Moje doświadczenia z twórczością Neila Gaimana można by zebrać w Opowieści przez duże "o". Skrótem: przez wiele lat uważałam ją za straszny szajs, by później się zakochać. A jako że miłość moja zaczęła się od zbiorku opowiadań (Drażliwe tematy - recenzja tutaj), to musiałam rozwinąć związek w tym kierunku. W łapki chwyciłam Rzeczy ulotne, czyli pozycję wcześniej od wyżej wymienionej. I niestety usatysfakcjonowana do końca nie jestem, co jednak zrzucam na karb zbyt dużych oczekiwań.
Tak jak i w Drażliwych tematach znajdziemy tu głównie stosunkowo krótkie formy oparte, przynajmniej teoretycznie, na małych, błyskotliwych konceptach. Jako że jest ich wiele i są bardzo zróżnicowane również pod względem jakościowym, postanowiłam pokrótce przedstawić wam swoją "drogę", czyli chronologiczny zapis odczuć.
Zaczyna się ciekawie, bo od Studium w szmaragdzie, czyli miksie... Conan Doyle'a z Lovecraftem. I o ile "Sherlockowa" część jest świetna, to ta "Lovecraftowa" kuleje. Gaiman fajnie wykorzystał i przetworzył mitologię Cthulhu, ale atmosfery nie pozostawił za grosz. Październik w fotelu opiera się na pewnej baśni i zawiera pomysł, który autor wykorzystał później pisząc Księgę cmentarną. Niezłe, choć nie powala. W przeciwieństwie do utworu kolejnego, czyli Zbłąkanych oblubienic złowieszczych oprawców w bezimiennym domu nocy potwornego pożądania. O ile "gotyku" (nie potrafię nie używać cudzysłowu, gdyż nadal nie rozumiem, skąd wzięto tę nazwę) z zasady nie lubię, to takie go użycie zasmakowało mi bardzo. Zabawa konwencją zawsze dobra, tyle mogę napisać.
Jednak już dwa kolejne opowiadania z kategorii paranormalno-ciuthorrorkowych nie powaliły. Smak goryczy miał prawdopodobnie oddać multikulturową atmosferę Nowego Orleanu, ale również mnie nie porwał. Później następuje krótkie i błyskotliwe To inni, by zaraz zostać zastąpione przez wariację Gaimana na temat literatury noir, czyli Pamiątki i skarcy. O ile lubię te klimaty, to tu akurat zupełnie mnie nie przekonały. To samo tyczy się Na grzecznych chłopców czekają dary, które ogółem ujdzie, ale o którym nic więcej nie potrafiłabym napisać. Fakty w sprawie zniknięcia panny Finch są bardzo przyjemne, ale chwilami nieco niedopracowane.
Dziwne dziewczynki to krótkie historyjki inspirowane utworami z płyty. Prawdopodobnie pełnię uzyskałyby właśnie w połączeniu z nimi, ale czytałam je w autobusie, więc wszystko spaliło na panewce. Niektóre koncepty są zwyczajnie świetne, lecz miałam wrażenie, że autor zbytnio je upoetyzował i starał się użyć jak najmniejszej ilości słów. Choć być może średnio korzystne wrażenie wynika ze średniego tłumaczenia. Za to Arlekin i walentynki to lekkie i przyjemne opowiadanie w typowo Gaimanowskim stylu. Ciepłe, wywołujące uśmiech na twarzy.
Teraz przejdę do utworu, który wzburzył mnie najbardziej, czyli Problemu Zuzanny. Jak już sam tytuł wskazuje, Gaiman podejmuje tu kwestię Zuzanny z Opowieści z Narnii i tego, że po zakończeniu akcji nie trafiła ona do "nowej Narnii". Jest to clue całego sporu (argumenty obu stron zaskakująco ciekawie przedstawione zostały w artykule na Wikipedii - link), dla mnie dość idiotycznego z założenia. Gdyby Opowieści z Narnii interpretować bez jakichkolwiek nawiązań do chrześcijaństwa, byłaby to zwykła bajka i to dość średnia (przynajmniej w moim odbiorze). Jednak całość można i chyba nawet powinno się traktować jako olbrzymią metaforę. I wówczas ktoś zwyczajnie musiał podzielić los Zuzanny. Zupełnie nie rozumiem, jak można było wymyślić, że postawiono na niej kreskę. A w ogóle to zdanie o pończochach jest wyrwany z kontekstu. Jak można kogoś karać za lubienie pończoch?! Dobra, nieco przesadziłam (chociaż mogłabym tak nawet godzinami, a nawet przepisać "po swojemu" to opowiadanie, gdybym się zawzięła). A wystarczyło napisać, że zirytowany Gaiman popełnił irytujący (po)tworek. Kropka.
Dobra, ruszamy w dalszą drogę. W Jak myślisz, jakie uczucie? napotykamy ciekawe wykorzystanie golema i kilka słów o miłości. Następny "utwór" (bo ciężko go zakwalifikować) to jeden z najlepszych w zbiorze, a mianowicie Piętnaście malowanych kart z wampirzego tarota. Piętnaście maksymalnie półstronicowych historyjek, próbujących z różnych stron ugryźć problem wampiryzmu. Próbujących bardzo skutecznie. Słabsi są Karmiący i karmieni, czyli krótka opowiastka z gatunku tych o przerażających starszych paniach. Krup chorobotwórców to natomiast przede wszystkim zabawa słowem. Zabawą nazwać możemy również genialne Gdy nastał koniec, czyli coby się stało, gdyby odwrócić akt stworzenia. Kartki z pamiętnika... również odnoszą się do muzyki i w zasadzie nie zrozumiałam ich ogólnej idei. Taki tępak ze mnie. Jak rozmawiać z dziewczynami na prywatkach miało świetny pomysł początkowy, ale później wszystko nieco się rozlazło. Inaczej jest z Ptakiem słońca, który od początku do końca jest intrygujący i zabawny.
Na koniec, tak jak i w Drażliwych tematach, otrzymujemy dłuższe opowiadanie ze świata Amerykańskich bogów. Władca górskiej doliny okazał się lepszy, ale wciąż nie jakiś wybitny. Ot, niezła historia.
Powyżej nie wspominałam o wierszach, a one również tutaj występują. Nie rozpisywałam się o nich przy okazji poprzedniego zbioru opowiadań, bo żaden aż tak mnie nie przekonał. Tu jest inaczej. I choć wciąż mam wrażenie, że liryka to nie jest, a co najwyżej poetycko rozpisane nagie koncepty, to i tak mi się podoba. W Zmianie w wodwo* autor ciekawie opisuje przemianę człowieka w zwierzę od strony psychicznej. W Instrukcji pisze o roli baśni w naszym życiu, a w Moim życiu za pomocą hiperboli piętnuje ludzką tendencję do narzekania (i sposobu, w jaki ta tendencja się przejawia). Dzień w którym przybyły spodki to utwór najbliższy liryce, zaskakujący i przyjemny. Za to w Wymyślaniu Aladyna Gaiman fajnie przekształca Baśnie z tysiąca i jednej nocy, ukazując je z punktu widzenia Szeherezady.
Scrolluję na górę i dziwię się, że tyle mi to miejsca zajęło. Ja to zawsze: od skrajności w skrajność. Ale wróćmy do recenzji. Choć Rzeczy ulotne zawiera kilka naprawdę genialnych utworów, to znajdziemy tam też dużo przeciętniaków i tych z kategorii "tylko niezłe". Fanów Gaimana powinno zadowolić.
Marre
Dobra, ruszamy w dalszą drogę. W Jak myślisz, jakie uczucie? napotykamy ciekawe wykorzystanie golema i kilka słów o miłości. Następny "utwór" (bo ciężko go zakwalifikować) to jeden z najlepszych w zbiorze, a mianowicie Piętnaście malowanych kart z wampirzego tarota. Piętnaście maksymalnie półstronicowych historyjek, próbujących z różnych stron ugryźć problem wampiryzmu. Próbujących bardzo skutecznie. Słabsi są Karmiący i karmieni, czyli krótka opowiastka z gatunku tych o przerażających starszych paniach. Krup chorobotwórców to natomiast przede wszystkim zabawa słowem. Zabawą nazwać możemy również genialne Gdy nastał koniec, czyli coby się stało, gdyby odwrócić akt stworzenia. Kartki z pamiętnika... również odnoszą się do muzyki i w zasadzie nie zrozumiałam ich ogólnej idei. Taki tępak ze mnie. Jak rozmawiać z dziewczynami na prywatkach miało świetny pomysł początkowy, ale później wszystko nieco się rozlazło. Inaczej jest z Ptakiem słońca, który od początku do końca jest intrygujący i zabawny.
Na koniec, tak jak i w Drażliwych tematach, otrzymujemy dłuższe opowiadanie ze świata Amerykańskich bogów. Władca górskiej doliny okazał się lepszy, ale wciąż nie jakiś wybitny. Ot, niezła historia.
Powyżej nie wspominałam o wierszach, a one również tutaj występują. Nie rozpisywałam się o nich przy okazji poprzedniego zbioru opowiadań, bo żaden aż tak mnie nie przekonał. Tu jest inaczej. I choć wciąż mam wrażenie, że liryka to nie jest, a co najwyżej poetycko rozpisane nagie koncepty, to i tak mi się podoba. W Zmianie w wodwo* autor ciekawie opisuje przemianę człowieka w zwierzę od strony psychicznej. W Instrukcji pisze o roli baśni w naszym życiu, a w Moim życiu za pomocą hiperboli piętnuje ludzką tendencję do narzekania (i sposobu, w jaki ta tendencja się przejawia). Dzień w którym przybyły spodki to utwór najbliższy liryce, zaskakujący i przyjemny. Za to w Wymyślaniu Aladyna Gaiman fajnie przekształca Baśnie z tysiąca i jednej nocy, ukazując je z punktu widzenia Szeherezady.
Scrolluję na górę i dziwię się, że tyle mi to miejsca zajęło. Ja to zawsze: od skrajności w skrajność. Ale wróćmy do recenzji. Choć Rzeczy ulotne zawiera kilka naprawdę genialnych utworów, to znajdziemy tam też dużo przeciętniaków i tych z kategorii "tylko niezłe". Fanów Gaimana powinno zadowolić.
Marre
*leśny człowiek
Autor: Neil Gaiman
Tytuł: "Rzeczy ulotne. Cuda i zmyślenia"
Oryg. tytuł: "Fragile Things. Short Fictions and Wonders"
Wydawnictwo: MAG
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Stron: 344
I wydanie: 2006 [PL - 2006]
Gatunek: fantastyka
Ocena: 6/10