zdjęcie po prawej: Mariusz Śmiejek |
W brytyjskiej prasie raz po raz pojawiają się artykuły o „polskiej inwazji” na Wyspy. Istotnie, według ostrożnych szacunków w ciągu ostatnich dziesięciu lat wyemigrowało tam ponad siedemset tysięcy Polaków. Mówi się o milionie, a czasem o dwóch. Ewa Winnicka podróżuje po Wielkiej Brytanii i oddaje głos owym „najeźdźcom”, wywodzącym się ze wszystkich grup społecznych. Pyta, jak polscy inteligenci, robotnicy, drobni przedsiębiorcy, studenci i bezdomni widzą kraj, do którego przybywają. Każda historia to gotowy scenariusz filmowy. "Angole" to przede wszystkim niejednoznaczny obraz tubylców: obywateli Wielkiej Brytanii, malowany nadzieją i rozczarowaniem, podziwem i lekceważeniem, wreszcie sukcesem i porażką polskich „kolonizatorów”. To fantastyczna kontynuacja Londyńczyków pół wieku później i w świecie bez granic.
Ewa Winnicka prezentuje nam wiele niezwykle ciekawych historii ludzi z najróżniejszych środowisk. Pokazuje losy robotników, biznesmenów, głów rodzin i osób całkowicie samotnych w nowym kraju; pokazuje ich problemy ekonomiczne, jak i psychospołeczne. "Świadectw" jest sporo, nie ma w nich zbędnych dłużyzn. Sprawia to, że książkę czyta się niezwykle dobrze i szybko ("wessałam" ją w półtora dnia). Wciąga, co nie zdarza się często w przypadku literatury faktu. I na tym recenzję mogłabym zakończyć. Bo jest to pozycja, jak sama ocena wskazuje, dobra. Wyróżniająca się na rynku. Ale w kolejnych kilku akapitach pokażę Wam, dlaczego Angole nie zasłużyli na nic więcej.
Wielu czytelników na Lubimy Czytać zarzuca autorce bardzo wybiórcze podejście do spraw emigrantów. Z jednej strony mogłabym się zgodzić z tą tezą, a z drugiej nie potrafię. Bo z pewnością z książki tej wynika bardzo wyraźny wniosek, który jedna z bohaterek ubrała w następujące słowa: Jeśli w Polsce nie układa się z pracą i rodziną, w inny kraju ułoży się znacznie gorzej. Niejednokrotnie widać, że zła sytuacja niektórych osób wynika z faktu, że nie byli przygotowani na życie w innym państwie. Często wyjeżdżali bez podstawowej znajomości języka. Wciąż pokutuje opinia, że zmywak w Londynie czy Glasgow jest lepszy od zmywaka w Polsce.
Jednocześnie zbyt często autorka ukazywała sytuacje skrajne i patologiczne. "Normalnych" jest niewiele, tak samo ludzi zwyczajnie zadowolonych ze swojego życia. Może tylko ci poszkodowani pragną dzielić się swoimi historiami? A ci szczęśliwsi nie widzą powodu, by to czynić? Zabrakło równowagi. Jakiejś normalnej rodziny, która żyłaby w swoim Londynie czy innym Belfaście bez żadnych fajerwerków, ale i bez nieszczęść.
Z drugiej strony zaraz po wstępie następuje nagłówek: Mówią najeźdźcy. I ja naprawdę przez większość książki oczekiwałam części drugiej, gdzie autorka odda głos Anglikom albo (pomysł sprzed chwili) reprezentantom mniej licznych mniejszości. Tak się jednak nie stało. Nie wymagałabym takiego podejścia "z urzędu", ale owe dwa słowa dość mocno mnie zmyliły i zrobiły spory apetyt.
Piszę tu wciąż o autorce, ale tak naprawdę jej wkład literacki jest tu znikomy. Owszem, z pewnością dotarła do wielu ciekawych historii, przekonała ludzi do mówienia i odpowiednio oszlifowała ich świadectwa. Są one jednak cytowane. Ewa Winnicka bezpośrednio stworzyła jedynie wstęp (choć i on powstał na podstawie artykułów z brytyjskich gazet), krótkie wprowadzenia do poszczególnych opowieści i końcową informację o zmianie części danych w celu uniemożliwienia identyfikacji niektórych osób. Trochę mało. Nie lubię takich reportaży; wolę gdy mają w sobie więcej z literatury niż dziennikarstwa. Czasem wydaje się to też zbytnim pójściem na łatwiznę. Ale co kto woli.
Podsumowując. Tak jak napisałam, Angole nie są książką złą. Autorka odważnie podejmuje trudny temat, stawiając tezy śmiało, bez żadnego asekuranctwa. Jednak można było napisać więcej, poruszyć więcej zagadnień, spróbować "zahaczyć" o jakąś analizę. Ale i bez tych elementów jest to pozycja dobra. Polecam.
Marre
PS. To dwusetna recenzja! Wow! Dziękuję bardzo za wszelkie Wasze wsparcie i nieustające zainteresowanie! A już za dziesięć dni świętujemy drugie urodziny bloga! Obym nie zapomniała...
Wielu czytelników na Lubimy Czytać zarzuca autorce bardzo wybiórcze podejście do spraw emigrantów. Z jednej strony mogłabym się zgodzić z tą tezą, a z drugiej nie potrafię. Bo z pewnością z książki tej wynika bardzo wyraźny wniosek, który jedna z bohaterek ubrała w następujące słowa: Jeśli w Polsce nie układa się z pracą i rodziną, w inny kraju ułoży się znacznie gorzej. Niejednokrotnie widać, że zła sytuacja niektórych osób wynika z faktu, że nie byli przygotowani na życie w innym państwie. Często wyjeżdżali bez podstawowej znajomości języka. Wciąż pokutuje opinia, że zmywak w Londynie czy Glasgow jest lepszy od zmywaka w Polsce.
Jednocześnie zbyt często autorka ukazywała sytuacje skrajne i patologiczne. "Normalnych" jest niewiele, tak samo ludzi zwyczajnie zadowolonych ze swojego życia. Może tylko ci poszkodowani pragną dzielić się swoimi historiami? A ci szczęśliwsi nie widzą powodu, by to czynić? Zabrakło równowagi. Jakiejś normalnej rodziny, która żyłaby w swoim Londynie czy innym Belfaście bez żadnych fajerwerków, ale i bez nieszczęść.
Z drugiej strony zaraz po wstępie następuje nagłówek: Mówią najeźdźcy. I ja naprawdę przez większość książki oczekiwałam części drugiej, gdzie autorka odda głos Anglikom albo (pomysł sprzed chwili) reprezentantom mniej licznych mniejszości. Tak się jednak nie stało. Nie wymagałabym takiego podejścia "z urzędu", ale owe dwa słowa dość mocno mnie zmyliły i zrobiły spory apetyt.
Piszę tu wciąż o autorce, ale tak naprawdę jej wkład literacki jest tu znikomy. Owszem, z pewnością dotarła do wielu ciekawych historii, przekonała ludzi do mówienia i odpowiednio oszlifowała ich świadectwa. Są one jednak cytowane. Ewa Winnicka bezpośrednio stworzyła jedynie wstęp (choć i on powstał na podstawie artykułów z brytyjskich gazet), krótkie wprowadzenia do poszczególnych opowieści i końcową informację o zmianie części danych w celu uniemożliwienia identyfikacji niektórych osób. Trochę mało. Nie lubię takich reportaży; wolę gdy mają w sobie więcej z literatury niż dziennikarstwa. Czasem wydaje się to też zbytnim pójściem na łatwiznę. Ale co kto woli.
Podsumowując. Tak jak napisałam, Angole nie są książką złą. Autorka odważnie podejmuje trudny temat, stawiając tezy śmiało, bez żadnego asekuranctwa. Jednak można było napisać więcej, poruszyć więcej zagadnień, spróbować "zahaczyć" o jakąś analizę. Ale i bez tych elementów jest to pozycja dobra. Polecam.
Marre
PS. To dwusetna recenzja! Wow! Dziękuję bardzo za wszelkie Wasze wsparcie i nieustające zainteresowanie! A już za dziesięć dni świętujemy drugie urodziny bloga! Obym nie zapomniała...
Autor: Ewa Winnicka
Tytuł: "Angole"
Seria: Reportaż
Wydanie: Czarne, 2015
Stron: 293
I wydanie: 2015
Fotografie: Mariusz Śmiejek
Gatunek: reportaż
Ocena: 6/10