Przeczytane w formie ebooka (informacje dotyczą wydania papierowego):
Autor: John Green
Tytuł: "Gwiazd naszych wina"
Oryg. tytuł: "The Fault in Our Stars"
Wydawnictwo: Bukowy Las
Tłumaczenie: Magda Białoń-Chalecka
I wydanie: 2013 (PL - 2013)
Stron: 312
Gatunek: dla młodzieży, obyczajowe, o chorobach i umieraniu
Ocena: 9/10
Szesnastoletnia Hazel Grace choruje na raka. Ma przerzuty na płuca, ale dzięki Cudowi na razie się one nie powiększają. Musi ona jednak być stale podłączona do Philipa, który pompuje jej tlen z noszonej ze sobą butli. Dziewczyna chodzi na specjalną grupę wsparcia, gdzie pewnego dnia poznaje Augustusa Watersa, który, jak sam o sobie mówi "półtora rok wcześniej zawarł przelotną znajomość z kostniakomięsakiem" i w rezultacie lekarze musieli amputować mu nogę. Powoli się do siebie zbliżają i pewnego dnia Gus postanawia spełnił największe marzenie Grace, by spotkać się z autorem jej ulubionej książki, Petera van Houten, który mieszka w Holandii. Nie wiedzą, że będą to jedne z ich ostatnich wspólnych szczęśliwych chwil.
Stwierdzam, że mam ostatnio szczęście do książek o różnego rodzaju chorobach i umieraniu. Było "Bez mojej zgody" i "W naszym domu" Jodi Picoult, była "Poczwarka", był "Oskar i Pani Róża", był film "Szkoła Uczuć", był film "Podążaj w stronę światła"... To, szczególnie ostatnio, popularny temat. Ale do napisania takiej książki potrzeba sporo wrażliwości i wyczucia. Książki Jodi Picoult (chociaż w "W naszym domu" nikt akurat nie umarł) opowiadały o bardziej praktycznej stronie choroby i o tym, jak oddziałuje to na poszczególnych członków rodziny. "Oskar i Pani Róża" pokazywał, jak dziecko sobie radzi ze świadomością rychłego odejścia. "Podążaj w stronę światła" przedstawia, jak rozmawiać o śmierci. Strasznie mam ostatnio dołujące życie kulturalne :\ "Gwiazd naszych wina" jest nieco inny. Podobnie z resztą, jak "Szkoła Uczuć" (która zupełnie do mnie nie przemówiła) opowiada historię miłości i to, jak walczyła ona z chorobą. Książka jest dużo subtelniejsza. Nie jest typowym młodzieżowym love story, jak film. Z początku obawiałam się podobieństwa. Szczególnie nie spodobała mi się miłość od pierwszego wrażenia. Ale...
Przede wszystkim muszę napisać o stylu autora, który oddziałuje na niemal wszystkie aspekty tej książki. A styl ten jest NIEZIEMSKI. Dawno nie spotkałam tak lekko napisanej historii. Miałam wrażenie, że autor ledwo przyłoży długopis do kartki (chociaż wiem, że z pewnością pisał na komputerze), a już pojawiają się całe zapisane strony. Całość okraszono dawką świetnego humoru. Green świetnie moim zdaniem odtworzył specyficzne poczucie humoru chorych ludzi (wspomniany cytat Gusa to tylko drobnostka).
Z podobną lekkością autor stworzył poszczególne postacie, choć w zasadzie nie ma ich tak wiele. Czuje się do nich autentyczną sympatię i każdy wyróżnia się, czym innym. Najlepiej moim zdaniem skonstruowano mojego ukochanego Gusa. Green niesłychanie dobrze przyłożył się do tych małych detalików w ludzkim zachowaniu. Dla mnie najlepsze było z pewnością niepalenie papierosów przez Gusa, bo „widzisz, to taka metafora: trzymasz w zębach czynnik niosący śmierć, ale nie dajesz mu mocy, by zabijał”. Trochę dylematów miałam przy Hazel, ponieważ z pozoru prawie nic nie było w niej charakterystycznego. Dopiero, kiedy zastanowiłam się nad tym chwilę, stwierdziłam, że jest ona po prostu zwykłą nastolatką, która miała takiego pecha, że zachorowała na raka. W dodatku uwielbiam sposób, w jaki nie cierpiała okazywanego jej współczucia. W dodatku ta jej pasja do literatury... Mam dziwne uczucie, że mogłybyśmy się zaprzyjaźnić! Warto też zwrócić uwagę na postać drugoplanową - Izaaka.
To książka dla młodzieży, więc pojawiają się sprawy ważne dla nastolatków. Jest seks, szkoła (chociaż jej akurat mało) i przyjaciele. I jest ta beznadziejna, prawdziwa miłość, która zdarza się raz w życiu i która musi być przerwana tak wcześnie. To tak cholernie nie fair!
Ważny jest również wątek van Houtena (mam nadzieję, że nie zrobiłam literówki). Z początku w ogóle nie ogarniałam tego. Myślałam, że to po prostu jakiś element napędzający akcje. Dopiero później zrozumiałam van Houtena i poczułam lekką nić sympatii. Kojarzył mi się nieco z Haymitchem z "Igrzysk Śmierci" :D
Greenowi udało się stworzyć historię niezwykle wzruszającą, w której gorzkie momenty przeplatają się z tymi słodkimi. Tak więc momentami wybuchałam głośnym śmiechem, a kiedy indziej ledwo powstrzymywałam się od płaczu. No właśnie. Uważam to za sukces. Przez całą książkę udało mi się powstrzymać przemożną chęć rozbeczenia się. A wielokrotnie byłam bardzo blisko.
Moim zdaniem John Green napisał wspaniałą książkę dla nastolatków. Niektórzy już może zauważyli, jaka jestem cięta na młodzieżówki. "Gwiazd naszych wina" jednak mnie zachwyciło, jak i wiele innych osób. Czytając, miałam różne zastrzeżenia, ale teraz ich zwyczajnie nie pamiętam! Niedługo, bo 6 czerwca, w kinach ukaże ekranizacja i możliwe, że nawet ją obejrzę. Polecam każdemu, w każdym wieku.