Obrazek po prawej - fragment ilustracji do książki. |
Trzecia wojna światowa starła ludzkość z powierzchni Ziemi. Planeta opustoszała. Całe miasta obróciły się w proch i pył. Przestał istnieć transport, zamarła komunikacja. Radio milczy na wszystkich częstotliwościach. W Moskwie przeżyli tylko ci, którzy przy wtórze syren alarmowych zdążyli dobiec do bram metra. Tam, na głębokości dziesiątek metrów, na stacjach i w tunelach, ludzie próbują przeczekać koniec cywilizacji. W miejsce utraconego ogromnego świata stworzyli swój własny ułomny światek. Czepiają się życia i ani myślą się poddać. Pewnie marzą o powrocie na powierzchnię – kiedyś, kiedy obniży się poziom radiacji. I nie tracą nadziei na odnalezienie innych ocalałych...
Metro 2035 trafiło do mnie po prawie dwóch latach od lektury poprzednich tomów. Jednocześnie ukazało się dekadę po rosyjskiej premierze części pierwszej. To dość długo, szczególnie biorąc pod uwagę "marną" liczbę trzech odsłon (gier nie liczymy). Równie dobrze mogło by ich być dziesięć. Wówczas nie zauważylibyśmy, jak bardzo autor i jego styl zmienił się przez ten czas. Ciekawe, co byłoby lepsze?
Do napisania tego wstępu skłoniła mnie refleksja nad sporą liczbą negatywnych recenzji najnowszej części Metra. Która z początku mnie martwiła, a potem tylko dziwiła. Po zastanowieniu doszłam do wniosku, że "winna" jest ogromna zmiana, jaka zaszła w serii. Bo nie da się ukryć, że Metro 2035 to książka inna od poprzednich. W końcu sam autor powiedział, że na pomysł cyklu wpadł, mając 18 lat. Obecnie ma dwa razy więcej. Nic dziwnego, że chciał coś w swojej historii zmienić, nie porzucając genialnego i wciąż nie w pełni wykorzystanego pomysłu. I zmienił. W ten sposób trafiła w nasze ręce ta oto powieść.
Człowiek w ogóle tak potrafi: zastąpić realne iluzją. I żyć w całkowicie wymyślonym świecie. To w zasadzie przydatna cecha.
Pierwszą modyfikacją, na którą najbardziej zwróciłam uwagę i która dość mocno mnie zasmuciła, był brak mutantów. I choć w pierwszej części przedstawił je genialne (w drugim to już niestety tylko siódma woda po kisielu w postaci białych), to cieszę się, że Glukhovsky ostatecznie z nich zrezygnował. Raz, że nie zmieściłyby się, a dwa, że w ogóle nie było potrzeby ich obecności. Skupiono się na ludziach i piekle, jakie sami sobie stworzyli. Mutanty tylko by zawadzały. Jeśli coś mi przeszkadzało, to sposób ich "pozbycia się". Otóż w trakcie zwyczajnie stwierdzono, że gdzieś "zniknęły". Wszystkie. Nagle. I od razu jakoś przytulniej w tych tunelach się zrobiło.
Proces wprowadzania zmian kuleje jeszcze w kilku miejscach. Ważnym punktem jest odniesienie do Metro: Last Light. Akcja powieści dzieje się po wydarzeniach przedstawionych w grze, dźwigając wszystkie ich konsekwencje. No dobra. Nie wszystkie. Wiedzieliście, że Artem zginął po drodze? Ale to psuje cały zamysł fabuły! Dobra, udajmy, że tego nie było! Tak najłatwiej streścić całą sytuację.
Reżim można zabić, imperia niedołężnieją i umierają, lecz idee są jak pałeczki dżumy. Zaschną i usną w martwych ciałach tych, których zabiły, i przeczekają tam choćby pięć stuleci. Będziesz kopał tunel, natkniesz się na cmentarz zadżumionych... Poruszysz stare kości... I nieważne jakim językiem wcześniej mówiłeś, w co wierzyłeś. Dla tej bakterii wszystko się nada.
I powoli przechodzimy do postaci Artema, w konstrukcji której sporo się zadziało. Nie będę udawać, że obok liniowej fabuły to on w jedynce działał mi na nerwy najbardziej i że ograniczenie jego obecności do minimum w dwójce niezmiernie mnie ucieszyło. Irytował mnie swoją naiwnością i... no całą swoją osobą po prostu. Tacy ludzie występują zarówno w realu, jak i w literaturze. Teraz niby nie zmieniło się nic, a jednak wszystko. Artem dojrzał, ożenił się. Nie odbierałam już go jako naiwnego dzieciaka, a raczej idealistę, gotowego zrobić wszystko, by "uwolnić" ludzi z metra. Człowieka wrażliwego i wewnętrznie połamanego. Zachwyciło mnie przedstawienie jego relacji z Anią. To, jak ona reaguje na obsesję Artema i vice versa. Różnych rzeczy oczekiwałam po Metrze, ale głębokiej psychoanalizy. Dziękuję.
Spodobało mi się również wiele innych elementów, głównie opisujących społeczeństwo Metra. Kura, która aby znieść kolejne jajko, musi zjeść skorupkę poprzedniego i stosunek jej właściciela do niej - genialne. Również pomysł, aby naziści "przerzucili się" z nie-Rosjan na kaleki trafił w dziesiątkę. Idealna łazienka, jak sprzed apokalipsy, w której słychać krzyki zezwierzęconych więźniów - wspaniałe. A takich zachwycających konceptów znajdziecie w książce jeszcze więcej.
- (...) Człowiek jest prosto urządzony. Trybiki pod czaszką u wszystkich jednakowe. Tu jest chęć lepszego życia, tu strach, a tu poczucie winy. I żadnych innych trybików człowiek nie ma. Chciwych kusić, nieustraszonych wykańczać poczuciem winy, pozbawionych sumienia zastraszać.
Oprócz wyżej wymienionych, na uwagę zasługuje również skok, jaki nastąpił w stylu Glukhovskiego. Pisze dynamicznie i ciekawie acz przystępnie. Drugi w mojej karierze udany przypadek (po Sapkowskim!) prowadzenia fabuły za pomocą dialogu.
Jeszcze słowo o epilogu, który idealnie wpasował się w tendencję z poprzednich tomów. Wraz z rozwojem akcji, narasta napięcie i atmosfera beznadziei, by ostatecznie powieść zakończyła się na samym dnie pesymizmu. Bo metro to przede wszystkim dom, czy tego chcemy, czy nie.
Jednak równie ważne jest, że przy tym wszystkim Metro nie straciło nic ze świetnej akcji. Wciąż to wspaniałe czytadło, wciągające po czubki uszu. I pomimo znacznej objętości, czyta się bardzo szybko. Słowem: przyjemna, klimatyczna lektura ze sporą dozą refleksji. Starych fanów serii nie zawiedzie, a i może spodoba się nowym czytelnikom. Polecam.
Marre
PS1. I wreszcie piękna, pełna mapka bez błędów! Zachwytom w towarzystwie nie było końca!
PS2. Futu.re już czeka w kolejce :3
Metro 2033 | Metro 2034 | Metro 2035
Autor: Dmitry Glukhovsky
Tytuł: "Metro 2035"
Oryg. tytuł: "Mempo 2035"
Seria: "Metro" [tom 3]
Wydawnictwo: Insignis
Tłumaczenie: Paweł Podmiotko
Ilustracje: Dana Stiepanowa
Stron: 546
I wydanie: 2015 [PL - 2015]
Gatunek: postapokalipsa
Ocena: 8/10