Bardzo chciałam i chcę przeczytać drugą książkę Marcina Wichy, Rzeczy, których nie wyrzuciłem. Ale jako że moja kolejka zakupowa jest długa i nieprzewidywalna, musiałam zadowolić się "erzaciem", czyli debiutanckim dziełem autora. Och, cóż to za wspaniały erzac.
Zacznę nieco nietypowo, bo od okładki i tytułu. Wychodzę z założenia, że skoro to książka o designie, to mogę się nieco nad nimi popastwić. Bo gdy na nią patrzymy, to wszystko mówi nam: jesteśmy kontrowersyjni! Rozumiecie: biała obwoluta, czarny Times New Roman (jeden z tych krojów, które rozpoznam obudzona w środku nocy), wersaliki, jednakowy rozmiar liter, aaa, patrzcie, tak przestałem kochać design, że nawet moja książka ma brzydką okładkę... No właśnie. To taka brzydota bardzo zachowawcza. I niespecjalnie brzydka. Brzydka byłaby wtedy, gdyby Times New Roman zastąpić Comic Sansem, ale to byłoby zbyt brzydkie. A to ma być wyłącznie kontrowersyjne. Tym śmieszniejsze, że obwoluta kryje... okładkę w kolorze chaberkowym, również Times New Romanem, ale już ze zróżnicowaną wielkością liter i logo wydawnictwa. Czyli okładka wygląda jak większość okładek spod obwolut. Strasznie kontrowersyjne, prawda? To samo tyczy się tytułu: kojarzy się z tanim clickbaitem i choć nawiązuje do tematyki książki, to jednak wydaje się strasznie w złym guście.
Po takim pierwszym wrażeniu oczekiwałam sporej dozy malkontenctwa, ale na szczęście... nie. Autor faktycznie dużo marudzi, ale w swym marudzeniu ma tyle racji, że... No dobra, po kolei. Pierwszą rzeczą, jaka rzuca się w oczy (okej, trzecią po okładce i tytule) jest niezwykle lekki styl. Wicha pisze z humorem, czasem dość złośliwym. Jak przestałem kochać design to tak naprawdę zbiór felietonów, które mogłyby ukazywać się równie dobrze w jakimś czasopiśmie w ramach jednego cyklu. Każdy stanowi osobną całość, nie wiążą się one ze sobą w sposób bezpośredni, ale razem tworzą opowieść o relacji autora z designem, poczynając od dzieciństwa spędzonego w domu ojca-architekta, po czasy obecne. Już po lekturze znalazłam sporo głosów zarzucających Wisze (jakbyście kiedyś mnie zapytali, co jest najtrudniejsze w blogowaniu, to bez wahania odparłabym, że prawidłowa odmiana nazwisk i tytułów) bałagan, niespójność... Zupełnie tego nie rozumiem. Brak oczywistej kolejności tekstów nie powoduje jeszcze wrażenia zamętu. (Przynajmniej nie u mnie). Autor podzielił książkę na trzy części: Złudzenia przedstawiające czasy PRL-u, Poradnik złego projektanta o przemianach w myśleniu o wzornictwie oraz Sklep z designem o jego współczesnym wyglądzie. Taki podział z grubsza porządkuje felietony, a brak oczywistych związków między nimi powoduje wyłącznie wrażenie luzu.
No dobrze, ale dlaczego Marcin Wicha przestał kochać design? W celu zrozumienia tego cofamy się do lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. W Polsce Ludowej design, nawet nie jako estetyka, ale innowacyjna funkcjonalność, był niemal nieobecny. Pojawiał się rzadko, przychodził zawsze z Zachodu. Na przykład jako opakowanie witamin z zamknięciem niedostępnym dla dzieci. (...) [Z]a żelazną kurtyną ludzie też zostawiali na wierzchu flakoniki z lekami. Tam też zdarzały się roztargnione matki oraz nieodpowiedzialni ojcowie. Jednak najwyraźniej nie próbowano ich zmieniać. Ktoś uznał niezmienność ludzkiej natury, a potem poświęcił trochę czasu, by znaleźć rozwiązanie: nakrętkę tylko dla dorosłych. Właśnie tym był design, przynajmniej w oczach mojego ojca. Światem, który dostosował się do użytkownika. (s. 40) Jaki kształt powinien mieć ołówek, żeby się nie turlać po blacie? Jak upchnąć najwięcej ciężarówek w ładowni? (s. 69) Autor bardzo dużo zachował z tego sposobu myślenia i do mnie też on przemawia. Ładne jako kwestia drugorzędna. Przede wszystkim dobre i użyteczne.
Dla ojca autora oczywistym było, że z nastaniem wolnego rynku wszystko zmieni się na lepsze. Tymczasem stało się inaczej. Projekty nie mają być "dobre", tylko "ładne" i dostosowane do gustu zleceniodawcy. W ten sposób wolny rynek zabija sztukę. Osoby znające się na designie, czyli projektanci, nie mają za dużo do gadania. Tym samym wyrasta kolejne ich pokolenie, wychowane w tak spaczonym podejściu. Teraz design to pojedyncze egzemplarze z wystaw, za które trzeba płacić krocie. Nie ma miejsca na utylitarny, nudny, świadomy społecznie design (s. 217), u nas flakon = Chanel no. 5 (...) krzesło = "1006 Navy", producent: Emeco (s. 216). Widzimy więc, że Wicha nie tyle krytykuje współczesny design, co jego filozofię. Filozofię opartą na całkowitym braku logiki i postawieniu na głowie dawnych wartości. Krytykuje zaprzepaszczone szanse na rozwój tej dziedziny sztuki po przemianie ustrojowej.
Jak przestałem kochać design to książka, która zarówno rozśmieszy nas naszymi polskimi absurdami (wstępna opowieść o wyborze urny na prochy), ale też zostawi z gorzką refleksją. Tym bardziej gorzką, że jak zwykle nie przeczytają jej ci, którzy powinni. A szkoda.
No dobrze, ale dlaczego Marcin Wicha przestał kochać design? W celu zrozumienia tego cofamy się do lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. W Polsce Ludowej design, nawet nie jako estetyka, ale innowacyjna funkcjonalność, był niemal nieobecny. Pojawiał się rzadko, przychodził zawsze z Zachodu. Na przykład jako opakowanie witamin z zamknięciem niedostępnym dla dzieci. (...) [Z]a żelazną kurtyną ludzie też zostawiali na wierzchu flakoniki z lekami. Tam też zdarzały się roztargnione matki oraz nieodpowiedzialni ojcowie. Jednak najwyraźniej nie próbowano ich zmieniać. Ktoś uznał niezmienność ludzkiej natury, a potem poświęcił trochę czasu, by znaleźć rozwiązanie: nakrętkę tylko dla dorosłych. Właśnie tym był design, przynajmniej w oczach mojego ojca. Światem, który dostosował się do użytkownika. (s. 40) Jaki kształt powinien mieć ołówek, żeby się nie turlać po blacie? Jak upchnąć najwięcej ciężarówek w ładowni? (s. 69) Autor bardzo dużo zachował z tego sposobu myślenia i do mnie też on przemawia. Ładne jako kwestia drugorzędna. Przede wszystkim dobre i użyteczne.
Dla ojca autora oczywistym było, że z nastaniem wolnego rynku wszystko zmieni się na lepsze. Tymczasem stało się inaczej. Projekty nie mają być "dobre", tylko "ładne" i dostosowane do gustu zleceniodawcy. W ten sposób wolny rynek zabija sztukę. Osoby znające się na designie, czyli projektanci, nie mają za dużo do gadania. Tym samym wyrasta kolejne ich pokolenie, wychowane w tak spaczonym podejściu. Teraz design to pojedyncze egzemplarze z wystaw, za które trzeba płacić krocie. Nie ma miejsca na utylitarny, nudny, świadomy społecznie design (s. 217), u nas flakon = Chanel no. 5 (...) krzesło = "1006 Navy", producent: Emeco (s. 216). Widzimy więc, że Wicha nie tyle krytykuje współczesny design, co jego filozofię. Filozofię opartą na całkowitym braku logiki i postawieniu na głowie dawnych wartości. Krytykuje zaprzepaszczone szanse na rozwój tej dziedziny sztuki po przemianie ustrojowej.
Jak przestałem kochać design to książka, która zarówno rozśmieszy nas naszymi polskimi absurdami (wstępna opowieść o wyborze urny na prochy), ale też zostawi z gorzką refleksją. Tym bardziej gorzką, że jak zwykle nie przeczytają jej ci, którzy powinni. A szkoda.
Marre
Autor: Marcin Wicha
Tytuł: "Jak przestałem kochać design"
Wydanie: Karakter, 2015
Stron: 255
Rok I wydania: 2015
Gatunek: wspomnienia, felietony
Werdykt: polecam