sobota, 27 stycznia 2018

O epickim zwieńczeniu tetralogii oraz słabych kliszach | "Labirynt duchów" Carlosa Ruiza Zafóna

Fragment okładki. Stara fotografia w sepii. Mały chłopiec opiera się dłońmi o witrynę sklepową i patrzy zachwycony z szeroko otwartymi ustami na stojącą na wystawie książkę.

Czekałam na tę powieść z dużym niepokojem... a czytałam ją głównie ze znużeniem. Nie jest tak zła, jak się obawiałam, ale daleko jej do ideału i poziomu poprzednich tomów. Nie tylko dlatego, że ja sama dojrzałam czytelniczo i jestem znacznie odporniejsza na powierzchowny czar powieści, ale przede wszystkim z powodu dość podstawowych błędów. Zapraszam.

- I jak się zakończy to wielotomowe monstrum?
- Pokazem fajerwerków przy akompaniamencie wielkiej orkiestry i z udziałem skomplikowanej scenicznej maszynerii na pełnych obrotach. (s. 852)

No... nie.

W tajemniczych okolicznościach znika minister kultury Hiszpanii, Mauricio Valls. Rano po balu urządzonym dla swojej córki wsiada do samochodu prowadzonego przez szofera i rozpływa się w powietrzu. Śledztwo w tak delikatnej sprawie ma poprowadzić kapitan Vargas z policji oraz agentka służb specjalnych, Alicja Gris. Szybko okazuje się, że sprawa może mieć związek z przeszłością ministra, który po wojnie domowej był przez pewien czas dyrektorem więzienia politycznego Montjuic, oraz książką znalezioną w jego gabinecie - siódmym tomem cyklu Labirynt duchów stworzonego przez Davida Martina, barcelońskiego pisarza i osadzonego w placówce zarządzanej przez Vallsa.

Jak sami widzicie, w przeciwieństwie do poprzednich tomów tym razem dość ważną rolę odgrywa wątek policyjno-sensacyjny. I to już wydaje mi się gwoździem do trumny tego tomu. Zafón wciąż czaruje najbardziej, gdy sięga po historie rodzinno-literackie. Fragmenty, w których odkrywamy kolejne elementy układanki, są najlepsze. Niestety nie stanowią one większości. Samo śledztwo i spotkania z kolejnymi świadkami nie zachwycają, ale są całkiem w porządku, jednak te oparte na akcji składają się przede wszystkim ze słabych, ogranych klisz. Wyczerpałam już w tym życiu limit wyścigów taksówkami pod prąd z wykrwawiającymi się głównym bohaterami na tylnym siedzeniu. I to na długo przed lekturą Labiryntu.... Jako kryminał nie wnosi on po prostu niczego nowego i jest po prostu wtórny.

Wtórna jest również główna bohaterka. Dawno (bodajże od listopada 2016, czyli Wyznań gejszy) nie spotkałam kogoś tak idealnie wpasowującego się w schemat Mary Sue jak Alicja. Niby nie przekroczono granicy śmieszności/irytacji, ale ciężko nie zagrać w bingo (tutaj macie ładny teścik. Alicja zalicza się do najwyższej grupy punktowej). Okaleczona w trakcie wojny sierota, wychowana właściwie na ulicy, przygarnięta przez służby specjalne i wyszkolona na skuteczną agentkę. Najlepsza we wszystkim, czego się dotknie, seksowna, mężczyźni ją kochają, kobiety jej nienawidzą. Sarkastyczna i niezdolna do zbudowania trwałej relacji. Spragniona ciepła i zemsty. Mówiłam już, że oszołamiająco piękna?

Generalnie dopiero teraz dostrzegam, jak słaba jest kreacja bohaterów u Zafóna i jak bezkrytycznie wtłacza on ich w opresyjne role płciowe. Alicji-femme fatale przeciwstawiona jest anielska Bea, żona Daniela. Kobieta, która nie reaguje na podejrzewaną zdradę męża, która przezwycięża niechęć do domniemanej jego kochanki i okazuje jej jakieś toksyczne ciepło. No i której życia Alicja zazdrości. Pozostałe ważniejsze postaci kobiece to właściwie tylko ofiary opisywanej sprawy. (No nie, jest jeszcze Sofia, czyli druga kobieta, którą Alicja nie miała szansy się stać). To w sumie zabawne, że z jednej strony autor nieśmiało pokazuje nam dyskryminujące kobiety działania dyktatury Franco (o których wspomina przelotnie Alicja) i ówczesne normy obyczajowe przeciwko którym, jak się okazuje w ostatnim tomie, próbowała buntować się matka Daniela, ale z drugiej strony nie potrafi zrezygnować z koszmarnie stereotypowych podziałów płciowych. Że o jeszcze koszmarniejszych i jeszcze bardziej żenujących seksistowskich dowcipach Fermina nie wspomnę.

Co ładnie prowadzi nas do panów, bo u nich też nie jest wesoło. Vargas dość nieirytująco wpisuje się w kategorię detektywów po przejściach, ale z kolei Daniel to straszne ciepłe kluchy, a Fermin jest wręcz obrzydliwy. Obrzydliwe są też dla mnie reakcje męskich bohaterów na urodę Alicji, całkowicie uwłaczające ich inteligencji. A także to, jak bardzo Daniel w imię ochrony Bei odcina ją od większości informacji. Sporo niepokojących elementów, jak na jedną książkę. Nie wiem tylko, na ile to moja większa dojrzałość i wrażliwość, a na ile regres w stosunku do poprzednich tomów.

Teraz pomału zbliżamy się w stronę paru pozytywów, o których należy wspomnieć. Ale jeszcze chwila. Labirynt duchów to olbrzymia, wielowątkowa powieść, mająca poza tym za zadanie domknąć kilka rzeczy z poprzednich tomów. I o ile ogółem autor osiągnął w tym sukces, to parę chwytów budzi moje wątpliwości. Niejednokrotnie Zafón popełnia dość tanie błędy - tak jak wtedy, gdy dowiadujemy się o tym, że Alicja nosi gorset ułatwiający jej normalne funkcjonowanie dopiero przed 300 stroną, gdy przypadkiem potrzebuje ona pomocy starego znajomego, który ten gorset kiedyś stworzył. Po czym wspomniany jest on raz, gdy bohaterka dla odmiany go zakłada (gorset, nie znajomego). Scena z Ferminem rozpoznającym Alicję na dworcu na podstawie nie wiadomo jakich przesłanek również nie wypada zbyt realistycznie. Nie mówiąc już o tym, że podobno nie mógł on pogodzić się z jej śmiercią, ale nie ma o tym najmniejszej wzmianki w poprzednich tomach.

Ale miało być pozytywnie. Największym zaskoczeniem, jakie przynosi nam Labirynt duchów jest wątek spajający wszystkie części w całość. Ta magiczna, gotycka historia okazuje się sprowadzać do niezwykle smutnej afery kryminalnej. I takie rozwiązanie rozczarowuje, póki nie pomyślimy sobie, że może to być rozczarowanie całkiem celowe. W czasach okrutnej dyktatury nie ma miejsca na nieprawdopodobne historie. Ich finał musi być smutny i dobijająco realny. Żeby nie było: nie oddalamy się jednak tak bardzo od klimatu Cienia wiatru. W ostatniej części Labiryntu poznajemy fikcyjną historię powstania całego cyklu, która prowadzi nas do punktu wyjścia. I stanowi naprawdę ładne jego domknięcie.

Cały Cmentarz zapomnianych książek będzie chyba dla mnie świadectwem czytelniczego dojrzewania. Wątpię, bym kiedykolwiek odważyła się przeczytać ponownie pierwsze trzy jego tomy - chyba wolę, by pozostały po nich cudowne wspomnienia. Z tego samego powodu nie potrafię Wam jednoznacznie go polecić lub odradzić. Choć w świetle poziomu ostatniego tomu trochę bliżej mi do tego drugiego stanowiska.


Marta


Autor: Carlos Ruiz Zafón
Tytuł: "Labirynt duchów"
Oryg. tytuł: "El Laberinto de los Espiritus"
Cykl: "Cmentarz zapomnianych książek" (4/4)
Wydanie: Muza S.A., Warszawa 2017
Tłumaczenie: Katarzyna Okrasko, Carlos Marrodán Casas
Stron: 889
Rok I wydania: 2016 (PL - 2017)