Trawa to moje pierwsze spotkanie z cyklem Artefakty, zawierającym klasyczne dzieła fantastyki, niedostępne lub nigdy niewydane w Polsce. Nie mogłam się doczekać lektury, wobec której miałam bardzo wysokie oczekiwania. I początkowo jak najbardziej się one spełniały. Początkowo.
Uciekając przed biedą i przeludnieniem, ludzie osiedlili się na kilkunastu planetach naszej galaktyki. Ich rozwiniętej cywilizacji zagraża jednak tajemnicza epidemia, która nikogo nie pomija i na którą nie sposób znaleźć lekarstwa. Ale jedna planeta, Trawa, okazuje się bezpieczna. Świętość, potężna organizacja religijna, wysyła tam Marjorie i Riga Yrarierów z dziećmi. Mają oni zbadać pogłoski o domniemanych uzdrowieniach chorych przybyszów. Jednak prawda może nie być taka prosta.
Brzmi nieźle prawda? I przez pierwsze sto, sto pięćdziesiąt stron było nawet lepiej niż "nieźle". Zanurzyłam się w wielowątkową opowieść. Wiadomości o Trawie wydzielano mi bardzo powoli, wręcz metodą niedomówień, lecz całość wypadała niezwykle zręcznie. Naprawdę się wciągnęłam. Zachwyciły mnie wielowymiarowe postaci i powolne, pełne napięcia tempo akcji. A później fabuła zaczęła się rozwijać i pozostało mi tylko marszczyć me piękne, wyregulowane brwi.
Bo od pewnego momentu Trawa sprawia wrażenie, jakby autorce zabrakło pomysłów i odrobiny zdrowego rozsądku oraz logiki. Im dalej w las (przepraszam, w trawę!), tym gorzej. Całość prezentowała się wyjątkowo źle, a we mnie wzrastała irytacja (owszem, nie wiele mi potrzeba, aby się zirytować, ale fakt pozostaje faktem). Dużą zaletą była wspomniana wielowymiarowość. Podobała mi się niejednoznaczna postać Riga - hipokryty, utrzymującego dwie kobiety, dla którego ważniejsza od rodziny jest pozycja społeczna, a który po zniknięciu swojej córki rozpacza, bo jest zbyt słaby, by zrobić cokolwiek. Albo Marjorie, która musi przewartościować swoje życie i przemyśleć podejście do wiary. Takich elementów jest więcej. I co robi z nimi Tepper? Boleśnie wszystko upraszcza, by w epilogu mieć sytuację czystą - Marjorie "wyzwala się", a Rigo okazuje się skończonym dupkiem. (Przepraszam. Miałam nie przeklinać. Ale cóż zrobić, jak to prawda?). Fascynujące, że z dwóch księży jeden całkowicie popiera kobietę, a drugi faceta. Zero schematów -_- Pozwolę sobie podchwycić porównanie musicmyrock relacji między bohaterami do tych z podłej telenoweli. Boleśnie adekwatne. Okropnie mnie zdenerwowało, zupełnie jakby Trawę pisały dwie zupełnie inne osoby.
Upraszczanie wiąże się z totalnym jechaniem po schematach. Ci źli kosmici i ci dobrzy, którzy przewyższają nas niemal pod każdym względem. Jedyny ciekawy koncept, który wyniosłam z tej lektury (a od tzw. klasyków wymagam właśnie ciekawych konceptów), to kosmici będący złymi nie z powodu wrodzonej niegodziwości, a dlatego, że są czymś w rodzaju zbuntowanych nastolatków. Wobec całego stosu beznadziejnych kosmicznych złoczyńców i niszczycieli galaktyk w popkulturze, ten pomysł wyjątkowo przypadł mi do gustu. Co nie zmienia faktu, że kwestie naukowe ledwo trzymają się kupy. Z życia pozaziemskiego autorka skupiła się na kwestii rzekotki-ogary-hippae-lisy, a oprócz tego wspomina o dwóch innych gatunkach,o których jednak ciężko cokolwiek powiedzieć. I to wszystko występuję na całej planecie? W całości porośniętej trawą? Przecież, gdyby jeden ekosystem zajmował cały glob, to znajdowałby się w stanie permanentnego zagrożenia! Wystarczyłoby kilka zjadliwych mikroorganizmów i po całym życiu na Trawie! (Że o aminokwasach wciąganych z powietrza nie wspomnę, bo mnie znów krew zaleje. Ups, za późno).
Dawno nie czytałam książki o tak zmarnowanym potencjale. Nawet zużywając 90% mojej empatii, nie potrafię zrozumieć, czym zachwycali się inni czytelnicy. I żeby moja ukochana Ursula K. le Guin to rekomendowała! Już po zakończeniu lektury dowiedziałam się, że Trawa to pierwszy tom trylogii. Za dalsze podziękuję.
Gwoli podsumowania, Trawę napisano całkiem sprawnie i czyta się ją równo pomimo niezbyt prędkiego tempa akcji. Zamierzałam wystawić jej ocenę wyższą, licząc, że przelanie frustracji na "papier" zadziała jak katharsis. Złudne nadzieje. Nie potrafię i nie polecam, choć do cyklu Artefaktów się nie zniechęcam i Wam również nie radzę tak robić. Jestem w trakcie lektury Wszystkich na Zanzibarze i tu zachwyt wciąż trwa :)
Dawno nie czytałam książki o tak zmarnowanym potencjale. Nawet zużywając 90% mojej empatii, nie potrafię zrozumieć, czym zachwycali się inni czytelnicy. I żeby moja ukochana Ursula K. le Guin to rekomendowała! Już po zakończeniu lektury dowiedziałam się, że Trawa to pierwszy tom trylogii. Za dalsze podziękuję.
Gwoli podsumowania, Trawę napisano całkiem sprawnie i czyta się ją równo pomimo niezbyt prędkiego tempa akcji. Zamierzałam wystawić jej ocenę wyższą, licząc, że przelanie frustracji na "papier" zadziała jak katharsis. Złudne nadzieje. Nie potrafię i nie polecam, choć do cyklu Artefaktów się nie zniechęcam i Wam również nie radzę tak robić. Jestem w trakcie lektury Wszystkich na Zanzibarze i tu zachwyt wciąż trwa :)
Marre
PS. Przydałaby się porządna korekta, oj przydałaby się.
PS2. A wątek miłosny to jakaś zoofilia jest.
<spoiler alert> Do osób, które czytały: jak rzekotki, które są tylko kilka razy większe od ziemskich, mają zmieniać się w ogary?! </spoiler alert>
PS2. A wątek miłosny to jakaś zoofilia jest.
<spoiler alert> Do osób, które czytały: jak rzekotki, które są tylko kilka razy większe od ziemskich, mają zmieniać się w ogary?! </spoiler alert>
Autor: Sheri S. Tepper
Tytuł: "Trawa"
Oryg. tytuł: "Grass"
Cykl: "Trawa" (tom 1/3)
Seria: Artefakty
Wydawnictwo: MAG
Tłumaczenie: Robert Waliś
Stron: 487
I wydanie: 1989 [PL - 2015]
Gatunek: science fiction
Ocena: 4/10