą część problematyki kobiecej w powieści. I gdyby Prus skupił się na tym, to... byłaby to naprawdę genialna powieść na miarę Lalki. Ale tym, co w mojej opinii zabiło Emancypantki, była zmienność, nierówne rozłożenie akcentów oraz nadmiar wątków pobocznych.
Zacznijmy od tego, który w zasadzie nie przeszkadza. Wątkiem niemal równie ważnym, co emancypacja, jest pojawienie się w społeczeństwie tych wszystkich -izmów końca XIX wieku: materializmu, nihilizmu czy dekadentyzmu. Nurtów, u podstaw których leżał gwałtowny rozwój nauk przyrodniczych. Prus zderza je z bardzo tradycyjnie rozumianą religijnością i doprawia to wszystko ideą spirytyzmu, który jakoby miał łączyć naukę z religią. Jego wnioski, włożone w usta profesora Dębickiego, mogą się wydać mało aktualne, ale mnie urzekły swoją prostotą. Materializm jest zły, bo nie dość że odziera ludzi z nadziei, propagując ateizm, to przede wszystkim neguje wszelki dorobek duchowy i kulturowy ludzkości, a także zwyczajne cnoty. Taki obraz świata rani wrażliwą Madzię i zabiera jej ostatnią linię ratunku przed ludzką złośliwością.
W samym Dębickim skrupia się cały problem Emancypantek. Poznajemy go jako nieśmiałego profesora, którego ranią okrutne żarty Helenki Norskiej. Jest nieporadny, jest niepocieszny. W drugiej połowie powieści powraca jednak jako antyczny mędrzec bez skazy. Ta niekonsekwencja bardzo mocno się wyróżnia. Zamienia się on w porte parole samego autora, łączącego osiągnięcia nauki z religią, i częstuje nas kilkoma olbrzymimi przemowami. Przemowami naprawdę fascynującymi... do czasu. Do czasu, gdy przeje nam się jego erudycja i zaczniemy pragnąć czegoś innego.
I oto dwa główne problemy Emancypantek: niekonsekwencja i wrażenie wielokrotnej zmiany tematyki powieści, oraz nierówne rozłożenie akcentów. Niekiedy tematyka kobieca znika z tapetu nawet na paręset stron. To samo tyczy się innych wątków, finalnie tworząc wrażenie chaosu. I koszmarnie męcząc. To jeden z tych przypadków, gdy po fakcie lektura wydaje się o wiele lepsza niż w trakcie.
Emancypantek nie nazwałabym pozycją niezbędną do poznania, ale na pewno ciekawą. Ostatecznie geniusz literacki Prusa przezwyciężył wady powieści. Szkoda tylko, że okazały się one tak szkolne. Może gdyby Prus nie publikował na bieżąco napisanych rozdziałów, a spojrzał na nie jako całość, otrzymalibyśmy arcydzieło na miarę Lalki. Tylko czy takie dywagacje mają sens po ponad stu latach?
To w jej wątku najbardziej objawia się problem emancypacji, który tak naprawdę nie jest wprost tematem powieści. Autor potraktował początki tego ruchu w Polsce (lata 70. XIX wieku) raczej jako pretekst do zastanowienia się nad sytuacją kobiet. To tym ciekawsze, że Prus nie ukrywa swojego negatywnego stosunku do emancypantek. Idealnie obrazuje go postać panny Howard. Postać karykaturalna i irytująca. To stara panna, nauczycielka na pensji pani Latter oraz największa orędowniczka emancypacji w powieści. Przynajmniej do pewnego momentu. Panna Howard drażni nas swoimi zmiennymi sympatiami. Głosi niezwykle kontrowersyjne poglądy jak na swoje czasy (między innymi o obowiązku zapewnienia edukacji przez państwo nieślubnym dzieciom), które, choć z naszego, współczesnego punktu widzenia uznalibyśmy za słuszne, wyrażane są z całkowitym brakiem rozeznania w ówczesnej mentalności i moralności, dając skutek odwrotny do pożądanego. Jednocześnie żywi niezrozumiałą nienawiść w stosunku do mężczyzn i mimo swojej "postępowości" nie potrafi wyzwolić się od ograniczających kobiety stereotypów, a większość jej postulatów pozostaje w sferze teorii. Czego zwieńczeniem jest jej małżeństwo pod koniec powieści i stwierdzenie, iż pielęgnowanie rodziny, macierzyństwo - oto wzniosłe posłannictwo naszej płci [s. 818].
I ta oto panna Howard jako kobietę samodzielną, kobietę wyższą, kobietę, która pierwsza w naszym kraju poniosła sztandar emancypacji (s. 210) określa właśnie panią Latter. Najciekawszą moim zdaniem bohaterkę powieści. Poświęcona jej pierwsza z czterech części znacząco odróżnia się od ciągu dalszego. Inna protagonistka, inna atmosfera. Mamy tu do czynienia z typową równią pochyłą - już po pierwszych wprowadzających kilkudziesięciu stronach przesiąkamy fatalizmem i wiemy, że ta historia nie może się skończyć dobrze. Kim jest jednak pani Latter? Niejednokrotnie zachowuje się irracjonalnie, ale trzeba wziąć to na karb załamania nerwowego. Nie była i nie jest świętą (co najbardziej uwydatnia wątek jej drugiego męża), ale życie mocno ją doświadczyło, czyniąc zgorzkniałą. Dopiero kłopoty finansowe spowodowane życiem jej dzieci ponad stan uświadamiają jej, jak źle je wychowała (co z kolei spowodowane było wyrzutami sumienia wobec czasu poświęcanemu pensji). Na początku powieści wypowiada się o nich bezkrytycznie, potem pod wpływem alkoholu, w snach, dostrzega prawdę o ich prawdziwej naturze, by skończyć z czymś w rodzaju zniechęcenia. Z jej perspektywy "emancypacja" nie jest osiągnięciem, a krzyżem, z którym musi codziennie mierzyć się jako samotna matka i pod którym ostatecznie upada. Co więcej ona bardzo chętnie oddałaby się mężczyźnie, stała typową, zależną kobietą, byle pozbyć się tego ciężaru. Mogłaby się też odbić od dna, jej przyjaciele podają jej proste rozwiązanie, ale musiałaby wyrzec się dzieci, czego nie potrafi uczynić. Oto cała jej tragedia. Ta gorzka refleksja stanowi według mnie kwintesencję stosunku Prusa do emancypacji. I pod wieloma względami nie sposób się z nimą nie zgodzić.
Let me introduce... Madzia
Jednak historia pani Latter, choć moim zdaniem doskonała, nie jest wcale sednem powieści, a wyłącznie prologiem i katalizatorem dla... Madzi. Madzię poznajemy jako trzpiotowatą damę klasową (połączenie uczennicy ostatniego roku, wychowawczyni w młodszych klasach oraz korepetytorki), darzącą panią Latter bezgranicznym uwielbieniem. Jest to istota kryształowo czysta, ukierunkowana wyłącznie na służbę innym, czego zwieńczeniem ma być założenie własnej pensji. Tak, to jest tak złe, jak się wydaje. Niedawno narzekałam na bohaterów Opowieści o dwóch miastach, ale Madzia jest sto razy gorsza.
Po śmierci pani Latter przenosi się ona na czas wakacji do rodzinnego Iksinowa, który stanowi kwintesencję małomiasteczkowości. Jej perypetie w nim kojarzyły mi się z początku z ówczesnymi powieściami dla panien. Dopiero z czasem pojawia się dziwna atmosfera. Bowiem Madzia marzy o tej swojej pensji. Tymczasem wszyscy widzą Madzię w roli żony i matki. Tę naiwną Madzię, która stwierdza, że Sataniello nie mógł spać w jednym pokoju ze Stellą, gdyż było tam tylko jedno łóżko. Ten element czyni ją ciekawą; z jednej strony jest typowym dziewiętnastowiecznym aniołem, a z drugiej - ma własne ambicje i dąży do samorealizacji. Pod koniec powieści Prus powraca do tematu małżeństwa jako punktu spełnienia wszystkich ambicji kobiecych, ale tam chyba również nie jest do tego w pełni przekonany. To lubię u Prusa. Nawet jeśli pisze jedno, to gdzieś z tyłu zawsze pojawia się wahanie i sugestia czegoś przeciwnego. Stąd może to jego zamiłowanie do otwartych zakończeń.
Ale wróćmy do tematu. Na przeszkodzie staje Madzi Iksinów. Nie liczy się w nim prawdziwa czystość kobiety, a wyłącznie jej pozory, co widać w postaci Femci. Ale coś, co wydawało się kończyć na Iksinowie, powraca też w Warszawie, i to ze zdwojoną siłą. Jeśli miałabym wybrać główny wątek i problem Emancypantek, to byłaby to właśnie ówczesna kultura pozorów oraz konwenansów, która zniszczyła nadludzko dobrą Madzię i która stanowiła chyba największą przeszkodę ku równouprawnieniu. Lecz czy i teraz nie pobrzmiewają jeszcze echa tegoż? Czy gdy słyszymy o kobietach "prowokujących gwałt" nie wracamy do XIX wieku, gdzie nie ważne są kobiece intencje, a sposób ich odczytania przez społeczeństwo?
Problemy Emancypantek
Okeeej, chyba trochę odleciałam, ale w tych kilku długich akapitach udało mi się chyba zawrzeć większą część problematyki kobiecej w powieści. I gdyby Prus skupił się na tym, to... byłaby to naprawdę genialna powieść na miarę Lalki. Ale tym, co w mojej opinii zabiło Emancypantki, była zmienność, nierówne rozłożenie akcentów oraz nadmiar wątków pobocznych.
Zacznijmy od tego, który w zasadzie nie przeszkadza. Wątkiem niemal równie ważnym, co emancypacja, jest pojawienie się w społeczeństwie tych wszystkich -izmów końca XIX wieku: materializmu, nihilizmu czy dekadentyzmu. Nurtów, u podstaw których leżał gwałtowny rozwój nauk przyrodniczych. Prus zderza je z bardzo tradycyjnie rozumianą religijnością i doprawia to wszystko ideą spirytyzmu, który jakoby miał łączyć naukę z religią. Jego wnioski, włożone w usta profesora Dębickiego, mogą się wydać mało aktualne, ale mnie urzekły swoją prostotą. Materializm jest zły, bo nie dość że odziera ludzi z nadziei, propagując ateizm, to przede wszystkim neguje wszelki dorobek duchowy i kulturowy ludzkości, a także zwyczajne cnoty. Taki obraz świata rani wrażliwą Madzię i zabiera jej ostatnią linię ratunku przed ludzką złośliwością.
W samym Dębickim skrupia się cały problem Emancypantek. Poznajemy go jako nieśmiałego profesora, którego ranią okrutne żarty Helenki Norskiej. Jest nieporadny, jest niepocieszny. W drugiej połowie powieści powraca jednak jako antyczny mędrzec bez skazy. Ta niekonsekwencja bardzo mocno się wyróżnia. Zamienia się on w porte parole samego autora, łączącego osiągnięcia nauki z religią, i częstuje nas kilkoma olbrzymimi przemowami. Przemowami naprawdę fascynującymi... do czasu. Do czasu, gdy przeje nam się jego erudycja i zaczniemy pragnąć czegoś innego.
I oto dwa główne problemy Emancypantek: niekonsekwencja i wrażenie wielokrotnej zmiany tematyki powieści, oraz nierówne rozłożenie akcentów. Niekiedy tematyka kobieca znika z tapetu nawet na paręset stron. To samo tyczy się innych wątków, finalnie tworząc wrażenie chaosu. I koszmarnie męcząc. To jeden z tych przypadków, gdy po fakcie lektura wydaje się o wiele lepsza niż w trakcie.
Emancypantek nie nazwałabym pozycją niezbędną do poznania, ale na pewno ciekawą. Ostatecznie geniusz literacki Prusa przezwyciężył wady powieści. Szkoda tylko, że okazały się one tak szkolne. Może gdyby Prus nie publikował na bieżąco napisanych rozdziałów, a spojrzał na nie jako całość, otrzymalibyśmy arcydzieło na miarę Lalki. Tylko czy takie dywagacje mają sens po ponad stu latach?
PS. Podobne odczucia zawarła w bardzo ciekawej recenzji Pyza Wędrowniczka.
Autor: Bolesław Prus
Tytuł: "Emancypantki"
Wydanie: Państwowy Instytut Wydawniczy, 1984
Stron: 847
Rok I wydania: 1894
Gatunek: obyczajowe
Werdykt: polecam - nie polecam