poniedziałek, 7 kwietnia 2014

[26] Richard Paul Evans - MICHAEL VEY. WIĘZIEŃ CELI 25

Autor: Richard Paul Evans
Tytuł: "Michael Vey. Więzień celi 25"
Oryg. tytuł: "Michael Vey: The Prisoner of Cell 25"
#1 serii
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Tłumaczenie: Patryk Sawicki
Stron: 362
I wydanie: 2011 (PL - 2013)
Gatunek: dla młodzieży, science fiction
Ocena: 2,5/10







Czternastoletni Michael Vey ma zespół Tourette'a. Z tego powodu uważany jest nieco za dziwaka. Jego jedynym przyjacielem jest kujon Ostin. Jednak chłopak skrywa tajemnicę. Jego ręce kryją niezwykły dar. Mogą porażać prądem. Tajemnica ta jest skrzętnie ukryta, dopóki w obronie własnej Michael nie poraża prądem bandy szkolnych łobuzów, a świadkiem całego zdarzenia jest czirliderka Taylor, sekretna miłości czternastolatka. Okazuje się, że nie jako jedyny posiada osobliwy dar. Przyjaciele postanawiają dowiedzieć, w jaki sposób go otrzymali. Nie wiedzą, że na ich tropie jest już niebezpieczna organizacja...

Książka ta strasznie mnie zawiodła. Wypożyczyłam ją z biblioteki nie tyle ze względu na opis, ale na wydawnictwo, które je wydało - moją ukochaną Fabrykę Słów (ale o tym trochę dalej). Pomyślałam, że najwyżej będę miała w dorobku kolejną przeciętną młodzieżówkę. Zaczęłam więc czytać...

Od razu zaskoczyła mnie forma krótkich rozdziałów. Pomyślałam sobie: "O, wreszcie jakaś odmiana". Pamiętałam taki układ z "Dni Krwi i Światła Gwiazd" Laini Taylor. Jednak już na początku uderzyła mnie straszna infantylność głównego bohatera. Jezu, on ma czternaście lat, a właściwie po chwili już piętnaście. Jest starszy ode mnie o kilka miesięcy. A zachowuje się jak dziesięciolatek. Rozumiem, że w Stanach "dzieci dłużej pozostają dziećmi" (odniosłam takie wrażenie po lekturze wielu amerykański pozycji i obejrzeniu wielu tamtejszych filmów), ale bez przesady! Przykłady? "Jestem dzieckiem"! Przybijanie żółwika?! A już najbardziej mnie rozwaliło mnie stwierdzenie Taylor: "Zostawcie go w spokoju albo pójdę po panią Shaw". Z notki na ostatnich stronach dowiedziałam się, że autor jest ojcem piątki dzieci, ale na młodzieży chyba niezbyt się zna. Zaskoczyło mnie połączenie, że Taylor była jednocześnie czirliderką i wzorową uczennicą. Albo że bohaterowie uczyli się na biologii o bioelektrogenezie itp. Sama musiałam poczytać o tym na Wikipedii, bo na moje oko to materiał liceum...

Infantylne było ogółem wszystko, na postaciach zaczynając, a na akcji kończąc. Wszyscy są tak płascy i szablonowi, że aż płakać się chce. Autor powiela mnóstwo stereotypów, a jeśli ktoś jest zły, to od początku do końca. Luksusowe życie uczniów Akademii Elgen również wydaje się strasznie naciągane. Podczas różnych wydarzeń czułam się, jakbym stała obok. Nie cierpię tego uczucia. Wszystko tandetnie przewidywalne. Zakończenie hollywoodzkie, w złym tego słowa znaczeniu.

Jedyny plus, chociaż i tak przy całej reszcie znikomy, za pokazanie wielu nastolatkom zespołu Tourette'a. Dzięki niemu również Michael zyskał trochę na kolorze.

Teraz przechodzimy do wydania polskiego. Zacznę od tłumaczenia, które było jednym z najgorszych, z jakimi się spotkałam. "Siadłem na krześle"? Nie lepiej "usiadłem"? Ale to jest jeszcze w miarę poprawne. Natomiast "ospodniować" już raczej nie. Czytając to pierwszy raz (bo słowo zostało użyte kilka razy), wybuchłam śmiechem. Podejrzewam, że w angielskim istnieje podobne sformułowanie, ale takie tłumaczenie raczej nie powinno się pojawić. Zewsząd czytelnika atakują też spolszczenia. Najbardziej rozwaliła mnie "seksy". Cóż, ja wolę być mimo wszystko sexy. U tłumacza gofry to wafle (z angielskiego waffles). Bo przecież grunt to uproszczenie.

Teraz zastrzeżenia do dalszych etapów wydawania książki. Korekta leży i kwiczy. Nie ma tu może zbyt wielu literówek, bardziej kwestie typu nauczycielka zwracająca się do uczennicy per pani. Co kraj do obyczaj? Rozwaliły mnie też zachwalające książkę opisy na okładce, jak zwykle mające g. do treści i rzeczywistości. Tak więc pozycja ta stała się bestsellerem uwielbianym przez nastolatki. Popularności, przynajmniej w Polsce, jakoś nie zauważam. Zdziwiła mnie też opinia, że jest to również historia "o wielkiej miłości syna do matki", czy jakoś tak. Ja bym bardziej podziwiała miłość matki do syna i jej poświęcenie, lecz ja to ja. I jako jedna z nielicznych pozycji tego wydawnictwa "Michael Vey" nie ma obrazków. Widocznie ilustratorzy wolą robić te zboczone, a nie przeznaczone dla młodszego czytelnika. Aha, no i najlepsze zostawiłam na koniec. Jak można reklamować na ostatnich stronach książki wybitnie przeznaczonej dla młodszej młodzieży taką pozycję jak "Dreszcz" Ćwieka ze stwierdzeniem, iż "Odszedł >>Kłamca<<, nadchodzi >>Dreszcz<<. Bo ileż można pieprzyć się z Bogami." Chciałam zostawić to bez komentarza, ale nie mogę. Jestem straszliwie ciekawa, co za genjusz tu to wstawił. A "Bogami" pisze się z małej litery.

Nie polecam.

Marre


Książka bierze udział w wyzwaniach: